Reklama

Saga dolnośląskich rodów katolickich

Połączyła ich Wystawa Ziem Odzyskanych

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

- Wie pan, jak mówili w Komitecie Powiatowym partii w Oławie na Sulęcin? Że to reakcyjna wieś. Do kołchozu - jak nazywaliśmy spółdzielnię rolniczą - zapisały się tylko trzy osoby, w tym mój ojciec, żeby mnie ratować, bo inaczej posadziliby mnie za słuchanie radia Wolna Europa. Do wsi przyjechało piętnastu agitatorów, trzymali ludzi po całych nocach w szkole, żeby tylko podpisali przystąpienie. A kołchoz i tak nie powstał - nie kryje radości Feliks Pawiński z podwrocławskich Siechnic.
O tym, że u Pawińskich ludzie słuchają Wolnej Europy, doniósł kapuś. Był taki w każdej wsi. - A gdzie mieli słuchać, jak w całej wsi radio było wówczas tylko u nas? - śmieje się Pan Feliks. - Ludzie we wsi to byli swojacy z Białoskórki w powiecie tarnopolskim - z polskich Kresów. Ale jakaś szuja zawsze się znajdzie. Dziś to wydaje się śmieszne, ale w czasach stalinowskich takie nie było. Do więzienia można było trafić nawet za opowiadanie nieprawomyślnych dowcipów politycznych.
W oławskim komitecie (Sulęcin, Siechnice i Groblice należały wówczas do powiatu oławskiego) czekali na Feliksa m.in. I sekretarz Komitetu Powiatowego PZPR i szef UB. - Więzienie - orzekli bez ceregieli. Alternatywą było założenie we wsi spółdzielni rolniczej. Nie mogli poradzić sobie z Sulęcinem - to była twarda wieś, ludzie zgrani, nie poddawali się kolektywizacji, a co za tym idzie nie pasowali do idealnego obrazu Polski socjalistycznej. Ojciec Feliksa, Mikołaj, udręczony najściami aktywistów, chcąc ratować syna, podpisał w końcu listę. Do wsi przyjechało piętnastu agitatorów - chodzili po domach, wzywali do szkoły na całonocne przesłuchania, straszyli. Ale i tak wsi nie złamali - cieszy się Pan Feliks.
Partii zależało na jego postawie. Frontowiec, szef Gromadzkiej Rady Narodowej w Groblicach. Powinien więc robić tak, jak chce partia. A on miał swoje zdanie. To się nie podobało.
- To było w 1955 r. - opowiada, jak został przewodniczącym Gromadzkiej Rady Narodowej. - Najpierw wybrano radnych, a potem odbyło się zebranie, na którym miano wybrać przewodniczącego. Partia w Oławie przywiozła kandydata w teczce. Odbyły się trzy zebrania i... nic. Ludzie się nie zgodzili. Woleli swojego - zgłosili mnie. Zostałem przewodniczącym najpierw w Groblicach, a potem w Marcinkowicach, gdy połączono dwie gromady. Przewodniczyłem 16 lat. W 1971 r. partia zarzuciła mi, że chłopi nie zbierają słomy pożniwnej i nie remontują domów, choć to przecież ich sprawa. To był pretekst, żeby się mnie pozbyć. Uprzedziłem ich - sam podałem się do dymisji.
Przyszło mu urzędować w trudnych czasach. Partia różnie podchodziła Sulęcin. W 1959 r. każdy rolnik musiał zasiać jeden hektar jęczmienia browarnianego, który trzeba było oddać w ramach kontraktacji państwu. Nie było go czym zbierać, bo cały sprzęt w ramach kolektywizacji zabrały z prywatnych gospodarstw kółka rolnicze. - Zabierali ludziom z domów nawet co ładniejsze meble poniemieckie - dodaje. Znów zaczęli działać agitatorzy. - Damy wam sprzęt do pracy, jak zapiszecie się do spółdzielni - nęcili ludzi. Ale i tym razem nic nie wskórali.
Obowiązkowe dostawy to był koszmar. Władza imała się różnych pomysłów. Na przykład po strychach chodzili niby to członkowie inspekcji straży pożarnej, a tak naprawdę byli to aktywiści partyjni. Wypatrywali, kto zmagazynował zboże. Jak je miał - wkrótce się z nim żegnał.
Feliks Pawiński pracował w Gromadzkiej Radzie Narodowej, jego żona Janina prowadziła z teściami w Sulęcinie gospodarstwo rolne. Było wzorcowe. Jako pierwsi we wsi mieli radio, telewizor, syrenkę. Samochód kłuł w oczy partię. Wezwała Pana Feliksa, żeby się wytłumaczył, skąd miał pieniądze na kupno. Nie mieściło się w głowie, że wyrosła z uprawy truskawek i hodowli trzody chlewnej.
