Reklama

Wiara

To ja... ja żyję!

Niemieccy lekarze przyznali, że tak spektakularny powrót do życia i zdrowia Antoniego to efekt ciężkiej pracy wielu specjalistów, ale zadziałał też czynnik, który trudno wytłumaczyć. Iwona wie, że tym „czynnikiem” była jej niezachwiana wiara. Oto ich historia.

Niedziela Ogólnopolska 15/2024, str. 54-56

[ TEMATY ]

świadectwo

Archiwum prywatne

Mama Iwona i syn Antoni – oboje są przekonani, że w ich życiu wydarzył się cud

Mama Iwona i syn Antoni – oboje są przekonani, że w ich życiu wydarzył się cud

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Koledzy nazywali go łagodnym olbrzymem. Olbrzymem, bo ma ponad 2 m wzrostu, szerokie ramiona i surowy wyraz twarzy. Łagodnym, bo zawsze był pierwszy do pomocy, swoje sprawy odkładał na bok. Antoni Bernad lubił sport – sztuki walki, pływanie (zdobył nawet złoty medal dla Bawarii), grał na fortepianie. Jego pasją jednak było aktorstwo. Przez wygląd często dostawał role niepasujące do jego charakteru. Grał skorumpowanego polityka, neonazistę czy brutalnego pielęgniarza z oddziału psychiatrycznego. Jego matka, Iwona, mówi, że gdy oglądała go na scenie, czasem zapominała, iż to jej dziecko.

Iwona jest drobną i energiczną kobietą. Wykładała muzykę na niemieckim uniwersytecie i w gimnazjum, zawodowo gra na skrzypcach, prowadziła chór. Swojego jedynego syna wychowywała samotnie. Antoni urodził się w Niemczech, bo tam Iwona wyemigrowała jeszcze za komuny w obawie przed represjami, ponieważ działała w łódzkiej Solidarności. Tam już zostali. Antoni skończył szkołę i poszedł na studia aktorskie. Wtedy zamieszkał we własnym mieszkaniu, nadal jednak byli blisko, dużo do siebie pisali.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Wypadek

Reklama

Wszystko się zmieniło w czwartkowy wieczór 17 lipca 2014 r. Wówczas 24-letni Antoni wracał z dziewczyną z wakacji na południu Europy. Iwona tego dnia poszła wcześniej spać. „Śnił mi się Antek, który powiedział do mnie: «Mamo, miałem straszny wypadek. Samochód rozwalił się na kilka części»” – mówi. Obudziła się mokra od potu i usłyszała dzwonek do drzwi. Była północ. Przed domem stali policjanci. Powiedzieli, że Antoni miał poważny wypadek samochodowy. Jadąc z dużą prędkością, na zakręcie uderzył w drzewo. Zostawili numer telefonu do szpitala w południowych Niemczech, do którego został przewieziony. Natychmiast tam zadzwoniła. Usłyszała, że stan jej syna jest ciężki i najprawdopodobniej nie przeżyje. „Proszę iść spać i zadzwonić jutro, wtedy będziemy mogli powiedzieć pani więcej”. Iwona dokładnie pamięta słowa lekarza. W 1,5 godziny pokonała 220 km i była w szpitalu. Antoni leżał na oddziale intensywnej terapii.

Diagnoza jak wyrok

Bardzo ciężkie uszkodzenie mózgu, uraz płuc, prawa ręka i nogi połamane w wielu miejscach. Jak się okazało, samochód po uderzeniu w drzewo rozpadł się na trzy części, a jego przednia część wpadła do rzeki. Oboje pasażerowie spadli głowami w dół. „Antek w ostatnim momencie chciał ratować dziewczynę. Wcisnął ją w siedzenie i obrócił kierownicę tak, aby ją chronić. Całe uderzenie przeszło na niego. Sylvii nic się nie stało, dlatego mogła opowiedzieć o całym wydarzeniu” – relacjonuje Iwona.

