Życie każdego człowieka obfituje w wydarzenia, które są źródłem
rodzącej się w nim prawdziwej pokory. Ostatnie tygodnie były takim
bogactwem dla mnie, dlatego śpieszę z przeprosinami do czytelników
przemyskiej edycji za chwilową nieudolność i wracam do redagowania
tej rubryki mocny (co jest owocem mojej sercowej choroby) przekonaniem,
że jest oczekiwana.
Bardziej słuchając niż czytając zostałem zaintrygowany
słowami Pana Prezydenta, który na spotkaniu ze światem kultury wypowiedział
tezę, iż emocjonalne reakcje wobec ostatnich wydarzeń w Zachęcie
spowodowane zostały niskim poziomem edukacji w dziedzinie kultury
i sztuki. Wypowiedź miała miejsce w okresie żywiołowych reakcji społeczeństwa
wokół dwóch wystaw we wspomnianej Zachęcie. Chodziło o zachowanie
pana Olbrychskiego, który dał dowód, że szkoła fechtunku otrzymana
od Sienkiewiczowskiego Wołodyjowskiego nie poszła na marne i reakcją
społeczeństwa na rzeźbę Cattelana, przedstawiającą Jana Pawła II
ugodzonego przez meteoryt.
W pierwszym przypadku zachowanie aktora, który w wydanej
przed paru laty książce - wspomnieniu Anioły wokół głowy nie wstydził
się napisać, że nago kłusowali z panią Rodowicz na rumakach, nie
zrobiło na mnie większego wrażenia, tak w drugim epizodzie zacząłem
się mocno zastanawiać nad słowami głowy Państwa. Nie wiem dlaczego,
ale na drodze asocjacji pojawiły się we mnie historyczne obrazy z
czasów powstaniowych klęsk, kiedy to młode panny szły do ślubu w
czarnych sukienkach na znak solidarności z poległymi i narodowej
żałoby. Myślałem spacerując po rymanowskich alejkach, czy aby wówczas
nie zaszła jakaś dziejowa indolencja intelektualna, która kazała
ważny dzień w życiu umniejszać owym bardzo emocjonalnym gestem. Wątły
mój umysł nie potrafił znaleźć odpowiedzi na owe "naczalstwa" stwierdzenie.
Pewnie nigdy ten tekst nie ujrzałby światła edycyjnego gdyby nie
spotkanie duszpasterskie podsumowujące Rok Jubileuszowy, na którym
pojawiły się, przyznam, bardzo emocjonalne wystąpienia zrodzone z
wypowiedzi udzielonej przez duchowną osobę w programie Rower Błażeja,
która w tym intelektualnie nie najwyższych lotów programie ogłosiła
światu, że trwanie przy poglądzie, iż wielkopostne tańce są grzechem
jest przeżytkiem. W spokoju słuchałem wywodów katechetów i tzw. prostych
księży. Mój święty spokój zakłócony został, kiedy o głos poprosił
doświadczony prawnik i zaczął mówić (emocjonalnie, nie powiem) o
tzw. logice prawa. Nie miejsce tu na przytaczanie wystąpienia, zresztą
mam nadzieję, że wyjaśni to on sam, ale wtedy wróciła myśl o wystąpieniu
Pana Prezydenta. Doktor prawa nie mógł przecież pogrążyć się w mętnej
emocjonalności. Cóż zatem. Nie mam powodu aby wątpić, że zadziałał
tzw. sensus ecclesiae, to znaczy troska o owoce Chrystusowej męki.
Stałem na rozdrożu - kto ma rację: Prezydent, hierarcha
czy owa emocjonalna reakcja. Pan Bóg litościwy przyszedł z pomocą
udręczonemu redaktorowi i podsunął mu do ręki książkę C. S. Lewisa,
Listy o modlitwie i moralności. Bohater negatywny tej książki zwany
Krętaczem tak strofuje młodego kusiciela-nowicjusza:
"A teraz pomówmy o twoich błędach. Przede wszystkim,
jak sam przyznajesz, pozwoliłeś pacjentowi przeczytać książkę, która
sprawiła mu prawdziwą przyjemność, i to dla samej przyjemności, a
nie żeby popisać się przed znajomymi uwagami o niej. Po drugie, pozwoliłeś
mu się przespacerować do starego młyna i wypić tam herbatę - znów
spacer na świeżym powietrzu, który tak lubi, i w dodatku samotny...
