Reklama

Historia

Odyseja wolności

Przemierzyli trzy kontynenty w ciągu ponad 1,3 tys. dni i nocy. Swój szlak zaczynali jako armia niewolników cudem ocalonych z sowieckiego piekła. Stali się armią zwycięzców, bez których niemożliwy byłby sukces aliancki na froncie włoskim. Dzień 18 maja 1944 r. przeszedł do historii.

Niedziela Ogólnopolska 20/2024, str. 10-12

[ TEMATY ]

wolność

Jan Józef Kasprzyk

NAC, pl.wikipedia.org

Żołnierze 2. Korpusu Polskiego na pobojowisku na Monte Cassino

Żołnierze 2. Korpusu
Polskiego na pobojowisku na Monte
Cassino

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Kończyli swą liczącą ponad 13 tys. km wędrówkę z dala od ojczyzny, która w wyniku dyktatów jałtańskich przestała być suwerenna. Gdy pytamy ich, czy warto było zdobywać Monte Cassino, odpowiadają jak żołnierz z emigracyjnego wiersza Przypowieść Jana Lechonia: „Ach! Śmieszne pytanie...”.

Niewolnicy sowieckiego piekła

Po IV rozbiorze Polski dokonanym przez Niemców i sowiecką Rosję we wrześniu 1939 r. setki tysięcy obywateli polskich zostało pozbawionych wolności i wywiezionych w głąb „nieludzkiej ziemi”. Walczyli o każdy dzień życia, skazani na niewolniczą pracę, głód i poniewierkę. „Tylko modlitwa i wiara w Boga pozwalały przetrwać” – zapewniał kpt. Krzysztof Flizak, który jako ośmiolatek został wywieziony z Wołynia do łagru w Swierdłowsku. „Głód, choroby, lęk o każdy dzień” – wspominał pobyt w Kazachstanie kpt. Władysław Dąbrowski, którego jako szesnastolatka NKWD aresztowało i osadziło w łagrze. Jedyną winą był fakt, że ojciec przed wojną był rusznikarzem Policji Państwowej. Ten sam los spotkał starszego o 2 lata płk. Ottona Hulackiego, przedwojennego instruktora strzeleckiego we Lwowie. „Byliśmy dla Sowietów niewolnikami. Jak ktoś padł – nikt się tym nie przejmował, bo zgodnie z sowiecką doktryną pojedynczy człowiek się nie liczy” – opowiadał zmarły w zeszłym roku pułkownik.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Los uśmiechnął się do Polaków w czerwcu 1941 r. Dotychczasowi sojusznicy, czyli Niemcy i sowiecka Rosja, stali się wrogami. III Rzesza najechała na ZSRS. Rosja, ponosząca pasmo klęsk, zgodziła się na brytyjskie propozycje, aby zwolnić z łagrów i więzień Polaków i utworzyć z nich sojuszniczą armię walczącą przeciwko Niemcom. Z więzienia na Łubiance wypuszczono gen. Władysława Andersa. Kazamaty opuszczał w dniu swych 49. urodzin, a wymęczony wielomiesięcznym śledztwem wyglądał jak starzec. Gdy Sowieci piętrzyli trudności wokół powstającej armii polskiej, Anders podjął jedną z najważniejszych decyzji w swym życiu. W porozumieniu z aliantami w dwóch akcjach ewakuacyjnych wyprowadził w 1942 r. swe wojsko na Bliski Wschód. „Stał się dla nas Mojżeszem – przyznali zgodnie weterani 2. Korpusu. – Dzięki niemu opuszczaliśmy dom niewoli”.