Diagnoza brzmiała jak wyrok. Lekarze mówili, że szanse na przeżycie to 0,25%, a nawet jeżeli chłopak przeżyje, to będzie jak roślina. „Dowiedziałam się, że jeśli nie mam pełnomocnictwa albo dokumentu z jego podpisem, w którym upoważnia mnie do podjęcia decyzji w takiej sytuacji, w ciągu 48 godz. będzie odłączony od aparatury utrzymującej go przy życiu” – mówi Iwona. „Nie byłam pewna, czy mam taki dokument”. Natychmiast ruszyła do domu i wśród starych papierów znalazła generalne pełnomocnictwo, ale gdy pokazała je w klinice, zaczęły się naciski. „Po co? Jak sobie pani to wyobraża? Czy rozmawiała pani na ten temat z synem? Czy w razie czego on chce tak egzystować? Jest pani egoistką” – usłyszała kobieta, ale nie dała się przekonać.

Reklama

Iwona wynajęła pokój w okolicy, żeby mieć blisko do Antoniego. Spała po 2-3 godz., resztę czasu spędzała przy łóżku syna. „Codziennie przekonywano mnie, żebym zgodziła się odłączyć syna i pozwoliła mu umrzeć. Mówiono, że jeśli Antek przeżyje, to będzie sparaliżowany do końca życia. Ponieważ szkody w mózgu były bardzo rozlegle, nie będzie ani mówił, ani myślał” – wspomina. Pamięta ogromny strach i uczucie paniki. „Pierwszej nocy pobiegłam w góry, na sam szczyt. Było ciemno, ale nie mogłam usiedzieć w miejscu. Musiałam się wykrzyczeć. To był krzyk do Boga: dlaczego on, dlaczego taki młody, dlaczego nie ja... Wreszcie napięcie ustąpiło miejsca refleksji i pokorze. Powiedziałam: Boże, przyjmuję wszystko, tylko pokaż mi drogę. Poczułam się tak lekko, jakbym unosiła się w powietrzu. Nagle wiedziałam, co mam robić. Byłam pewna, że Antek przeżyje, i nie potrafiłam go sobie wyobrazić w stanie ciężkiego upośledzenia. Do dzisiaj nie wiem, skąd wzięłam siłę, aby przejść przez to wszystko. Widać, że człowiek jest zdolny do wielu rzeczy, jeśli jest taka potrzeba. Moja znajoma, przełożona pielęgniarek, pytała mnie, skąd wiem, co mam robić. Nie potrafiłam jej na to odpowiedzieć. Teraz jestem pewna, że prowadził mnie Bóg”.

Światełko w tunelu

Miesiąc po wypadku Antoni nadal nie reagował. Iwonie udało się go przenieść do innej kliniki. W szpitalu w Herzogenaurach lekarze postanowili zastosować wszystkie możliwe terapie, żeby uratować mężczyznę. Podczas jednego z obchodów neurolog próbował pokazać innym lekarzom i studentom, jak wygląda pacjent w stanie wegetatywnym, udowodnić im, że nie rozumie, co się do niego mówi. Poprosił Antoniego, żeby podniósł lewą rękę. Nie było reakcji, więc poprosił jeszcze raz. „Wtedy pomyślałam, że przecież syn nie wie, co to jest ręka, więc mu pokazałam i powiedziałam: Antek, to jest ręka, a to znaczy, że należy ją unieść. Lekarz jeszcze raz powtórzył prośbę i gdy długo nie było reakcji, odwrócił się i pokręcił głową w stronę studentów. W tym momencie Antoni uniósł rękę, pokazując znak V, znak zwycięstwa. Lekarze nie wierzyli własnym oczom, ale od tego momentu wolno mi było wstawić pianino do pokoju i przebywać z nim praktycznie cały czas. Pozwolono mi także na własne działanie, mogłam być przy wszystkich terapiach syna”.

