Z doktorem Zygmuntem Trojanowskim - specjalistą w zakresie diabetologii i chorób wewnętrznych - rozmawia ks. Waldemar Kulbat
Ks. Waldemar Kulbat: - Panie Doktorze, z racji swojego lekarskiego powołania jest Pan świadkiem różnorodnych postaw, jakie przyjmują ludzie wobec cierpienia zwłaszcza w sytuacji uświadomienia sobie przez chorych egzystencjalnej przygodności ludzkiego bytu. Jak reagują ludzie po uświadomieniu sobie zagrożenia?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Dr Zygmunt Trojanowski: - Moi podopieczni reagują różnie: zdarza się, że nie chcą przyjąć diagnozy o chorobie przewlekłej i nieuleczalnej, "wyroku" - jak to określają. Inni
buntują się i zadają sobie pytania: dlaczego ja?, dlaczego mnie to spotkało? Jeszcze inni "uciekają" w depresję, dominuje postawa poddania się i rezygnacji z leczenia.
Obserwując te postawy, zauważyłem że dominuje w nich lęk i poczucie zagrożenia. Dopóki te negatywne, destrukcyjne emocje nie zostaną uśmierzone, dopóty nie ma mowy o skutecznym
leczeniu, tj. ograniczeniu postępu choroby i stępieniu jej agresywnego wpływu na organizm. Obiegowa opinia głosi, że wiara czyni cuda. Maria Kossak-Szczucka opisała w trylogii Krzyżowcy
niezwykle interesujący epizod. Oto wyzwoliciele Grobu Pańskiego giną śmiercią głodową zamknięci przez wojska Saladyna w oblężonej Antiochii. Natchniony mnich wie, jak uruchomić pokłady duchowości,
jak przywrócić im wolę zwycięstwa. Spod posadzki bazyliki wykopano grot włóczni, a oni chcieli wierzyć, że to właśnie ta utkwiła w boku umierającego na krzyżu Chrystusa. Odczytano
to za widomy znak zwycięstwa. Odzyskali siły i entuzjazm.To żarliwa wiara rzeczywiście pomogła im je osiągnąć. To się współcześnie przekłada na walkę z chorobą. Wielokrotnie
zadawałem sobie to pytanie. Czy w dzisiejszym świecie mamy tak mocną wiarę, aby mogła pomóc w znoszeniu cierpień choroby? Chciałoby się odpowiedzieć, daj nam, Panie żarliwość i niezachwiane
posadowienie w wierze naszych przodków, a poczucie sensu życia i cierpienia złagodzi skutki choroby przewlekłej i nieuleczalnej. Jako psychosomatyk, uznaję
głębokie pokłady duchowości w każdym człowieku, nawet tzw. niewierzącym. Bowiem miarą człowieczeństwa jest nie rozum, lecz nasza duchowość. Czy zatem mózg mentalny jest w opozycji
do mózgu emocjonalnego? Współczesna medycyna twierdzi, że najlepszy dla człowieka jest stan, kiedy rozum i wiara są w harmonii. Czysty intelekt zawsze prowadzi na manowce, dehumanizuje
i umniejsza człowieka. Wróćmy do źródeł: "Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem oni Boga oglądać będą" (por. Mt 5, 3). W moim zrozumieniu nie o ubóstwie duchowym
mówił Chrystus, ale o duchowości człowieka zorientowanej na ubóstwo, o mentalności odrodzonego człowieka ukierunkowanej na dystans do rzeczy materialnych. Mentalności, która nie
pozwala przywiązywać się nadmiernie nam, Jego wyznawcom do rzeczy materialnych. Z takiej postawy rodzi się chęć dzielenia się z innymi, wyłania się bezinteresowny chrześcijański
altruizm. Jest paradoksem, a ja to zauważam na co dzień, że ludzie chorzy potrafią sami więcej dawać z siebie innym ciężej chorym, np. w Polskim Stowarzyszeniu Diabetyków,
niż sami biorą i oczekują. Natomiast dla mnie pozostaje otwarte pytanie zupełnie fundamentalne. Czy w dzisiejszym przesiąkniętym hedonizmem i zmysłowym świecie, jest jeszcze
miejsce dla człowieka cierpiącego, złożonego chorobą?
