1. Wśród rzeszy bezdomnych - nie brak ich w żadnej części świata - clochardów paryskich zwykło się wymieniać jako tych, którzy są bezdomnymi z własnej nieprzymuszonej woli. Koczowanie
nad brzegami i pod mostami Sekwany przedkładają ponad ofiarowany im przez miasto pobyt w różnego rodzaju przytułkach i domach opieki społecznej. Są to ludzie wprost chorobliwie
nie uznający żadnych ograniczeń ich, na pewno źle pojętej, wolności; nie akceptują żadnych norm społecznego współżycia; o wszystkim, zawsze i wszędzie, chcą decydować sami. Nie znoszą
żadnych zarządzeń, wskazań, pouczeń, przepisów. Wolą bezdomność od własnego domu. Do nich nie odnoszą się słowa starotestamentalnego mędrca z tytułu niniejszych rozważań.
Ale stanowią tylko wyjątek, potwierdzający słuszność reguły w postaci ogólnoludzkiego dążenia do posiadania własnego domu. Bardzo często od zdobycia własnego dachu nad głową uzależnia się
założenie nowej rodziny. Posiadanie własnego domu stanowi element istotny rodzinnego szczęścia. Wspólne budowanie i wyposażanie własnego domu, to działania, które stwarzają pożądaną atmosferę
codziennego życia, zwłaszcza, gdy w tych poczynaniach uczestniczą na swój sposób także dorastające dzieci. Szczęścia dopełnia ewentualnie znajdujący się koło domu choćby mały ogródek.
2. Domy bywają różne. Są pałace liczące po kilkadziesiąt pokoi, ogromne zamczyska, istniejące czasem już od kilku stuleci. Ludzie pozbywają się ich dziś coraz częściej, bo są obłożone wielkimi podatkami
a ich utrzymanie pochłania też niebagatelne sumy pieniędzy.
Były u nas piękne, urocze dwory. "Były", bo tylko nieliczne ocalały po skutecznym zwalczaniu burżujów, zwanych inaczej "ciemiężycielami ciężko pracującego ludu". Próbuje się jeszcze ratować
tu i ówdzie z resztek ruin te, które przy dużym wysiłku można jeszcze uratować.
Zbliżone stylem do owych szlacheckich dworków są u nas wiejskie plebanie, na ogół potraktowane przez los łaskawiej niż owe gniazda wyzyskiwaczy biednego ludu.
Bywają domy, budowane jedne koło drugich, na wsiach polskich, niepokrywane już ani słomianą strzechą ani rakotwórczym eternitem, rzadko, kiedy drewniane, często okładane, dla ocieplenia, styropianem
i amerykańskimi "sidami".
I jeszcze inne "domy". Jeśli ktoś miał okazję znaleźć się w samolocie schodzącym do lądowania w Bombaju musiał oglądać slumsy, okalające ogromnym pierścieniem to wielkie miasto.
Z bliska widać, że są to komórki sklecane z resztek płyt plastykowych albo z kawałków blachy, z tektury i starych tkanin. Tam żyją całymi latami
wielodzietne rodziny, tam rodzą się i umierają. Czy takie pomieszczenia w ogóle zasługują na miano domów? Zaglądający czasem do tych skupisk ludzkich misjonarze, nie mając żadnych
środków na ulżenie ich doli, ograniczają się z konieczności do zapewnienia ich, że bezdomni byli i są chyba nadal szczególnie bliscy Chrystusowi, który użalał się kiedyś mówiąc:
"Lisy mają swoje nory, ptaki, co latają w powietrzu gniazda, a Syn Człowieczy nie ma gdzie złożyć swej głowy" (Mt 8, 20).
3. Bezdomność to także problem polski. Nie jest może tak wielki jak ten w Bombaju, Kalkucie czy Mexico City, ale ludzi oczekujących na własny kąt jest i u nas też niemało. W nowo zbudowanych blokach mieszkalnych jest, co prawda, coraz więcej lokali jeszcze "niezaludnionych", ale koszta ich nabycia i całkowitego wyposażenia przewyższają możliwość wielu marzących o własnym dachu nad głową. Ciągle odczuwa się brak mieszkań nieco mniejszych i może nie tak bardzo luksusowych, ale znacznie tańszych. Rozwiązanie tego problemu wywierałoby niewątpliwie swój wpływ pozytywny na sytuację demograficzną naszego narodu i przyczyniłoby się do zmiany na lepsze atmosfery codziennego życia niejednej rodziny polskiej. Do podjęcia działań mających na celu poprawę takiego stanu rzeczy potrzebne są, co prawda, znaczne środki materialne, ale może jeszcze bardziej tak zwana wola polityczna władzę sprawujących. W naszym parlamencie nie bardzo dają o sobie znać ugrupowania lobujące na rzecz bezdomnych, nad czym należy ubolewać. Podejmowaniu tego rodzaju inicjatyw nie powinna chyba stać na przeszkodzie żadna orientacja polityczna, ale nie ulega wątpliwości, że to obowiązek partii prawicowo-chrześcijańskich, odwołujących się do inspiracji ewangelicznych. Mają przy tym ludzie takich przekonań przemożnego orędownika tak zbożnej sprawy w osobie św. Brata Alberta, patronującego nie tylko bezdomnym, ale z pewnością także tym, którzy chcieliby odmienić smutną dolę bezdomnych.
Pomóż w rozwoju naszego portalu