Reklama

Ćwiczenia, nauka przez śpiew, gra na pianinie, skrzypcach, bajki z dzieciństwa. Iwona spędzała z synem 16 godz. dziennie. Miała mnóstwo pomysłów, jednak Antoni długo nie reagował. Aż do momentu, gdy Iwona kolejny raz wyjęła skrzypce... „W momencie gdy zaczęłam grać Czardasza Montiego, Antoś zaczął płakać. Przerwałam, ale on całym ciałem pokazywał, że mam grać dalej. Muzyką wyciągnęłam go praktycznie ze stanu wegetatywnego. Od tego momentu można było się z nim porozumiewać – reagował gestami”.

Tak się porozumiewał, bo jeszcze nie mógł mówić. „Dowiedziałam się, że Antek nie ma pojęcia, co to ziemia, Bóg czy też on sam. Nie wie też, kim jestem ja. Pewnego dnia zauważyłam, że bardzo stara się coś powiedzieć. Zapytałam: chcesz mówić? Kiwnął głową. Wtedy wpadłam na pomysł, aby spróbować najpierw za pomocą śpiewu. Na początku proste dźwięki na sylabach, później proste słowa i po tygodniu Antek mówił” – wyznaje Iwona. Kiedyś przywitał ją po francusku. Była zaskoczona, bo nie znał tego języka. Dopiero później zdała sobie sprawę, że rzeczywiście uczył się francuskiego przez 3 miesiące w szkole podstawowej. Antoni zawsze miał problemy z matematyką. Po wypadku zaczął świetnie liczyć. Jego pierwsze słowa były po polsku. Najpierw „tak”, „nie”. Później: „to ja, ja żyję!”.

Otwórzcie oczy

Reklama

To samo Antoni chciał powiedzieć lekarzom z pierwszej kliniki, gdyby zechcieli z nim porozmawiać. Mężczyzna zaczął chodzić pół roku po wypadku. Iwona zawiozła go do szpitala, do którego trafił na początku. Chciała się skonsultować, bo chodzenie sprawiało mu ból. Jak się okazało, tutejsi lekarze założyli mu pręty byle jak, myśląc, że nigdy nie będzie chodzić. „Pani ordynator wyszła do nas dosłownie na chwilę. Antek przywitał ją słowami: dzień dobry, czy pani mnie pamięta? Ona się zaczerwieniła i powiedziała, że to musi być cud, ponieważ nie powinien żyć, i szybko odeszła. Inni lekarze nie mieli czasu, aby się z nami zobaczyć. Nikogo nie interesowało to, w jaki sposób osiągnięte zostały tak dobre wyniki w powrocie do zdrowia” – wspomina Iwona. Co by im powiedział Antoni, gdyby zechcieli z nim porozmawiać? „Otwórzcie oczy, zobaczcie, tutaj stoję, nie jestem rośliną”. „Powiedziałbym im, że nie powinni zbyt szybko podejmować takich decyzji. Człowiek to nie komputer, każdy jest inny i potrzebuje różnej ilości czasu i różnych terapii, aby mieć szanse na powrót do życia”.

Miałam okazję porozmawiać z Antonim. Mówi płynnie, chociaż czasem musi się chwilę zastanowić, żeby znaleźć słowo. „Momentu samego wypadku i czasu krótko przed nim nie pamiętam” – opowiada. Pamięta za to jeden moment z pobytu w pierwszym szpitalu. „Mimo że byłem w śpiączce, usłyszałem i zrozumiałem, iż lekarka radzi mojej mamie, by zgodziła się na odłączenie mnie od aparatury, ponieważ mój stan jest beznadziejny. Poczułem ogromny strach, ale nie potrafiłem tego okazać”. A kiedy poczuł, że wraca co życia? „To przede wszystkim wspomnienie gry na skrzypcach mojej mamy. Miałem wiele najróżniejszych terapii, mnóstwo czasu z nią ćwiczyłem. Najtrudniejsze było ponowne nauczenie się chodzenia. Pamiętam też, że miałem ogromne trudności z pojęciem czasu” – mówi Antoni.