Kiedy rozmawiam z moimi podopiecznymi, zdumiony, uczę się od nich, chociaż nie są ludźmi wykształconymi. Ich człowieczeństwo zawiera się w tym, że nie dali się zamknąć w okowach
choroby, a jej głęboki sens znajdują w wierze. Cierpienie swoje traktują jako formę zadośćuczynienia za zło tego świata. Pamiętam słowa nieodżałowanego naszego pasterza
ks. Zdzisława Wujaka: "bądźcie mężni, bądźcie ufni, zachowajcie pogodę ducha, tego oczekuje od nas Chrystus". Katolik nie może być smutny, nie może być pesymistą, nie może pogrążać się w rozpaczy,
to stałoby w opozycji do zasad naszej wiary. W tym kontekście dobitnie brzmi papieskie "nie lękajcie się". Bóg nas kocha niezmierzoną miłością. Każdy z nas, choćby najbardziej
dotknięty chorobą, jest ważny i ma zbawczą rolę do spełnienia tu, na tej Ziemi. Dajemy temu wyraz w naszym corocznym pielgrzymowaniu do Sanktuarium Królowej Polski. Tam potwierdza
się naszą ważność dla społeczeństwa. Nasza wiara, nadzieja i miłość wywyższa nas i uświęca. Ludzie chorzy nieuleczalnie wiedzą to doskonale, że brak miłości umniejsza człowieka,
czyni go bezbronnym wobec cierpienia. Jej brak to wyłom, przez który wślizguje się zwątpienie, egoizm, a nawet nienawiść do zdrowych braci i sióstr. Czy właśnie tego chcemy, aby
nasze życie stało się przekleństwem?
- Ostatnio w jednej z zagranicznych publikacji przedstawił Pan razem z dr. Leszkiem Markuszewskim oraz dr Zofią Markiewicz z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Łodzi znamienne rezultaty badań. Badany problem został sformułowany następująco: "Czy wiara może pomóc w leczeniu choroby cukrzycowej?" Czy mógłby Pan to bliżej przedstawić, unikając zarówno medycznej, jak i socjologicznej fachowej terminologii?
Reklama
- Odpowiem już bardzo konkretnie. Obowiązkiem katolika jest dbałość o własne ciało i zdrowie psychiczne w takim stopniu, abyśmy po latach, kiedy przychodzi starość, nie byli ciężarem dla naszych bliźnich przez swoją niefrasobliwość, lekkomyślność, często niewiedzę, a także brak silnej woli. A zatem przez nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, folgowanie własnym słabościom, lenistwo, picie alkoholu i palenie tytoniu, zażywanie narkotyków, przez dopuszczenie do takiego stopnia niesprawności i zniedołężnienia, że stajemy się klinicznym przykładem człowieka, który stracił realizm w ocenie swojego postępowania i życia. Nasza wiara, ma nam pomóc uczynić nasze życie lepszym i zdrowszym, co więcej zawsze pozwala nam podnosić się, kiedy upadamy i zaczynać od początku. Bóg stworzył nam tę możliwość, bowiem natura ludzka jest ułomna. Nie zapominajmy, że jesteśmy ludźmi wolnymi, mamy wolną wolę i możliwość odróżnienia dobra od zła, chciejmy z tych przywilejów skorzystać. Jako ludzie, którzy tworzą Kościół, mamy być żywym przykładem harmonii między sacrum i profanum.
- Jest Pan Doktor uczestnikiem pielgrzymek diabetyków na Jasną Górę. Wynika stąd, że wiara jest dla Pana Doktora nie tylko teorią, ale także praktyką życia. Czy mógłby Pan podzielić się swoimi przemyśleniami z tymi naszymi Czytelnikami, którzy są jeszcze na drodze poszukiwań?