Oglądamy rodzinne fotografie. Na jednej z nich widać, jak młodziutka Pani Janina stoi z bańką z niemieckim napisem.
- Chodziłam do sąsiada po wodę, bo w naszej studni była fatalnej jakości - uśmiecha się na wspomnienie tamtych dni. - To był rok 1948, zaraz po ślubie. Polacy mieszkali w wielu przypadkach jeszcze pospołu z niemieckimi gospodarzami.
- Nasz powojeny transport przyjechał do Brochowa. Mogliśmy zająć dom w Siechnicach lub Radwanicach. Pełno ich stało tutaj pustych. Ale Rosjanie rozkradli elektrociepłownię, napadali też na domy, kradli krowy, które pędzili całymi stadami na wschód. Najgorsze było jednak to, że napadali też na kobiety. Gwałty były na porządku dziennym. Pojechaliśmy więc dalej, do Groblic. Tam było spokojniej.
Feliksa poznała na zabawie w Groblicach. Umówili się na zwiedzanie Wystawy Ziem Odzyskanych we Wrocławiu.
- Tam się dogadaliśmy. Wkrótce był ślub - śmieje się Pan Feliks.
Był świeżo po demobilizacji. Szlak bojowy zakończył wprawdzie nad Łabą, ale grał na puzonie, więc przydawał się armii nawet po kapitulacji Berlina. Najpierw grał w orkiestrze dętej, a potem w zespole muzycznym, który jeździł po koszarach, wsiach i miasteczkach. Wystawiali m.in. skecze wojenne. Skończyła się wojna, ludzie byli pełni radości, chętnie przychodzili na wojskowe występy. To był wabik. Tak naprawdę chodziło o to, żeby ludzie przyszli wysłuchać agitatorów przed wyborami do parlamentu w 1947 r. Po wyborach zespół był zbędny. Pan Feliks przyjechał do Sulęcina, gdzie byli już jego ojciec i matka.
Ojciec też był w wojsku. Zmobilizowano go mimo podeszłego wieku.
Feliks dostał pismo z sowieckiej armii w marcu 1944 r., ale jakoś się wywinął. Ukrywał się. Potem nie było to już możliwe - we wsi było za dużo wojska. Siedzieli nawet w lasach. Nie było gdzie uciec. Zabrali go do wojska. - Na szczęście rozdzielili Polaków i Ukraińców. Nas wysłali do miejscowości Sumy, gdzie formowano I Armię Wojska Polskiego. Przeszkolenie trwało dwa miesiące. Potem przyjechała Wanda Wasilewska, zagrali Rotę, polskie marsze, hymn, ks. Kałuża odprawił Mszę św. Boże! To był kawałek Polski. Ale był i zgrzyt. Na dowódców przysłano Rosjan. Polskich oficerów nie było - wymordowali ich w Katyniu.
Pan Feliks służył w artylerii przeciwlotniczej. Był dalnomierzystą, tzn. podawał odległości do samolotów. Za Łabą, gdzie zastała go kapitulacja Berlina, szybko wycofano ich do lasów. Wielu polskich żołnierzy uciekało bowiem do polskiej armii na Zachodzie.
Za Gierka, gdy kółka rolnicze kupowały gospodarstwa i zakładały w nich różne hodowle, Pawińscy sprzedali swoje w Sulęcinie i przenieśli się do Siechnic. Zbudowali dom koło domu rodziców Janiny. Obecnie jeden dom zajmuje syn z żoną (on pracuje w ogrodnictwie "Siechnice", ona katechizuje w szkole) i dwie studiujące córki, oni mieszkają w drugim. Są szczęśliwi. Ciągle wracają jednak myślami na Kresy.
Białoskórka to była twarda wieś, jak Sulęcin. Mieszkali w niej pospołu Polacy i Ukraińcy. Najpierw była zgoda, koszmar ukraińskiego nacjonalizmu przyszedł później. Ale w Białoskórce nie doszło do tego, co w Słobódce Muszkatowieckiej w woj. tarnopolskim, gdzie mieszkała Pani Janina. Była świadkiem takich rzezi Polaków, że aż strach myśleć. Białoskórka tak się zorganizowała, że nikomu włos z głowy nie spadł. Ludzie byli bardzo zintegrowani. Mieli nawet swój teatr amatorski. Grał w nim m.in. Feliks. W domowym albumie zachowało się zdjęcie z misterium wielkanocnego, w którym wcielił się w św. Jana.
Kresy - ich klimat czuć w domu państwa Pawińskich do dziś. Serdeczność, otwartość i zapobiegliwość. To także wciąż polska kresowa kuchnia. Pani Janina częstuje kopernikami - bułeczkami z nadzieniem, które najlepiej smakują odgrzane na patelni lub w piekarniku. Niebo w gębie!

