Gościem był Marek Perzyński, pisarz, dziennikarz, regionalista, pasjonat poznawania tajników dotyczących Dolnego Śląska, autor kilkudziesięciu książek o Dolnym Śląsku. Dolny Śląsk to region regionów, w którym po II wojnie światowej spotkały się różne tradycje Polaków osiadłych tu albo z własnej woli, albo zmuszonych do tego po tym, jak przymuszeni zostali do opuszczenia swej ojcowizny na Kresach, zagarniętych przez ZSRR. Często w tej samej wsi zamieszkali rodacy z Kresów, centralnej Polski, repatrianci z Bałkanów czy Rumunii, zatem mamy na Dolnym Śląsku też potomków górali czadeckich. Urzędy repatriacyjne celowo rozdzielały ludzi z jednego transportu, aby nie tworzyć jednorodnych skupisk, co miało utrudnić komunikację międzyludzką i tym samym ułatwić władzy oddziaływanie na poszczególne jednostki. Ale bywało, że ludzie rozdzielić się nie dali. Tak było m.in. z mieszkańcami obecnych Domanic koło Oławy. Transport osadników, przybyły z Kresów, stał na stacji we wrocławskim Brochowie 2 tygodnie, podczas których codziennie grupa wypuszczała się w okolicę, by znaleźć tak dużą wioskę, by mogli pomieścić się w niej wszyscy swoi. Był jeszcze jeden warunek – musiał być w tej wsi odpowiednio duży kościół, bo u Kresowian „bez Boga ani do proga”.
Nasze dolnośląskie Betlejem
Reklama
Osadnicy z tamtych czasów są często już po tamtej stronie, ale ich potomkowie kultywują tradycje przywiezione w bagażu osadniczym dziadków, często nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Są bowiem zapisane w ich kulturowym DNA. Ujawniają się na ogół podczas świąt, a te mają w polskich domach ogromną moc. Tak wielką, że każą choć na dwa dni wrócić z emigracji w rodzinne strony, gdzie rodzina czeka z opłatkiem. Tego dnia, gdy pierwsza gwiazda pojawia się na niebie i według tradycji rozpoczyna się wigilia Bożego Narodzenia, świat w Polsce na chwilę zamiera. Na stole pojawiają się tylko postne potrawy, bo tak każde tradycja. Jakże odmiennie wyglądało Boże Narodzenie na Dolnym Śląsku przed II wojną światową. Na stole wigilijnym Niemców, w większości zamieszkujących ten teren, stała biała kiełbasa, a gdy gospodarza było na to stać – pieczona gęś. Pieczono na ogół zwykle ciasteczka, bo pierniki były za drogie. Wbrew powszechnej opinii, Dolny Śląsk nie był krainą mlekiem i miodem płynącym.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Mamy swoje Betlejem
Po dawnych mieszkańcach Dolnego Śląska jednak wiele odziedziczyliśmy. To m.in. Betlejem – przysiółek Krzeszowa, do którego w dniu wigilii przybywali zakonnicy z pobliskiego opactwa, by sprawować pasterkę. W wielu pocysterskich kościołach stoją ołtarze Bożego Narodzenia (m.in. w Kamieńcu Ząbkowickim i Bardzie). A w wielu innych zobaczymy w ołtarzach kopie praskiego Dzieciątka Jezus. To echo barokowej pobożności okresu kontrreformacji, gdy w ramach dysputy religijnej z protestantami propagowano kult maryjny, eksponując szczególną rolę Maryi w dziejach zbawienia. Emblematycznym przykładem jest tutaj wspomniany Krzeszów. Dzieje Świętej Rodziny można prześledzić w kościele św. Józefa w cyklu fresków układających się w rodzaj barokowego komiksu. Maryi i Jej Synowi dedykowano kościół opacki (obecnie bazylika mniejsza), a ze wzgórza, z kaplicy, otula bliskich ochronnym płaszczem babcia Jezusa, św. Anna. Z kolei w Trzebnicy, w bazylice, zachowała się oryginalna srebrna kołyska Dzieciątka Jezus, którą tradycja łączy ze św. Jadwigą Śląską. Boże Narodzenie na Dolnym Śląsku to temat rzeka.
Lubiński Salezjański Kociołek Kultury aż bulgotał od tematów. To unikalne przedsięwzięcie w skali Polski. Jest przestrzenią nieskrępowanej wymiany myśli, nośnikiem wiedzy, ułatwia zrozumienie zachodzących procesów społecznych, pobudza do refleksji nad kondycją narodu.