Z tarczą krzyżowców na ramieniu

Reklama

„Generał potrafił przelać w nas wiarę w zwycięstwo” – wspominał kpt. Dąbrowski, który w tym roku obchodzi jubileusz 100. urodzin. Sprzyjającą okolicznością był fakt stacjonowania i szkolenia polskiego wojska w Palestynie – ziemskiej ojczyźnie Chrystusa, w kolebce wiary i cywilizacji chrześcijańskiej. Do dziś żołnierze 2. Korpusu opowiadają, że pobyt w Nazarecie, nad Jeziorem Galilejskim, w Jerozolimie dał im ogromną wiarę i nadzieję. „Myśmy tu naprawdę uwierzyli, że po naszej Golgocie przyjdzie też zmartwychwstanie” – opowiadał zmarły 3 lata temu płk Marian Tomaszewski z 6. pułku pancernego Dzieci Lwowskich, który w Nazarecie poznał swą przyszłą żonę, wówczas „Pestkę”, ochotniczkę z Pomocniczej Służy Kobiet. Zdarzały się też sytuacje, które wiekowi weterani traktują w kategoriach cudów. Kapitan Flizak wspominał z rozrzewnieniem swoje spotkanie z gen. Andersem na Bliskim Wschodzie. „Zapytał mnie, jakie jest moje największe marzenie. Odpowiedziałem szczerze, że chcę odnaleźć mojego tatę, podoficera KOP, że szukam go od czasów zesłania, że przemierzyłem już tysiące kilometrów... Odnajdziesz go na pewno – stwierdził z przekonaniem generał, patrząc mi głęboko w oczy. I odnalazłem! Nie widziałem go 3 lata, a on przytulił mnie tak mocno, że ten uścisk pamiętam do dziś. To był cud” – wyznał kpt. Flizak, a łzy płynęły po jego twarzy. Był wówczas najmłodszym junakiem 2. Korpusu, a później komandosem armii amerykańskiej w czasie wojny koreańskiej.

W Palestynie andersowcy poczuli się jak rycerze z czasów wypraw krzyżowych. „Wiedzieliśmy, że będziemy jak oni walczyć ze złem” – wspominał płk Tomaszewski, przypominając, że jedną z odznak noszonych w 2. Korpusie na rękawie mundurów była tarcza rycerzy krzyżowych, nawiązująca do średniowiecznej historii walk w obronie chrześcijaństwa. Swą najważniejszą walkę stoczyli u stóp opactwa założonego przez św. Benedykta na Monte Cassino, czyli w miejscu, gdzie zaczęły się dzieje nowożytnej Europy.

Zdobywcy nieosiągalnego szczytu

Reklama

24 marca 1944 r. gen. Anders został wezwany na odprawę do dowódcy 8. Armii Brytyjskiej – gen. Olivera Leese’a. Padła propozycja, aby 2. Korpus Polski podjął się próby zdobycia Monte Cassino, stanowiącego najważniejszy punkt niemieckiej obrony na tzw. linii Gustawa. Miejsce to stało się głośne w Europie, bowiem od ponad 2 miesięcy stanowiło szaniec bezskutecznie szturmowany przez wojska alianckie. Umocnienia niemieckie atakowały wojska: amerykańskie, brytyjskie, nowozelandzkie, kanadyjskie, ale nie przynosiło to sukcesów. A bez przełamania oporu w tym miejscu niemożliwe było prowadzenie zwycięskiej ofensywy w Italii. Anders dostał 10 minut na podjęcie decyzji. Jak wspominał, to były najtrudniejsze minuty w jego całym życiu. Wiedział, że bitwa przyniesie ogromne straty, a jej wynik jest niemożliwy do przewidzenia, zwłaszcza że dotychczasowe ataki dokonywane przez wojska alianckie kończyły się klęską. Generał nie stracił jednak wiary w zwycięstwo, w morale i bitność polskiego żołnierza. Wierzył, że zwycięstwo rozsławi imię Polski i Polaków walczących na wszystkich frontach tej wojny i że będzie dodatkowym atutem w dyskusjach o powojennych losach ojczyzny, które mocarstwa zachodnie podjęły już w 1943 r. w Teheranie ze Stalinem. Wyraził zgodę na udział Polaków w walkach o przełamanie linii Gustawa. „Niech lew mieszka w Waszych sercach!” – napisał w rozkazie do żołnierzy.

