Przez wieki populacja homo sapiens rosła powoli. Sytuacja ta zmieniła się wraz z rewolucją przemysłową, gdy osiągnięcia medycyny, rozwój infrastruktury sanitarnej w miastach i nowe, bardziej efektywne metody uprawy roli przyczyniły się do boomu demograficznego na skalę globalną. Jeszcze w 1927 r. na Ziemi żyło 2 mld ludzi, ale wystarczyły kolejne trzy dekady, by gatunek homo sapiens liczył 3 mld istnień. Tempo wzrostu demograficznego stale przyśpieszało. 12 października 1999 r. urodził się symboliczny 6-miliardowy przedstawiciel ludzkości – Adnan Mević z Bośni i Hercegowiny (w rzeczywistości poziom 6 mld ludzkość miała osiągnąć w czerwcu 1999 r.). Od tego czasu w ciągu zaledwie 20 lat przybyło nas jeszcze 2 mld.
Według różnych szacunków, do końca XXI wieku ludzkość osiągnie liczebność przekraczającą 12 mld. Z tej racji nie brakuje wielkich tego świata, a nawet naukowców, którzy ostrzegają przed przeludnieniem. Ich zdaniem, nasza planeta może wyżywić znacznie mniejszą populację niż obecne 8 mld. Jednym z czołowych głosicieli takich poglądów jest biolog z Uniwersytetu Stanforda – prof. Paul R. Ehrlich, którego tezy w konfrontacji z katolicką nauką społeczną mogą budzić co najmniej kontrowersje. Ehrlich uważa bowiem, że błękitna planeta może wyżywić zaledwie miliard ludzi. Czy ma rację? Czy czeka nas widmo wojen o pożywienie, wodę i surowce niczym z filmów postapokaliptycznych?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Rozbrojona bomba demograficzna
Reklama
Jeśli wierzyć tezom Thomasa Roberta Malthusa, Ziemia jest przeludniona od ponad 200 lat. Anglikański pastor, demograf i ekonomista już w 1798 r. twierdził, że ilościowy rozwój ludzkości doprowadzi cywilizację do katastrofy. Jego zdaniem, próby wyżywienia coraz liczniejszej liczby ludzi doprowadzą do degradacji gruntów ornych, a to pociągnie za sobą lawinę zdarzeń implikującą głód i nędzę na skalę globalną. Katastrofa gospodarcza miała się ziścić wtedy, kiedy populacja przekroczy miliard osób – czyli 200 lat temu.
Malthus ratunek dla gatunku homo sapiens widział w kontroli płodności. Ojciec idei przeludnienia, podobnie jak czynili to i czynią do dziś jego następcy na czele z Ehrlichem, patrzył na ludzkość przez analogię do zwierząt, które nie potrafią reagować na powstające kryzysy. Uczeni ci nie uwzględniają w swoich katastroficznych przewidywaniach ludzkiej kreatywności.
Mimo że postęp naukowy i technologiczny, który dokonał się w rolnictwie, medycynie i gospodarce, obalił wszystkie tezy Malthusa, to idea przeludnienia jest nadal atrakcyjna dla pewnych środowisk akademickich. Co więcej, stała się ona pożywką dla ideologii promujących kontrolę urodzeń. Na początku XX wieku ideę przeludnienia przyjęły niektóre ruchy polityczne, m.in. faszyzm, a kilka dekad później w micie tym i związanym z nim postulacie depopulacji zakochały się rzesze aktywistów ekologicznych.
Nakarmić miliardy
Kiedy demograficzny miecz Damoklesa zapowiadany przez ludzi pokroju Malthusa i Ehrlicha spadnie na naszą cywilizację? Takie pytanie zadali sobie badacze z Francji. Uczeni, stosując nowoczesne modelowanie komputerowe, sprawdzili dwa scenariusze dotyczące naszej przyszłości. Pierwszy zakłada, że możliwość korzystania z nawozów w rolnictwie jest nieograniczona, a globalny udział mięsa oraz nabiału w diecie zostanie ograniczony z 35% do 15%. Przy takich warunkach brzegowych wyszło, że jesteśmy w stanie wyprodukować żywność nawet dla 20 mld ludzi.