Powrót do normalnego życia

Iwona do dziś pomaga Antoniemu. Jej syn nadal ma problemy z pamięcią, kondycją, oddechem. To normalne, bo przeszedł trzydzieści operacji. „Podziwiam go, że mimo tych problemów jest wesoły i pełen optymizmu. Regularnie ćwiczy pamięć, refleks, orientację”.

Reklama

Mamę i syna poznałam w Łodzi, gdy przyjechali na terapię. Od obojga bije pogoda ducha i siła, choć Antoni nie może długo chodzić, szybko się męczy. Po emisji programu na temat wyzdrowienia mężczyzny w Magazynie śledczym Anity Gargas w TVP1 do redakcji i Iwony zaczęły płynąć prośby o kontakt i pomoc, bo jak się okazuje, w podobnej sytuacji w Niemczech znalazło się wiele rodzin. „W tak ciężkich sytuacjach życiowych ludzie są w panice i nie wiedzą, co mają robić. Dwie osoby, o których wiem, zostały odłączone bardzo szybko” – mówi Iwona.

Wiara czyni cuda

Lekarze z kliniki z Herzogenaurach przyznali, że tak spektakularny powrót do życia i zdrowia to efekt ciężkiej pracy wielu specjalistów, licznych i różnorodnych terapii, ale zadziałał też czynnik, który trudno wytłumaczyć. Iwona też się nad tym zastanawiała: „Myślę, że złożyły się tutaj wszystkie czynniki. Najważniejszym z nich była moja wiara. Bez niej nie miałabym ani siły, ani pomysłu, w jaki sposób postępować. Cudem jest dla mnie to, co wydarzyło się wtedy w górach. To uczucie, które prowadziło mnie przez cały ten czas i wskazywało, co mam robić”. Podczas pobytu w pierwszej klinice Iwona spotkała wiele osób, które znalazły się w podobnej sytuacji. Próbowała je przekonać, żeby walczyły o swoich bliskich. „Wiem z własnego doświadczenia, że nigdy nie należy się poddawać, że w każdym człowieku jest mnóstwo siły i nadziei, że należy zaufać Bogu. Jeśli kogoś kochamy, powinniśmy walczyć o niego aż do końca. Dzięki wierze i miłości można naprawdę doznać cudu. Ważne jest też, aby wierzyć we własne siły i możliwości”.

Podobnie myśli Antoni: „Jeśli chodzi o mój powrót do zdrowia, to na pewno było w tym coś spektakularnego. Złożyło się na to mnóstwo czynników, ale cudem były na pewno wiara, nadzieja i miłość mojej mamy. Jestem pewny, że codzienne modlitwy w klasztorze w Częstochowie i modlitwy naszych znajomych, które odbywały się w tym samym czasie, także odegrały dużą rolę”.

Antoni został wybrany do udziału w nowym niemieckim projekcie uniwersyteckim. Będzie się przygotowywał do roli docenta, żeby w przyszłości wyjaśniać studentom, jak postępować z osobami z podobnymi problemami. Będzie też odpowiadał na pytania przyszłych neurologów, w jaki sposób udało mu się wrócić do zdrowia. Mężczyzna cieszy się nie tylko z tego, że udało mu się zakwalifikować do projektu. „Jako szczęście odczuwam fakt, że żyję, cieszę się każdym drobiazgiem, każdym dniem od nowa”.

od ponad 15 lat pisze i przygotowuje reportaże, głównie telewizyjne.

2024-04-09 14:22

Ocena: +6 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Wiara jest oddechem Boga

„Choć na pustkowiu nie znajdowali siedziby Boga, to jednak wyraźniej słyszeli tam żywe słowo, które przynieśli w sobie. Ludzie, którzy na tyle oswoili się z pustynią, że nie odczuwają już presji przestrzeni i pustki, nieuchronnie zwracają się do Boga jako jedynej ostoi i jedynego wyczuwalnego rytmu istnienia. Wszystkie wierzenia semickie miały swe źródło w przekonaniu, że świat jest pustką, Bóg zaś obfitością” (T. E. Lawrence).

Wierzę, bo...? Opowiedz mi o tym bez użycia wielkich słów i gładkich zdań wytrychów. Mów tak, jakbyś opowiadał komuś bliskiemu, dziecku, ukochanej, przyjacielowi, który właśnie traci wiarę, a ty chcesz zrobić coś, co go na tej drodze zatrzyma. Szczerze, bez zakładania masek, bez przymilnej poprawności. Opowiedz o tym, jakie miejsce zajmuje w Twoim życiu wiara?... Pyta Katarzyna Woynarowska. ALEKSANDRA MARIA GIL, publicystka, grafik. Związana z ruchem pro life w Polsce, od 2000 r. - z Fundacją „Głos dla Życia”: - Wiem, że jako istota obdarzona wolną wolą decyduję o swoim postępowaniu, jednak to wiara porządkuje moje życie. W rzeczywistości, w której rozmywają się granice między dobrem a złem, gdy permisywizm wypiera postawy zgodne z naturą, to właśnie wiara pozwala mi pozostać człowiekiem i nie poddać się promowanej wokół bylejakości, godzenia się na wszystko i za każdą cenę... AGNIESZKA KONIK-KORN, historyk, dziennikarka, mama dwójki dzieci: - Gdy patrzysz na życie przez pryzmat wiary, to wszystko w życiu nabiera sensu. Nie ukrywam, że wiara w moim życiu cały czas ewoluuje - raz dojrzewa, innym razem przychodzą kryzysy. Wiara jest decyzją podejmowaną nie tylko w sercu, ale i w umyśle. Ważną rolę w rozwoju mojej wiary odgrywa formacja we wspólnocie, w zasadzie od dzieciństwa. Choć wspólnoty się zmieniały, to myślę, że bez nich trudno byłoby mi wiedzieć o pewnych rzeczach. W wierze także świadomość ma ogromne znaczenie. KS. ROMAN CHYLIŃSKI CSMA: - Wiarę w Boga rozumiem w trzech wymiarach: wierzyć Słowu Boga, ufać Słowu Boga i całkowicie Jemu zawierzyć swoje życie. - Czy później lżej się żyje? - Chyba nie, ale pewniej stąpa się po ziemi... S. BARBARA PODGÓRSKA, karmelitanka misjonarka: - Wiara jest oddechem Boga we mnie. Jest jak płomień, który daje radość i siłę do przyjmowania życiowych zadań. Wiara „nawraca” mnie do Boga... MAREK CHUDZIK, anestezjolog, ojciec dwójki dzieci, wdowiec: - Nie jestem człowiekiem zbyt pobożnym, więc nie wiem, czy jestem godzien mówić w tym gronie... Jednak trochę myślałem... Wiecie, jak ktoś wychował się w rodzinie katolickiej, będzie w ważnych chwilach zachowywał się jak człowiek wierzący... Nawet jeśli utrzymuje, że stracił wiarę. Albo tak jak ja, ciągle się zastanawia nad swoją relacją do Boga. Przekaz, jaki niesie chrześcijaństwo, jest dla mnie rodzajem tatuażu duszy. KAŹKA URBAN, ekonomistka, redaktorka, działaczka społeczna: - Nie godzę się na ten świat taki, jaki jest, rozumiesz... Ludzie potrafią być wielcy i mali jednocześnie. Wszyscy zawodzą, ja również. Zamiast frustrującego rozczarowania, można przyjąć ludzi i świat takim, jaki jest, nie wyrzekając się marzeń o absolutnej realizacji dobra i piękna, których skrawków doświadczam na co dzień. Potrzebuję Absolutu. To daje podstawy do wyrozumiałości wobec siebie i innych... - No dobrze, wobec tych pięknych deklaracji, czy i w jaki sposób wiara wpływa na podejmowanie przez Was codziennych decyzji? Nie mówię o robieniu zakupów, ale o istotnych sprawach... OLA: - Nie masz racji! Nawet zakupy podporządkowane są temu, w co wierzę. Nie kupuję np. produktów koncernów, które wykorzystują w swojej produkcji komórki macierzyste pozyskane z ciał abortowanych dzieci. Jedna z firm chciała wprowadzić na rynek napój, w którym znajdowały się takie komórki, tłumacząc to ulepszeniem smaku! Sam pomysł jest dla mnie niegodziwy, więc bojkotuję wszystkie artykuły tej korporacji... AGA: - Wszystko, co robię, staram się robić tak, by nie ranić Jezusa. Jest to najtrudniejsze w sytuacjach międzyludzkich, dochodzą tu także kwestie emocjonalne albo zwykłe „lubienie” czy „nielubienie się”. A żyć życiem wiary - to żyć w prawdzie... KS. ROMAN: - Kiedy poznałem paschalny wymiar wiary, to dopiero zrozumiałem, że wiara wymaga decyzji. Najpierw trzeba wyrzec się paru rzeczy, aby poważnie potraktować chrześcijaństwo w swoim życiu: wyrzec się szatana, grzechu i wszystkich okoliczności, które prowadzą do zła. I tu zaczyna się „bój bezkrwawy” o duszę. Trudna jest wiara chrześcijańska, bo wymaga radykalizmu, a nie bawienia się ze złem. KAŹKA: - Wiara w warunkach codzienności? Chyba najbardziej jest we mnie tych kilka chwil, podczas których miałam uczucie namacalnej obecności Boga. Kiedy powietrze staje się gęste od jakiejś nienazwanej substancji i tej błogości, że skoro tak jest, to wszystko jest dobre. Te kilkanaście, kilkadziesiąt sekund, które przyszły nie wiadomo dlaczego i skąd (pewnie to nazywają łaską), staram się nieustannie w sobie odświeżać. A najintensywniej modlę się, oczywiście, w momentach, kiedy tak już nabroiłam, że wydaje mi się, iż nic mnie nie uratuje. A to zabawna historia z codziennego życia: Lata już temu, pewnie jak każda młoda mama, miałam straszny kryzys, poczucie, że jestem złą matką. Po trzech dniach użalania się nad sobą w rozmemłanym łóżku powiedziałam: - Panie Boże, ja się na ten świat nie prosiłam, stworzyłeś mnie, więc teraz coś z tym zrób, bo oszaleję. „And this is the last call!”. Otworzyłam Biblię na oślep, na fragmencie, jak Święta Rodzina zgubiła Jezusa w świątyni i nawet tego nie zauważyła! Roześmiałam się do łez, wstałam z łóżka, otrzepałam się i poszłam dalej... OLA: - Od 15 lat jestem żoną swojego męża i oprócz wszystkich chwil szczęśliwości były i kryzysy, i to wiara pozwoliła nam obojgu wytrwać przy sobie. Także moja praca, to ciągłe zmaganie się ze sobą - na ile realizuję talenty, którymi zostałam obdarowana, a na ile zakopałam je w ogródku rutyny?... S. BASIA: - Na pewno nie chciałabym przeżywać mojego życia „bez rozumu niczym koń i muł” (Ps 32, 9) czy jak ci, którzy „mają usta, ale nie mówią; oczy mają, ale nie widzą; mają uszy, ale nie słyszą; mają ręce, lecz nie dotykają” (por. Ps 115, 5-7). Świadome przeżywanie życia, poszukiwanie sensu, piękna, mądrości prowadzi do zintegrowania różnych aspektów osobowości. Stąd nie waham się potwierdzić, że przyjmuję z wdzięcznością (i z pewną ulgą...) obecność wiary w moim życiu. MAREK: - Dużo ostatnio myślałem na ten temat i ku mojemu zdumieniu stwierdziłem, że system, w jakim żyję, moja codzienność i dziesiątki podejmowanych decyzji opieram na Dekalogu. Moim skromnym zdaniem - nie ma doskonalszego określenia granic. Kto wychodzi poza nie, staje się bezrozumnym zwierzęciem... KAŹKA: - Ewangelia jest zdecydowanie najlepszą rzeczą, jaką przeczytałam. To opowieść o człowieczeństwie, o jakim marzę, najwyższych lotów... Jezus jest po prostu piękną postacią - mądrą, odważną, sprawczą, empatyczną do bólu. - Teraz będzie trudniej. Czy macie zwyczaj dzielenia się wprost z ludźmi swoim doświadczeniem wiary? Nie boicie się etykiety dewotki/ dewota? S. BASIA: - „Zwyczaju” dzielenia się wiarą jako takiego nie mam, ale też nie ukrywam pod korcem światła wiary. Wiara domaga się dialogu i świadectwa. KS. ROMAN: - Jako kapłan słyszę cały czas słowa św. Pawła: „Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii!”