Nawet w rzeczach obojętnych jest rzeczą zawsze wskazaną podsuwać
człowiekowi nawyki przyjęte w Świecie, konwenanse, mody na miejsce
jego własnych upodobań i awersji. Osobiście posunąłbym się jak najdalej
w tym kierunku. Przyjąłbym zasadę, że należy pozbawić pacjenta wszelkich
silniejszych osobistych upodobań, które nie są naprawdę grzeszne,
choćby to było coś równie banalnego jak skłonność do gry w krykieta,
zbierania znaczków czy picia kakao. Takie rzeczy, przyznaję, nie
mają nic wspólnego z cnotą; ale jest w nich jakaś niewinność, pokora
i bezinteresowność, które mnie niepokoją. Człowiek, który szczerze
i bezinteresownie czerpie radość z jakiejkolwiek rzeczy, i to przez
wzgląd na samą radość bez oglądania się, co inni powiedzą, otóż człowiek
taki jest tym samym zabezpieczony przed niektórymi spośród naszych
najzmyślniejszych sposobów działania. Powinieneś zawsze nakłaniać
pacjenta, aby porzucił ludzi, potrawy, książki, które naprawdę lubi,
na rzecz ludzi ´wybitnych´, ´odpowiednich´ potraw i ´głośnych´ książek"
.
Tyle Lewis. Dopełniając te mądre słowa, wypowiedziane
przez człowieka, który prawdę Ewangelii przyjął w dojrzałem już wieku,
pragnę przytoczyć wypowiedź, która nie powinna znaleźć się w katolickiej
gazecie. Także z owego poczucia ulegania obiegowym normom. Życzliwy
mi ksiądz, "prasofil" podrzucił mi teksty związane z działalnością
Zachęty. Wprawdzie pani Rottenberg podała się do dymisji, ale będzie
pełnić swą funkcję do czasu wyłonienia nowego dyrektora i będą wokół
niej ludzie pokroju pani Żmigrodzkiej, Kozyry i pana Jacka Markiewicza,
który na łamach "artystycznego" pisma Czereja odpowiadał na pytania
wspomnianych wyżej pań. Pragnę dodać, że wszyscy ci ludzie są promowani
przez Zachętę, i jak śmiem twierdzić, są antytezą naszych niedouczonych
i stąd emocjonalnych, zdaniem Pana Prezydenta, zachowań. Oddajmy
zatem głos intelektualistom sztuki. Ja ze swej strony przepraszam
za owe słowa, ale uważam, że w końcu ktoś powinien je przytoczyć.
Oto wywiad:
"Kozyra, Żmigrodzka:
- Nakupkałeś w galerii w Orońsku. Pierwotny projekt był
inny, miałeś obsikać ściany.
Jacek Markiewicz:
- Wystawa nazywała się Miejsca na miejsca. Chciałem oznaczyć
moczem swoje terytorium. A kupa to był impuls. Nagła reakcja, do
późna w nocy jeszcze robiłem...
- Pokazywanie swoich wydalin jest krępujące. Nie było
ci wstyd, że ludzie oglądają twój ekskrementalny artefakt?
- Nie. To była reakcja na to, co się tam działo. Byłem
tym bardzo zdenerwowany. Poza tym interesowały mnie rozmaite wydzieliny
z człowieka. Wcześniej pokazywałem już ślinę-plwocinę, krew i mocz.
Przyszedł czas na kupę. Był i taki projekt, żeby grono znajomych,
wśród których się obracałem pokazało wspólnie swoje wydzieliny. On
został później zrealizowany. (...)".
To nie koniec "intelektualnego" a więc edukacyjnego patrzenia
na sztukę. Może intelektualnie nie dorastam do standardów zamierzonych
przez Pana Prezydenta, ale nie mogę cytować artystycznych wyczynów
skierowanych przeciw krzyżowi. Zainteresowanych odsyłam do lektury
Życia z dnia 25 stycznia 2001 r.
Nie zaniedbując edukacji, pozostańmy wierni emocjom,
które tworzą nasz świat wierny doświadczeniu domu i religijnej tradycji.
Coraz trudniej o to, ale trudne nie znaczy niemożliwe. Do spotkania
za tydzień.
Pomóż w rozwoju naszego portalu