Gdy stałem przy szpitalnym łóżku bliskiej mi osoby, zaproponowałem jej, aby poprosiła księdza kapelana o spowiedź i Komunię św., ponieważ poważna choroba to odpowiedni moment na to, aby pomyśleć o przygotowaniu się na spotkanie z Bogiem i bliskimi w niebie. Na te słowa jeden z krewnych powiedział z uśmiechem: „Przecież wystarczy być dobrym człowiekiem”. Wtedy zapytałem: „A kto to taki ten dobry człowiek?”. Mężczyzna odpowiedział bez wahania: „No, taki jak ja!”. W tym momencie do rozmowy włączyła się jego dziewczyna, która z przekąsem wykrzyknęła: „Akurat! Ty i dobry człowiek! Cha, cha, cha...”.
Ta sytuacja obrazuje przekonanie wielu osób, zarówno niewierzących, jak i praktykujących katolików, że wystarczy być dobrym człowiekiem, by dostać się do nieba. Brzmi bardzo pięknie, ale czy to prawda? Spróbujmy zatem wyjaśnić, co właściwie znaczą oba stwierdzenia: „być dobrym człowiekiem” oraz „dostać się do nieba”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
„Dobry człowiek” – czyli właściwie kto?
Pojęcie „dobry człowiek” można zaliczyć do tzw. pojęć worków, czyli takich, które mają wiele znaczeń, niejednokrotnie ze sobą sprzecznych. Wszystko zależy od tego, kto i w jakim kontekście ich używa. Można bowiem powiedzieć: dobry ojciec, dobry brat, dobra siostra. Ma się wtedy spontanicznie na myśli człowieka, który czyni prawdziwe dobro. W tych przypadkach przymiotnik „dobry” jest określeniem pozytywnym.
Reklama
Sytuacja staje się bardziej złożona, gdy wskażemy inne przykłady. Paradoksalnie mówi się również tak: dobry złodziej. W tym przypadku przymiotnik „dobry” oznacza bycie specjalistą od kradzieży, więc jest określeniem negatywnym. Kardynał Joseph Ratzinger zapytał kiedyś jeszcze dosadniej, a mianowicie: co oznaczałoby powiedzenie, że ktoś był dobrym esesmanem? Dobrym, ponieważ nie wykonywał zbrodniczych rozkazów, czy „dobrym”, bo zabijał z większą skutecznością niż inni? Pojawia się zatem pytanie: kto ostatecznie definiuje, na czym polega dobro, czym ono jest? To, co dla jednego jest dobre, dla drugiego może być złe.
Gdy chcemy udzielić właściwej odpowiedzi, najpierw musimy posłuchać, co Jezus Chrystus mówi o byciu dobrym. W tym celu sięgnijmy do opisanej przez św. Marka rozmowy Jezusa z bogatym młodzieńcem:
„Gdy wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, zaczął go pytać: «Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?». Jezus mu rzekł: «Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę». On Mu odpowiedział: «Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości». Wtedy Jezus spojrzał na niego z miłością i rzekł mu: «Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!». Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości” (Mk 10, 17-22).
Reklama
Młodzieniec sądzi, że może osiągnąć życie wieczne dzięki własnym czynom, ale Jezus jego wzrok kieruje na „Jednego, który jest dobry” – na samego Boga. W ten sposób przypomina mu, że każde działanie musi być umotywowane miłością do Boga i do ludzi oraz że konkretną formą takiej miłości jest przestrzeganie Bożych przykazań. Tak oto Jezus objawia nam, kim, według Niego, jest dobry człowiek – to ten, który zachowuje oba przykazania: miłości Boga i bliźniego, czyli ma żywą osobistą relację przyjaźni z Bogiem i zachowuje się wobec innych ludzi zgodnie z Dekalogiem. Przestrzeganie Bożych przykazań jest praktycznym wyrazem prawdziwej miłości Boga i ludzi. Widać wyraźnie, że tylko te dwa elementy łącznie – tzn. miłość do Boga i miłość do ludzi – kształtowane według Dekalogu, wypełniają prawdziwą treścią pojęcie „dobry człowiek”. Mówiąc inaczej: dobry człowiek – w prawdziwym, pełnym tego słowa znaczeniu – to ten, który ma wiarę, rozumianą jako dobrowolne przylgnięcie człowieka rozumnego do Jezusa Chrystusa objawiającego Ojca, i szczerze stara się zachowywać wszystkie Jego przykazania. Oznacza to, że niezgodne z nauką Jezusa jest stwierdzenie: nie trzeba wierzyć w Trójjedynego Boga, żeby być dobrym człowiekiem. Nieprawdą jest także, że można być dobrym człowiekiem mimo lekceważenia chociażby jednego z przykazań Dekalogu.
Niebo – czym ono jest?
Najpierw zastanówmy się, czym jest niebo, a następnie spróbujmy zrozumieć, co oznacza zwrot „dostać się do”. Kardynał Joseph Ratzinger w swoich teologicznych tekstach wielokrotnie przypominał, że na niebo powinniśmy patrzeć nie jak na miejsce w kosmosie, do którego się wchodzi, ale jak na bliską relację z Chrystusem. Teolog stwierdzał krótko i węzłowato: niebem jest sam Chrystus, dlatego jesteśmy w niebie wówczas i w takim stopniu, w jakim jesteśmy przy Chrystusie. Oznacza to, że człowiek znajduje się na ziemi na drodze do nieba „wówczas i w takim stopniu”, w jakim czyni obiektywne dobro, a jednocześnie nie lekceważy osoby Chrystusa ani Dekalogu. Tylko Chrystus jest drogą, wszystko, co jest poza Nim, jest bezdrożem – przypominał kard. Ratzinger.
Powtórzmy: jeśli niebo to Chrystus, a być w niebie to być w pełni zjednoczonym z Chrystusem, to nie można dostać się do nieba, jeśli lekceważy się Chrystusa. Nawet gdyby ktoś wysunął zarzut, że jest to tylko chrześcijańska wizja nieba, że niebo może wyglądać inaczej, to trzeba od razu przypomnieć słowa św. Piotra o Jezusie Chrystusie: „I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, przez które moglibyśmy być zbawieni” (Dz 4, 12).
Reklama
Nie istnieje więc żadne „inne niebo”, niejako „obok” nieba-Chrystusa, nieba-z-Chrystusem. Jeśli ktoś tak myśli, to projektuje własne pragnienia na obraz życia po śmierci, czyli wpada w pułapkę myślenia mitycznego, mimo że właśnie o to wielokrotnie oskarżani są Kościół i chrześcijanie. Mówił o tym kard. Ratzinger, który zauważył, że krytycy tłumaczyli powstanie wszelkich systemów religijnych tym, iż ludzie, aby ulżyć sobie w życiu ziemskim, marzyli o tym, że rzeczy najlepsze i najpiękniejsze czekają na nich w niebie. Kiedy jednak wyobrażali sobie niebo czysto po ludzku, to się okazało, że bóg, który w nim mieszka, ma postać gromowładnego Zeusa, budzącego strach. Tymczasem Bóg – Ojciec Jezusa Chrystusa i nasz, którego poznajemy z kart Biblii, nie jest kalką ojcostwa, które znamy na ziemi, lecz jest czymś zupełnie innym, nowym, piękniejszym. Jest ustanowionym przez samego Boga wzorem ojcostwa. Dlatego Kościół od samego początku swojego istnienia występował przeciw mitom, o czym świadczą słowa św. Piotra: „Nie za wymyślonymi bowiem mitami postępowaliśmy wtedy, gdy daliśmy wam poznać moc i przyjście Pana naszego, Jezusa Chrystusa, ale [nauczaliśmy] jako naoczni świadkowie Jego wielkości” (2 P 1, 16).
Dostać się do nieba – ale jak?
Reklama
W jaki sposób człowiek dostaje się do nieba? Odpowiedzi udziela nam Pan Jezus, który – przypomnijmy słowa kard. Ratzingera – sam jest niebem. Jezus, kończąc rozmowę z bogatym młodzieńcem, który szukał sposobu osiągnięcia życia wiecznego, czyli metody dostania się do nieba, kieruje do niego pełne życzliwości zaproszenie: „przyjdź i chodź za Mną!”. Oto odpowiedź na nasze pytanie! Oto sposób, w jaki dostajemy się do nieba: przychodząc do Chrystusa i idąc za Nim. Oznacza to, że Pan Jezus sam zaprasza nas do budowania z Nim osobistej relacji przyjaźni, pełnej zaufania, dialogu i współpracy. Do nieba dostajemy się zatem, zachowując się zupełnie odwrotnie niż bogaty młodzieniec, który odszedł i dlatego był smutny. Dostajemy się do nieba, przyjmując zaproszenie Pana z radością. Możemy więc powiedzieć, że na kształt nieba wpływają jednocześnie i nierozdzielnie dwa elementy: zaproszenie Jezusa do przyjęcia daru przyjaźni z Nim i sposób mojej odpowiedzi na to zaproszenie. Powtórzmy: niebo, czyli wspólnota z Bogiem w Chrystusie, to niezasłużony dar, który otrzymuje się za darmo, lecz by go posiąść, należy dobrowolnie go przyjąć. Jedynie owo przyjęcie go można uznać za sposób dostawania się do nieba, za metodę jego zdobywania. Nic z aroganckiego żądania nagrody czy zapłaty za uczynione dobro, jakby sam fakt czynienia dobra „automatycznie” przenosił nas do nieba. Tym, który nas przeprowadza przez granicę śmierci, jest Jezus Chrystus, za którym albo pójdziemy, albo nie. Jezusowa ręka jest do nas wyciągnięta, brama nieba jest otwarta, lecz każdy z nas, każdy z ludzi, musi dobrowolnie zdecydować, czy wchodzi czy nie.
Aby dotychczasowe rozważania nie wydały się tylko ckliwym marzycielstwem, przypomnijmy, że zanim Jezus zaprosił młodzieńca do pójścia za Nim, dał mu konkretne wskazania: pamiętać o dobroci Boga, przestrzegać Jego przykazań oraz sprzedać wszystko, co ma i rozdać ubogim. A zatem pójście za Jezusem to nie teoretyczne rozważania, ale konkretne czyny. Nawet jeśli wezwanie do sprzedania wszystkiego obowiązuje tylko niektórych powołanych, to pozostałe wskazania dotyczą każdego, kto chce się dostać do nieba: wiara w dobrego Boga objawiającego się w Jezusie z Nazaretu, przestrzeganie Dekalogu, pomoc ubogim. Jestem więc na drodze do nieba w takim stopniu, w jakim odpowiadam na to niesłychanie konkretne zaproszenie Jezusa.
Odpowiedź na pytanie
Możemy wreszcie spróbować sformułować pełną odpowiedź na postawione na początku pytanie: czy wystarczy być dobrym człowiekiem, żeby dostać się do nieba? Odpowiedź brzmi: to zależy od tego, co rozumiemy przez określenie „dobry człowiek”. Jeśli myślimy o człowieku, który nie odrzuca Chrystusa i uczciwie stara się żyć według całego Dekalogu, to odpowiedź brzmi: tak, wystarczy być dobrym człowiekiem. Jeśli jednak tzw. dobry człowiek miałby być kimś, kto czyni nawet bardzo wielkie dobro, lecz jednocześnie lekceważy Chrystusa, co przejawia się w negowaniu chociażby jednego z przykazań Dekalogu, to w ten sposób osoba ta sama zbacza z drogi do nieba. Zbacza tym mocniej, im świadomiej pomija w swojej dobroczynności Pana i Jego przykazania. Jakże taki człowiek mógłby dojść do nieba, a właściwie – przyjąć niebo, jeśli je lekceważy? Przecież niebo to Chrystus. To prawda, że ostatecznie tylko On zna serce człowieka, wszystkie motywy jego działania, wie, ile w jego czynach było złej woli i świadomego przekraczania przykazań, a ile zaciemnienia, zranień, zgorszeń i rozczarowań, które hamowały go w pójściu za Jezusem, ale nawet w takich okolicznościach po zachowaniu danej osoby można powiedzieć coś konkretnego o jej stosunku do Boga i Jego prawa. Sam Chrystus przypomniał: „Kto ma przykazania moje i je zachowuje, ten Mnie miłuje. (...) Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy” (J 14, 21. 23).
To wspólne przebywanie z Bogiem jest naszym niebem, którego przedsmak możemy kosztować już tu, na ziemi, gdy w prostocie serca pozytywnie odpowiadamy na Jezusowe zaproszenie do wspólnej drogi przez życie ku wieczności.
misjonarz Świętej Rodziny, doktor teologii, wykładowca teologii dogmatycznej w WSD w Kazimierzu Biskupim, sekretarz Towarzystwa Teologów Dogmatyków