. Więc mi biada! KAŹKA: - Wiarą dzielę się w sposób nienachalny. Mówię o swoich doświadczeniach duchowych w taki sam sposób, w jaki mówię o przeżyciach nad obrazami mistrzów holenderskich. Jak coś się dzieje w moim życiu ważnego, to mówię o tym nawet niewierzącym przyjaciołom, niezależnie od tego, czy są to doświadczenia duchowe, kulinarne czy literackie. OLA: - Nie ukrywam się i nie chowam ze swoją wiarą. Na szczęście jeszcze za to nie zamykają w rezerwatach. Mam dość silną osobowość i opowiadanie o sytuacjach, które mnie spotkały, czy stanie na straży swoich przekonań to ta część mnie, która mnie dookreśla. AGA: - To zależy od sytuacji. Inaczej dzielimy się we wspólnocie, a inaczej wśród osób nieznanych. Jednak są takie środowiska, gdzie świadectwem będzie już noszenie krzyżyka lub milczenie w gronie plotkujących. Myślę, że dzielić się wiarą nie można na siłę, bo można kogoś zniechęcić. Po to też mamy rozum, by rozeznawać, jakie świadectwo potrzebne jest w danej sytuacji. Ale jeśli do osób niewierzących wrogo nastawionych do Kościoła będziemy podchodzić z przyjaźnią i radością, wyobrażając sobie, jak by do nich podchodził Pan Jezus, to myślę, że to jest najlepsze świadectwo. - Wejdźmy o stopień wyżej: Wiara bez uczynków jest martwa - a więc... AGA: - Jeśli ktoś wierzy, to nie oddzieli wiary od swoich decyzji. Powiem więcej - to właśnie wiara pomaga dostrzec, że coś jest nie tak. Wierzący nie usprawiedliwią się tak łatwo. Bez wiary nie podejmujemy pewnych działań, bo po ludzku nie zobaczymy w tym sensu. Nie pogodzimy się z naszym wrogiem, nie przebaczymy mu, jeśli wiara nie podpowie nam, że to jest nam potrzebne do zbawienia, do szczęśliwego życia jeszcze tu, na ziemi. S. BASIA: - Jedynie mówienie, że się wierzy w Boga, może stanowić pułapkę, a na pewno rodzi pustkę. Taki potok słów potrafi pomniejszyć, a nawet zagłuszyć wewnętrzną siłę wiary. Przecież nikogo nie zbawi ani nie uzdrowi taki aktywizm. Dlatego warto otwierać Ewangelię i spoglądać na otaczający nas świat oczami Boga. Pytać siebie o to, co nam każe wychodzić „z chatki miłości własnej”, by odziać, nakarmić, pocieszyć, przyjąć, nieść pokój... Zawsze i w każdym czasie chodzi przecież o życie. Życie w Bogu. OLA: - Dokonałam życiowego wyboru. Wyboru pracy. Nie jestem w wielkiej firmie, na superstanowisku i nie mam pieniędzy, które pozwoliłyby na zagraniczne wakacje. Ale wykonuję swoją pracę najlepiej, jak potrafię, wykorzystuję w realizowanych zadaniach swoje umiejętności. Każdego dnia, gdy wybieram się do pracy, mam świadomość, że przyczyniam się do dobra na świecie i że to, co robię, nie jest sprzeczne z tym, w co wierzę. KS. ROMAN: - Kiedy po ludzku już nic nie możemy uczynić, ani inteligencją, ani pobożnością, ani-ani... to wówczas robimy miejsce dla wiary. - Czyli, podsumowując - wiara to? AGA: - Wiara to coś, co pomaga nam powstawać. Pion, do którego cały czas musimy równać. Papierek lakmusowy naszych uczynków. Drogowskaz wskazujący nam cel, do którego zmierzamy... OLA: - Wiara to nadzieja, że dobro jest w każdym z nas. Wiara jest jak łódź. Gdy nie mam siły i wątpię, to dryfuję... Gdy jej zaufam - biorę ster we własne ręce i wówczas to już nie przypadek kieruje moimi losami. Wiara wprowadza w moje życie taki ład, w którym nie muszę godzinami zastanawiać się nad tym, co mam zrobić. Dzięki niej odpowiedzi znajdują się szybko, choć często są niełatwe do zrealizowania. KAŹKA: - Św. Augustyn powiedział: „intimior intimo meo”. Rozwinięty w tłumaczeniu ten cytat brzmi: Bliższy mi niż ja sam w tym, co mi najbliższe. To jest dla mnie kwintesencja wiary w Boga. Bóg, który jest, i ja, która się staram. I choć nie zawsze mi się udaje, to mam ten komfort, że jest Ktoś, kto patrzy w tym samym kierunku...
CZYTAJ DALEJ