Reklama
Intensywne rolnictwo w skali globalnej niesie jednak ze sobą trudne do oszacowania ryzyko zanieczyszczenia gleby i wód gruntowych azotem. Dlatego uczeni wzięli pod uwagę drugi scenariusz, który dotyczy możliwości wykorzystania rolnictwa ekologicznego. W tym przypadku możliwe jest wyżywienie populacji sięgającej nawet 14 mld ludzi. Szacunki ONZ wskazują na to, że wraz z rozwojem gospodarczym w krajach słabo uprzemysłowionych zmniejszy się w nich poziom dzietności – podobnie jak ma to miejsce w krajach już rozwiniętych – a tym samym populacja globu ustabilizuje się na poziomie kilkunastu miliardów ludzi. To oznacza, że nawet ekologiczne rolnictwo będzie w stanie wyżywić ludzkość.
Wielki paradoks przeludnienia
Nie brakuje też głosów mówiących, że modele statystyczne francuskich uczonych są niedoszacowane, a Ziemia może wyżywić znacznie większą populację. Dlaczego? Jeszcze na początku XX wieku nikt nie przypuszczał, że z jednego hektara użytków rolnych można wyprodukować żywność dla więcej niż czterech osób. Obecnie hektar umożliwia wyprodukowanie żywności dla co najmniej 145 osób. Ludzka kreatywność i związany z tym postęp technologiczny sprawiają, że przeludnienie jest pojęciem abstrakcyjnym, u podstaw którego stoją pierwotne lęki związane z klęską głodu, którym dawniej nie można było zaradzić. Dziś zauważamy wielki paradoks – wraz ze wzrostem liczby ludności procentowo spada zjawisko głodu na świecie. Więcej – nigdy w dziejach nie było ono tak niskie jak obecnie. A niektóre organizacje pomocowe szacują, że „gdybyśmy marnowali o połowę mniej żywności, nie byłoby głodu na świecie”. Dodajmy, że mówimy o świecie, na którym 1 stycznia 2024 r. światowa populacja liczyła 8,019 mld ludzi.
Rozwój nauki i techniki powinien doprowadzić w przyszłości do zagospodarowania nowych obszarów rolniczych. Zresztą ma to już miejsce choćby w Egipcie. Kraj ten, by stawić czoła bombie demograficznej, na szeroką skalę użyźnia grunty pustynne, zmieniając je w pola uprawne. (Więcej w nr. 35 Niedzieli – przyp. red.).
Kiedy miejsca zabraknie...
Reklama
Biorąc pod uwagę gęstość zaludnienia, nasz glob to pustkowie. Aż połowa populacji świata zamieszkuje zaledwie 1% powierzchni lądów, druga połowa mieszka w dużym rozproszeniu. Najbardziej zatłoczone obszary znajdują się w strefie umiarkowanej i międzyzwrotnikowej. Im dalej ku biegunom, tym – z uwagi na warunki klimatyczne – zmniejsza się zaludnienie.
Z każdą dekadą na coraz mniejszym obszarze mieszka coraz więcej ludzi. Dzieje się tak ze względu na rozwój miast i megametropolii. Dla przykładu: tylko w aglomeracji Tokio, która wraz z przyległymi prefekturami zajmuje powierzchnię 13 452 km2 (to tyle, ile obszar województwa lubuskiego, które liczy niespełna milion mieszkańców), mieszka dziś tyle osób, ile liczy populacja Polski.
Problemem jest więc nie przeludnienie, lecz nierównomierny rozwój populacji. Podczas gdy Afryka i niektóre regiony Azji są najszybciej zaludniającymi się miejscami na Ziemi, narody europejskie borykają się z powolnym wymieraniem związanym z niskim poziomem dzietności. Dlatego też hasła typu: „nie chcę mieć dzieci, bo walczę z przeludnieniem i zmianami klimatu”, które stają się coraz bardziej popularne na Zachodzie, pozostają w sprzeczności z logiką.
Rozwój miast sprawia, że miejsca na Ziemi dla ludzkości nie zabraknie, a rozwój technologii pozwoli błękitnej planecie wyżywić jeszcze więcej pokoleń ludzi. I to od nas zależy, czy te pokolenia będą mówić w językach słowiańskich, romańskich, czy też będą się posługiwać mową arabską, hinduską lub suahili.