KAI: To pierwszy wywiad Księdza w nowej roli. Zaledwie 50-letni proboszcz dwóch najważniejszych gdańskich kościołów - bazyliki mariackiej, a wcześniej katedry oliwskiej - zostaje biskupem gdańskiego Kościoła. Jakie to uczucie?
- To zaszczyt, radość ale i poczucie wielkiego obowiązku. Oczywiście świadomość, że jest się proboszczem największego ceglanego kościoła na świecie to powód do dumy. Dla mnie jednak dumą jest sam fakt bycia księdzem. Z radością i satysfakcją wspominam czasy, gdy byłem zwyczajnym katechetą. Potem wiele lat pracowałem jako wikariusz. Następnie była kuria gdańska, praca w seminarium duchownym i sopocki kościół św. Mikołaja.
Te etapy wiązały się z kolejnymi obowiązkami. Sprawy administracyjne, konserwacja zabytków sakralnych - architektonicznych pereł Kościoła. Potem przyszedł czas na organizację koncertów organowych w Katedrze Oliwskiej. To były kolejne etapy pracy i służby gdańskiemu Kościołowi. Zdobywanie doświadczenia, układanie takich kolejnych cegiełek. Dziś widzę, jak Bóg tym kierował.
- Teraz przed Biskupem Nominatem nowe wyzwanie, praca dla diecezji. Ma ona dopiero 90 lat, ale korzenie tysiącletnie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- To ogromne wyzwanie. Korzenie gdańskiego Kościoła sięgają X wieku, kiedy to Święty Wojciech ochrzcił miasto. W kolejnych wiekach zmieniały się struktury administracyjne, tworzyła się bogata historia, która dziś stanowi wielki kapitał. Ja - jako pomocniczy w Gdańsku - chcę z tego kapitału czerpać. To wielkie bogactwo, trzeba je tylko podjąć. Uważam, że historia to nie tylko znajomość dat, a też ko korzenie - a korzenie diecezji, w której od dziś jestem biskupem mają tysiąc lat. Ta historia mnie inspiruje.
Mam świadomość, że wchodzę w rzeczywistość, która nie jest od dziś. Ona ma swoją ciągłość. To zobowiązuje.
- A prywatnie, trochę żartując: nie będzie już tyle czasu na jazdę na rowerze po gdańskich uliczkach.
- Nie byłoby dziś biskupa Zbigniewa, gdyby nie rodzina, która dała podstawy wiary.
- Moja rodzina bogata jest powołania. Kuzyn jest misjonarzem w Tanzanii, mamy też w rodzinie siostrę zakonną. Wychowałem się w rodzinie bardzo religijnej. W domu trzypokoleniowym. Wiary uczyli mnie dziadkowie i rodzice. Oni mają fundamentalny wkład w moje powołanie. Oni mi powiedzieli, że jest Bóg.
- Dziś jestem dumny z mojego rodzeństwa, które żyje po prostu zwyczajnie -religijnie. Zawsze tak było. Wiara była w moim domu zawsze czymś naturalnym - jak tlen.
- Chcę zapytać o sprawę bardzo osobistą. Pytam o to wielu duchownych - to tajemnica powołania. Wielu opowiadało mi, że to głos, który mówi „chodź za mną”.
Reklama
- Często rozmawialiśmy na ten temat w gronie kolegów. Jedni mówili, że spadło to na nich nagle. U mnie było inaczej. W połowie szkoły średniej zacząłem codziennie rano chodzić do kościoła. Tak, jak się chodzi do znajomych, czy przyjaciół tak ja chodziłem do kościoła. W pewnym momencie poczułem, że to powołanie.
Pamiętam doskonale moment, gdy przyniosłem do domu świadectwo maturalne. Mama zapytała: co dalej? Mamuś, do seminarium idę. Mama się rozpłakała i powiedziała - przecież nic nie mówiłeś.
To prawda. Nie mówiłem. Ale to było naturalne. I dla mnie i dla najbliższych. O pewnych rzeczach nie mówiło się w domu głośno, by słowa nie przysłoniły rzeczywistości. Troskliwa mama jednak wszystko czuła. Wiem, że była szczęśliwa z powodu mojej decyzji. Ona widziała, jak rodziło się moje powołanie.
- Powiedziała mi wtedy: jeśli chcesz być dobrym księdzem -musisz przede wszystkim być dobrym człowiekiem. Słowa te brzmią mi w uszach i sercu do dziś.
-
Z mianowanym na biskupa pomocniczego archidiecezji gdańskiej ks. Zbigniewem Zielińskim rozmawiała Jolanta Roman-Stefanowska