- W czasie Drogi Krzyżowej tam na wałach jasnogórskich, mamy okazję rozpatrywania i zgłębiania natury trapiących nas problemów, nie tylko zdrowotnych. Kiedy ludzie chorzy zastanawiają
się nad tym wszystkim, przez pryzmat Jego męki aż do ostatecznego "dokonało się; ecce homo - oto człowiek", jest im lżej. Kryzys współczesnej wysoce utechnicznionej medycyny między innymi polega na "zagubieniu
człowieka", jego emocjonalnych potrzeb, poczucia sensu własnego życia i chorowania. "Totus Tuus" - cały Twój wypisane na wsporniku bramy wejściowej do Jasnogórskiego Klasztoru, przyzywa słowa
prymasa Stefana Wyszyńskiego. "Tak Matko! Chcemy tego, chcemy być lepsi i godniejsi Twojej matczynej miłości!". To przywraca sens naszemu smutnemu życiu. Czy smutnemu? W drodze powrotnej
niemal karnawał w Rio, mimo fizycznego zmęczenia wszyscy uśmiechnięci i szczęśliwi. To zjawisko, ten polski fenomen pielgrzymowania każe nam, lekarzom, zastanowić się głębiej nad
niezmierzonymi pokładami duchowości człowieka i siły, jaką można z niej czerpać.
Przyznaję, Księże Waldemarze, mój drogi i przenikliwy adwersarzu, że w dzisiejszym szalonym i zmaterializowanym świecie, gdzie ludzie nieuleczalnie chorzy spychani
są na margines - taka wysoka motywacja do pielgrzymowania, wysoka empatia, genius loci tego sławnego miejsca, to coś zupełnie wyjątkowego. To niepokoi i nawet drażni wysoce zlaicyzowane pseudonowoczesne
elity w niektórych krajach. Mam przed oczami duże tytuły w poczytnych tygodnikach uchodzących za elitarne intelektualnie: Ubóstwienie konterfektu Czarnej Madonny; Kompleks
matki u papieża Karola Wojtyły; Fenomen polskiego kultu maryjnego etc. W odpowiedzi, my moglibyśmy argumentować, że jest to fałszywa teza o ckliwo-sentymentalnym, powierzchownym,
obrazowym charakterze kultu maryjnego. Ta krytyka jest nieuprawniona i mało wiarygodna. Przecież my wiemy doskonale, jak poważne problemy mają sami z sobą ci bardzo oświeceni, bogaci
ludzie, których nie jest w stanie załagodzić żaden psychoanalityk, nawet za bardzo duże pieniądze. Pozostaje im lęk i niepokój egzystencjalny, płacz do poduszki i gryzienie
palców, gdy nikt nie widzi. O naiwni prostaczkowie, nie wszystko można mieć za pieniądze. Przyjeżdżajcie do nas, a przekonacie się jak jest prawdziwa hierarchia wartości
w ludzkim życiu. Pamiętajcie, nie zawsze będziecie młodzi i piękni, warto odbyć tę podróż w głąb samego siebie. By tak się stało, trzeba się najpierw dowiedzieć i przekonać,
że człowiek ma duszę. Sięgając tam, można uruchomić siły, o które nigdy nie podejrzewalibyście ludzi nieuleczalnie chorych. Ojciec Święty wie i daje temu wyraz, że nasza empatia
w wierze jest jeszcze nieskażona sceptycyzmem i relatywizmem. W tym upatruję nadzieję na odrodzenie Kościoła w Europie, na zaleczenie i uśmierzenie
tak wielu cierpień nadmiernie zlaicyzowanych społeczeństw nowoczesnej Europy.
- Dziękuję serdecznie Panu Doktorowi za rozmowę i życzę wiele sił w towarzyszeniu chorym na drodze ich zmagania z chorobą i cierpieniem.