Reklama

Szturm rozpoczął się w nocy z 11 na 12 maja 1944 r. „To była cholerna kanonada. Od tego wszystko się zaczęło. Ogień był straszny. Było jasno jak w dzień” – wspominał płk Otton Hulacki z 6. pułku pancernego Dzieci Lwowskich. „Żołnierze mówili mi przed bitwą, że nie boją się śmierci! – przekazał o. Adam Studziński, dominikanin, kapelan pancerniaków. – Nie dramatyzowali, nie wyrażali obaw, że być może zginą i nigdy nie wrócą do domów. Oni mieli tak ogromną wiarę w zwycięstwo, że przyćmiewała ona naturalny – wydawałoby się – strach”. Chwila rozgoryczenia przyszła po pierwszym szturmie, odpartym przez doborowe oddziały niemieckie. „Zaczęła napływać rzeka rannych – wspominał o. Studziński. – Szli przez godzinę, dwie. To było straszne! Było ich tak wielu, że mogłem dawać oleje święte tylko tym najbardziej potrzebującym. Podobnie czynił lekarz, opatrując tylko tych w najgorszym stanie”. Szczerze oznajmił, że przeżył wtedy załamanie nerwowe. Musiał je jednak opanować, widząc, że pomagającemu mu sanitariuszowi ze strachu aż trzęsą się ręce. „Pomodliłem się i udało mi się uspokoić. A krzyki «kapelanie – tam jest ranny!», przywróciły spokój wewnętrzny. Wiedziałem, że żołnierze patrzą na mnie i od tego, jak się zachowam, będzie zależeć także ich nastrój” – opowiadał przed laty na spotkaniu z młodzieżą w krakowskim klasztorze dominikańskim przy Stolarskiej, zerkając na przypięty do habitu Krzyż Virtuti Militari – zasłużoną pamiątkę po bitwie.

Triumf przyszedł po tygodniu walk. O świcie 18 maja 1944 r. patrol 12. pułku ułanów podolskich wszedł do ruin opactwa na Monte Cassino i wywiesił swój proporzec oraz biało-czerwoną flagę. Droga na Rzym stała otworem. „Byliśmy piekielnie zmęczeni, ale żyliśmy – relacjonował ppłk Antoni Łapiński z 3. Dywizji Strzelców Karpackich, gdy 5 lat temu staliśmy na wzgórzu 593. – Nie pamiętam, abym przez całą bitwę coś gorącego zjadł. Spaliśmy po 2-3 godziny, kładąc głowę na kamieniu. 18 maja 1944 r. był moim najszczęśliwszym dniem. Gdy patrzyłem na zdobyty klasztor, stojąc przy Domku Doktora, ścieżką od strony Gardzieli szła grupka żołnierzy, a na czele oficer. To był mój brat, którego nie widziałem od czasu zesłania w Rosji. Patrzyliśmy na siebie, starsi o 3 lata. Płakaliśmy. «Popatrz – powiedział – tylko połowa z mojego plutonu przeżyła na Mass Albanecie. A my żyjemy»”.