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Apostazja i celebryci

Konieczne jest przygotowanie się rodziców i dziadków do rozmów z dziećmi na temat wiary, aby wyposażyć je w argumenty, jak bronić swojej wiary i lekcji katechezy.

Co pewien czas influencer, aktor czy celebryta ogłaszają w mediach społecznościowych zamiar dokonania aktu apostazji. Media off-line, oczywiście, podejmują natychmiast temat religijności w kontekście sytuacji kryzysowych oraz medialnych kryzysów związanych z Kościołem instytucjonalnym.
CZYTAJ DALEJ

W sobotę święcenia biskupie ks. prał. Kryspina Dubiela

2024-08-23 12:43

[ TEMATY ]

święcenia biskupie

Leżajsk

Ks. prał. Kryspin Dubiel

Archiwum prywatne ks. Kryspina Dubiela

Sekretarz Stanu kard. Pietro Parolin udzieli święceń biskupich ks. Kryspinowi Dubielowi. Uroczystość odbędzie się w sobotę, 24 sierpnia w Bazylice Mniejszej Ojców Bernardynów w Leżajsku. Współkonsekratorami będą: abp Salvatore Pennacchio, rektor Papieskiej Akademii Kościelnej w Rzymie i abp Adam Szal, metropolita przemyski.

1 lipca 2024 r. ks. Kryspin Dubiel – kapłan Archidiecezji Przemyskiej został mianowany przez Papieża Franciszka nuncjuszem apostolskim w Angoli, a jednocześnie arcybiskupem tytularnym Vannida (łac. Vannidensis). Z kolei 15 lipca, Ojciec Święty powierzył mu także urząd nuncjusza apostolskiego na Wyspach Św. Tomasza i Książęcej.
CZYTAJ DALEJ

Rozpoczęła się łódzka pielgrzymka rowerowa z kard. Rysiem

2024-08-23 10:35

[ TEMATY ]

archidiecezja łódzka

Julia Saganiak

110 rowerzystów z kard. Rysiem rozpoczęło Rowerową Łódzką Pielgrzymkę na Jasną Górę!
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję