Teatr absurdu w wykonaniu licealistów? To niemożliwe.
Kto chciałby dziś czytać sztuki Becketta, Geneta czy Ionesco, nie
mówiąc już o zmaganiach i trudnościach z ich przełożeniem na scenę.
Teatr absurdu to głównie potok słów, min i gestów. Niewiele w tym
sensacji (o ile w ogóle można ją tam znaleźć), niewiele akcji, czy
telewizyjnego "bicia po mordzie". Sala Teatru Lubuskiego im. Hebanowskiego
27 lutego pękała w szwach, a tłumy kłębiły się jeszcze na wiodących
do niej kręconych schodach i nie wszystkim udało się obejrzeć spektakl
Teatru Mimezis "To-nie-tę-dy".
Sztuka E. Ionesco Łysa śpiewaczka, na podstawie której
uczniowie Katolickiego Liceum zrealizowali swój spektakl, rozpoczyna
się w domu państwa Smith, do których z nieoczekiwaną (jak się zdaje)
wizytą przybywają państwo Martin. Ionesco rysuje portrety prawie
wszelkich możliwych ludzkich zachowań, od domowej nudy, pozostawienia
gości samych sobie, niezręcznego milczenia, przez wtargnięcie zewnętrznego
świata w życie boheterów w postaci służącej, starżaka, czytanej gazety,
czy choćby dzwonka do drzwi, za którymi nikogo nie ma, aż po absurdalne
opowieści i zbiorową histerię. I wydaje się, że właśnie ten aspekt
sztuki najbardziej zaintrygował i pobudził do twórczego działania
aktorów-amatorów z Teatru Mimezis.
Poczekalnia
Reklama
jaka jest, każdy wie: obcy ludzie zmuszeni przez dłuższy czas
siedzieć obok siebie. Nie wiadomo, co robić: czytać, myśleć, nudzić
się, półgębkiem oglądać sąsiadów, wydawać bliżej niezidentyfikowane
pomruki i czekać aż ktoś odważy się zagaić rozmowę. Ale w gruncie
rzeczy o czym tu rozmawiać. Nic przecież tych ludzi nie łączy, no,
może oprócz bolącego zęba, gdyż pierwsza scena spektaklu przenosi
widzów do dentystycznej poczekalni, gdzie na swoją kolej czeka czterech "
skazańców". Światowa, dystyngowana kobieta, która niejedno widziała
i nie o jednym przedziwnym wydarzeniu umie opowiedzieć. Taki sobie
na pierwszy rzut oka zwyczajny znudzony młody chłopak. Dama, a raczej
robiąca się na damę kobieta. I dziewczyna - zalękniona, zawstydzona,
skrępowana. Wokół sami obcy ludzie, jak się zachować, co powiedzieć,
a może by tak uciec?
Wszystko się zmienia, gdy ulegając namowom towarzyszy,
światowa kobieta zaczyna opowiadać. Wstyd i zażenowanie wraz z wypowiadanymi
słowami ustępują ciekawości, a nawet pasji. Banalna, prosta, nawet
absurdalna opowieść obala mur anonimowości, zakłopotania, wstydu.
Wytworna dama ulega czarowi opowieści i zapomina o tak dobrze udawanym
ułożeniu, stając się zwykłą, żeby nie powiedzieć wulgarną kobietą.
Zalękniona dziewczyna przemienia się w ciekawą świata i życia słuchaczkę.
A chłopak nagle zamiast się nudzić, zabawia innych kolejną równie
absurdalną opowieścią.
Na urodzinach,
Reklama
czy imieninach u znajomych zdarza się, że gospodyni musi zniknąć na chwilę w kuchni, a goście na czas jakiś pozostawieni są sami sobie. Problem zaczyna się wtedy, gdy okazuje się, że zaproszeni się nie znają. Jak wybrnąć z tej sytuacji? Możliwości jest zapewne wiele, ale któż by się spodziewał, że zaproszony Pan i zaproszona Pani obydwoje urodzili się w Manchester. "Jakie to ciekawe!" I że obydwoje opuścili Manchester pięć tygodni temu. "Jakie to ciekawe! Jaki dziwny zbieg okoliczności". Na tym nie koniec, gdyż obydwoje wsiedli do tego samego pociągu i wagonu tej samej klasy ("Jechałem drugą klasą. W Anglii nie ma wprawdzie drugiej klasy, mimo to jeżdżę zawsze drugą klasą") . "Jakie to ciekawe! Jakie to dziwne! I jaki zbieg okoliczności". Cóż okazuje się dalej? Że obydwoje zatrzymali się w tym samym hotelu, na tym samym piętrze i... w tym samym pokoju. "Jakie to dziwne, jakie to ciekawe! A więc proszę pani, mieszkamy w tym samym pokoju i śpimy w tym samym łóżku. Możliwe, żeśmy się tam właśnie spotkali". Zapewnić mogę jednak, że to wzajemne rozpoznawanie się ludzi nie nudzi ani przez moment. Młodzi aktorzy potrafili z wybitnego tekstu Ionesco wydobyć jego pasję i zawartą w nim intrygę, choć być może cała scena traci na rezygnacji z zamierzonej przez autora absurdalności, który od początku zaznajamia widza z finałem, czyli że zaproszeni goście to małżeństwo - państwo Martin.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Pokój nauczycielski
prawie tak jak dyrektorski gabinet, to jaskinia lwa. Nikt dokładnie nie wie, co robią przesiadujący w nim nauczyciele. A to tam przecież kłębią się różnorodne ludzkie emocje i opowieści. Kokietujące spojrzenia, wzajemne przekomarzania, nieśmieszne dowcipy, totalnie absurdalno-idiotyczne bajki, które "obiegły wszystkie gazety", bo zdarzyły się "niedaleko stąd", niespodziewanie przerywa wtargnięcie butnej uczennicy - Mary, która za wszelką cenę chce także opowiedzieć anegdotkę. Ale nie głośne i stanowcze protesty nauczycielek uniemożliwiają wysłuchanie jej opowieści, a nauczyciel, który w Mary rozpoznaje swoją wybrankę i z radości goni ją po całej scenie. Dzięki swej upartości Mary stawia na swoim i wlazłszy uprzednio na stół deklamuje wiersz. Kolejne wersy hipnotyzują pozostałych aktorów. Wpadają w trans wyrzucając z siebie bezsensowne zdania, słowa, frazesy. Dziewczyna na stole udaje konia. Nauczyciel zaczyna ćwiczyć rowerek, nauczycielki bez sensu chodzą i czołgają się po scenie. Wszyscy nie posiadając się z gniewu, złości, furii krzyczą, co im ślina na język przyniesie. Z czasem zdania, równoważniki, słowa zaczynają się zacierać, a wszystko układać się w monotonne sylaby: To! Nie! Tę! Dy! W rytm tych sylab to nie tę-dy, ale tę-dy, to nie tę-dy, ale tę-dy u Ionesco w Łysej śpiewaczce gasną światła.
"Cisza.
Powraca światło. Na scenie siedzą państwo Martin i wypowiadają pierwsze kwestie państwa Smith" - tak niewychodząc z absurdalności absurdu, Łysą śpiewaczkę kończy E. Ionesco. W spektaklu To-nie-tę-dy absurd zostaje jednak obnażony. Zamiast zgaszonego światła i powrotu do początku padają słowa: "Ale siara. Przecież ja w tym roku mam maturę, jak ja się teraz w szkole pokażę". Przez chwilę aktorzy dyskutują ze sobą na scenie obrzucając się winą za "spalenie" sztuki, aby po chwili z rezygnacją opuścić widownię i z upokorzeniem schować się za kurtynę.