Gorycz zwycięstwa

Bitwa, okupiona życiem blisko tysiąca żołnierzy, rozsławiła imię Polski. Waleczni Polacy byli na ustach całego wolnego świata. Podobnie jak po wyparciu Niemców z Ankony w lipcu 1944 r. Niestety, wdzięczność sojuszników trwała krótko i stopniała wraz z politycznymi decyzjami podjętymi w Jałcie w lutym 1945 r. Gdy gen. Anders wypomniał to Churchillowi, usłyszał od brytyjskiego przywódcy: „Może pan już sobie swoje wojsko zabrać. Nie jest nam do niczego potrzebne”. Zwycięzcy spod Monte Cassino pozostali w większości na przymusowej emigracji. „Powrót do Polski był niemożliwy – wyjaśniał płk Hulacki. – Bałem się nie tyle aresztowania, ile tego, co komuniści potrafili zrobić z człowiekiem, wyciągając z niego zeznania. Bałem się, że gdy będą mnie torturować, chcąc nie chcąc, mogę coś zdradzić, a przecież jako społecznik miałem kontakty, znałem wielu ludzi, ich powiązania”. Ci, którzy zdecydowali się wrócić – byli dotkliwie represjonowani i przez cały okres PRL traktowani jak „obywatele drugiej kategorii”. Nie tracili jednak nadziei. „Przeciwnik jest silny i niebezpieczny, ale nie jest niezwyciężalny jak każda potęga zła, na krzywdzie ludzkiej i niesprawiedliwości oparta” – przekonywał gen. Nikodem Sulik, dowódca 5. Kresowej Dywizji Piechoty. Bohaterowie spod Monte Cassino wierzyli głęboko, że kiedyś dopiszą „ostatni rozdział”, jak ujął to we wspomnieniach gen. Anders, i Polska odzyska niepodległość. A gdy wreszcie to się stało, nieustannie proszą nas, abyśmy nie zapomnieli, jaka jest cena wolności. „Musicie zachować w pamięci dla przyszłych pokoleń prawdę o bitwie o Monte Cassino, prawdę o naszym poświęceniu, o konaniu naszych kolegów, o desperacji, z jaką pokonywaliśmy przeszkody w morderczym ogniu nieprzyjaciela” – apelował przed 5 laty podczas uroczystości rocznicowych prof. Wojciech Narębski. – To wszystko tkwi głęboko w naszych sercach, ale chcemy mieć pewność, że gdy ostatni z nas opuści ziemski padół, pozostaną następcy, którzy będą o tym pamiętać, że nawiedzą groby naszych kolegów i złożą im hołd”.

Ten testament musimy wykonać!

Jan Józef Kasprzyk - historyk, w latach 2016-24 szef Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych oraz organizator państwowych obchodów rocznicy zwycięstwa pod Monte Cassino.

Cytaty pochodzą z relacji udzielanych autorowi przez żołnierzy 2. Korpusu Polskiego.

2024-05-14 13:38

Ocena: +8 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Wolność - sami sobie gotujemy piekło [#1]

"Porozmawiajmy na trzeźwo" to cykl 8 odcinków prowadzonych przez ks. dra Marka Dziewieckiego, psychologa, członka Komisji Episkopatu Polski ds. Trzeźwości i rekolekcjonistę. "Wolność" to pierwszy odcinek, w którym poruszona zostaje kwestia wolnej woli, jej konsekwencji i wyzwań z nią związanych.

CZYTAJ DALEJ

Nowenna do Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata

[ TEMATY ]

nowenna

Chrystus Król

Adobe Stock

Nowenna przed uroczystością Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata.

O Królu pokoju, spraw pokój w sercu moim, wróć ciszę duchowi mojemu, abym mógł na każdym miejscu modlić się, wznosząc czyste ręce (św. Rafał Kalinowski).
CZYTAJ DALEJ

Franciszek: charyzmaty należą do wszystkich

2024-11-20 10:01

[ TEMATY ]

charyzmaty

papież Franciszek

audiencja ogólna

PAP/EPA/FABIO FRUSTACI

„Charyzmaty, nawet jeśli zdają się małe, należą do wszystkich i dla dobra wszystkich. Miłość pomnaża charyzmaty; sprawia, że charyzmat jednego staje się charyzmatem wszystkich” - stwierdził papież podczas dzisiejszej audiencji ogólnej. Tematem jego katechezy były właśnie charyzmaty, jako „dary Ducha dla dobra wspólnego”.

Na wstępie Ojciec Święty nawiązał do konstytucji dogmatycznej Lumen gentium Soboru Watykańskiego II i wskazał, że charyzmat jest darem udzielanym „dla wspólnego dobra”, by „posługiwać” wspólnocie (1 P 4, 10). Jest on też darem udzielanym szczególnie „jednemu” lub „niektórym”, a nie wszystkim w równym stopniu, uzdalniając do podejmowania rozmaitych dzieł lub funkcji mających na celu odnowę i dalszą skuteczną rozbudowę Kościoła. Zachęcił, by przyjmować je z wdzięcznością i radością” (LG, 12).
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję