Po ludzku jest to zupełnie nielogiczne,
ktoś kształci się, przygotowuje do święceń
i na samym starcie odchodzi do Pana
Tuż po święceniach ks. Robert został skierowany do pracy w parafii w Michałowicach. Proboszcz zlecił mu, by pojechał załatwić wyjazd kolonijny dla dzieci. Gdy stał na światłach przed
Nadarzynem, najechała na niego rozpędzona ciężarówka. Samochód z księdzem zepchnęła do rowu, po czym całkowicie przygniotła do drzewa. Ks. Robert zginął na miejscu.
Ks. Robert miał 31 lat. Do seminarium warszawskiego wstąpił już po świeckich studiach.
- Bardzo dobrze się zapowiadał, był kulturalny, solidny, nie sprawiał żadnych trudności wychowawczych - mówi ks. Józef Górzyński, prefekt WMSD w Warszawie. Słynął z pogody ducha,
zawsze uśmiechnięty, niekonfliktowy. Koledzy kursowi cenili go za to, że wnosił w otoczenie dobrą atmosferę, był życzliwy, lojalny, otwarty. Ks. Górzyński uczył go liturgiki. Wspomina,
że był jednym z kleryków, który najlepiej się przygotował do egzaminu, bardzo angażował się w to, co robił.
Msze św. pogrzebowe odprawiono w parafii rodzinnej a także w tej, w której nie zdążył jeszcze objąć funkcji wikariusza: w Michałowicach. Jedną
z nich celebrował bp Marian Duś, kazanie wygłosił kolega kursowy ks. Roberta. W uroczystości wzięło udział kilkudziesięciu kleryków, którzy - mimo wakacji - zjechali się z całej
Polski. Koledzy kursowi zaś koncelebrowali Mszę św. - Potraktowali go jako swego orędownika w niebie - mówi ks. Górzyński. Podkreślali na pogrzebie, że nie istnieje rozłąka z tymi,
co odchodzą, ale bliższy kontakt duchowy. Choć oczywiście pytanie: "dlaczego?" cisnęło się przez cały czas na usta. - Nie ma prostej odpowiedzi. Po ludzku jest to zupełnie nielogiczne, ktoś kształci się,
przygotowuje do święceń i na samym starcie odchodzi do Pana. Ale Pan Bóg wie, co robi, w Bożej ekonomii przyszła widocznie na niego pora. Widocznie dojrzał do nieba - tłumaczy ks.
Górzyński.
Pomóż w rozwoju naszego portalu