- Odchodzę. Nie próbuj mnie zatrzymać. Dłużej nie zniosę tego domu. Dopóki żył Michaś, było jeszcze dla kogo żyć, a teraz...
- Jak to! A Krzyś? A ja?
- Wy sobie świetnie radzicie beze mnie. Odkąd chłopak się urodził, świata poza nim nie widzisz. Ja już dla ciebie nie istnieję. Gdyby nie Michaś, to już dawno bym odszedł. Rósł na wspaniałego syna,
już widziałem, jak wspólnie wybieramy się na ryby, jak...
Głos mu się załamał. Słaby był - Irena wiedziała to nie od dziś. Ale teraz nie miała siły, żeby go podtrzymywać. Za to ktoś inny miał...
- Masz kogoś?
- Mam.
Wziął tę skórzaną walizkę, którą kupowali, gdy mieli jechać w podróż poślubną. Wrzucił rzeczy i wyszedł. Później jeszcze wracał. Nie na zawsze, o nie. Tęsknił za Michałem
i chciał go widywać. Poza tym chyba z czasem poczuł wyrzuty sumienia. Nieraz miała wrażenie, że chciałby, aby zaakceptowała jego wybór. A ona? Najpierw miotała się między
żalem a złością.
- Tchórz, wredny tchórz - myślała. Ale wtedy spoglądała na Krzysia i postanawiała, że nie podda się emocjom. Znała rodziców Stacha i wiedziała, że swoje słabości przejął on w dużym
stopniu od nich. Rozeszli się, gdy był jeszcze mały, wychowywał się tylko z matką, która nie stroniła od kontaktów z przypadkowymi mężczyznami. Z ojcem widywał się sporadycznie.
I chociaż sam bardzo pragnął mieć szczęśliwą rodzinę, to nigdy tak na dobrą sprawę nie nauczył się, jak to osiągnąć. Ona też go tego nie nauczyła. I dlatego uważała, że sama ponosi
trochę winy. On to chyba przeczuwał, bo nie raz - już po tym, jak odszedł - dawał jej do zrozumienia, że oczekuje akceptacji. Także, a może przede wszystkim, akceptacji swojego odejścia. Było
jej coraz trudniej. Wtedy ktoś z rodziny zaproponował jej rozmowę z księdzem. W pierwszej chwili nie wydawało jej się to sensowne.
- Co ksiądz może wiedzieć o rodzinnych problemach? - mówiła.
- Porozmawiaj z nim, to niezwykły człowiek - przekonywał ją brat, który chodził na spotkania w duszpasterstwie akademickim. - On przede wszystkim słucha, mało mówi, ale jak już
coś powie, to pamięta się to przez całe życie.
Więc poszła. I tak chciała się wyspowiadać, a przy tym zapytać, czy ona też ponosi winę za to, co się stało. Ksiądz wysłuchał jej zwierzeń. Słuchać to rzeczywiście
potrafił. A potem zapytał:
- Co zamierzasz?
- Nie wiem, sama nie wiem. Czuję się opuszczona i... zdradzona.
- Masz do niego żal?
- Czasem ogromny. Ale potem przychodzą inne myśli. Ja też nie jestem bez winy. Sam mi to wypominał. Nie przyznałam mu racji, ale niepokój we mnie zasiał.
- On szuka usprawiedliwienia.
- A ja już prawie jestem gotowa, żeby go rozgrzeszyć.
Cdn.
Pomóż w rozwoju naszego portalu