Abp Galbas w kaplicy sejmowej: Kościół powinien z pasją angażować się w politykę

2024-12-19 11:59

[ TEMATY ]

Abp Adrian Galbas

PAP/Przemysław Piątkowski

Kościół powinien angażować się w politykę, bo ma prawo być w niej obecny. Mało tego, powinien to robić z wielką pasją, nie tyle poprzez biskupów, a poprzez Was, aktywnych, świeckich członków Kościoła, o których poglądach wiedzieli wasi wyborcy - powiedział metropolita warszawski abp Adrian Galbas do posłów i senatorów podczas Mszy św. sprawowanej w kaplicy sejmowej przed spotkaniem opłatkowym parlamentarzystów.

W kaplicy sejmowej na Mszy św. pod przewodnictwem abp. Adriana Galbasa, koncelebrowanej przez duszpasterza parlamentarzystów ks. Andrzeja Sikorskiego i rzecznika archidiecezji warszawskiej ks. Przemysława Śliwińskiego, zgromadzili się posłowie i senatorowie oraz pracownicy Kancelarii Sejmu.
CZYTAJ DALEJ

Niemcy: Wzrosła liczba ofiar po ataku w Magdeburgu

2024-12-21 11:13

[ TEMATY ]

Niemcy

Magdeburg

Jarmark Bożonarodzeniowy

atak

ranni

PAP/EPA/FILIP SINGER

Liczba ofiar śmiertelnych piątkowego ataku na jarmark bożonarodzeniowy w Magdeburgu w Niemczech wzrosła do czterech - poinformował w sobotę dziennik "Bild", powołując się na lokalną policję. 41 osób jest poważnie rannych.

Według informacji "Bilda", 86 osób z poważnymi obrażeniami jest leczonych w szpitalach. 78 osób zostało lekko rannych w ataku.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję