Na przełomie października i listopada ks. Jerzy Krawczyk wraz z ks. Ryszardem Gackiem, moderatorem z Krakowa, odwiedził wspólnoty Ruchu Światło-Życie w Kenii. Przewodnikiem po leżącym w sercu Afryki kraju była Ewa Korbut, animatorka, która od 4 lat mieszka w miejscowości Mitunguu na terenie diecezji Meru i służy młodym wspólnotom w Kenii i Tanzanii. Misyjnym dziełem oazy są szkoły dla osieroconych, ubogich i zagrożonych wykluczeniem społecznym dzieci i młodzieży.
Dalekie strony
Ruch Światło-Życie został zaproszony do Kenii przez tamtejszych biskupów 10 lat temu. Zaczęło się od tego, że animatorzy z Polski, także z naszej diecezji, wyjeżdżali do Afryki, by prowadzić rekolekcje oraz podejmować pracę wolontariacką we wspólnotach i dziełach. Te wyjazdy były krótkie, zazwyczaj na 2-3 miesiące. Teraz sytuacja się zmienia; w tym roku po raz pierwszy odbyła się oaza III stopnia. Wkrótce rekolekcje prowadzić będą tylko miejscowi animatorzy, ale to wcale nie znaczy, że oaza w Kenii nie będzie potrzebowała naszej pomocy. Pilną potrzebą jest budowa domu rekolekcyjnego i centrum oazowego ze stałą obecnością diakonii. Poza tym Ruch Światło-Życie finansuje działalność szkół oraz programów pomocowych i edukacyjnych dla dzieci i młodzieży, a te w dłuższej perspektywie wymagają dużych nakładów finansowych.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Kraj kontrastów
Reklama
Kilkudniową wizytę w Kenii mogę opisać krótko: wszystko tam jest inaczej, niż mi się wydawało. To kraj wielu kontrastów i paradoksów; byłem zaskoczony na wielu płaszczyznach. W Nairobi, mieście znacznie większym od Warszawy, ogromne i ekskluzywne apartamentowce, otoczone wysokim murem z drutem kolczastym, są dosłownie oklejone slumsami. Zajmuje je aż 1/3 mieszkańców, ludzi, którzy przyjechali do wielkiego miasta z prowincji w poszukiwaniu swojego miejsca, ale wskutek braku pracy stracili szansę na godne życie. Przy wielkich domach towarowych, podobnych do tych z europejskich miast, prowadzony jest handel uliczny. Dosłownie z ziemi, czasem ze stoiska zbitego z czterech kołków i deski, ubodzy sklepikarze sprzedają owoce, przekąski, drobne AGD. W autobusach miejskich i prywatnych busach nie obowiązuje limit miejsc, podróżuje nimi tyle osób, ile się w nich zmieści. Nawet w stolicy tylko na głównych drogach jest asfalt, większość dróg to po prostu ubita ziemia.
Oazowe wspólnoty
Różnice są także w funkcjonowaniu wspólnot oazowych, których w Kenii jest obecnie kilkadziesiąt. Formacja dzieci i młodzieży jest taka sama, ale wspólnoty spotykają się nie przy parafiach, ale najczęściej przy szkołach. Tamtejszy system edukacji oparty jest na trzech semestrach, więc rekolekcje oazowe organizowane są trzy razy w roku. Niektóre grupy spotykają się co tydzień, inne raz w miesiącu. Są to jednak spotkania całodniowe, ze wspólnym posiłkiem. Byliśmy na jednym z takich spotkań w Meru. Zaczęło się od śniadania, na którym serwowano chleb z masłem i jajkiem. Wśród napojów królują gazowane, które są tańsze od wody (dla porównania, pensja nauczyciela to 60-100 dol., a butelka wody kosztuje 0,5 dol.). Potem był blok integracyjny, a następnie – spotkania formacyjne, Msza św. i posiłek. Podobnie było na kampusie Uniwersytetu Chuka, tam do Ruchu Światło-Życie należą wszyscy katoliccy studenci. Naturalnym środowiskiem rozwoju oaz są właśnie szkoły i uczelnie.
Ratunek w szkole
Reklama
Na terenie Kenii Ruch Światło-Życie finansuje dzielność kilku szkół. Największa z nich, Shalom Home w Mitunguu, przeznaczona jest do ponad 500 uczniów. Najmłodszy z nich ma zaledwie roczek, najstarszy – niemal 20 lat. Placówka ma oddziały od żłobka, przez przedszkole, szkołę podstawową, gimnazjum, technikum i zawodówkę po liceum. Przy szkole funkcjonuje dormitorium; to po prostu wielkie, kilkudziesięcioosobowe sale sypialne dla dziewcząt i chłopców. Szkoły prowadzone przez Kościół są bezpłatne, a uczniowie mają w nich zabezpieczone codzienne posiłki. Zazwyczaj jest to miska kaszy z warzywnym sosem; mięso pojawia się na stołach tylko na Boże Narodzenie, czasem na Wielkanoc. Często przy szkołach hodowane są krowy lub kozy. Miesięczny koszt utrzymania dziecka w takiej szkole to 120 zł. W tej kwocie mieszczą się pobyt, wyżywienie, ale też zapewnienie odzieży i artykułów szkolnych. Można też coś odłożyć, np. na rozbudowę placówki, jak ma to miejsce w szkole Act of Mercy w Muriri, gdzie dyrektor zaczynał od niewielkiego blaszaka i systematycznie rozbudowuje szkołę. Obecnie za pośrednictwem oazy w misyjnej adopcji znajduje się ok. 1000 dzieci. I jeszcze taki obrazek: w Mitunguu na szkolnym dziedzińcu rośnie wielkie drzewo mango i jest legenda, że owoce z tego drzewa kiedyś dojrzały. To dla nas niewyobrażalne, ale głód w tamtym rejonie świata jest tak wielki, że dzieci zjadają niedojrzałe owoce. Szkoła jest dla nich nadzieją na lepsze życie.
Dzieci ulicy
Ogromna bieda, niezaradność, a czasem zależności kulturowe sprawiają, że wiele osób trafia dosłownie na ulice. Skala bezdomności jest bardzo duża; ostatnio jeden z kapłanów został oddelegowany do pracy duszpasterskiej tylko wśród dzieci ulicy. Dokarmia je, ale też stara się wskazywać im drogi wyjścia z trudnej sytuacji. Na jedno z takich spotkań przyszła młoda kobieta w zaawansowanej ciąży, zalękniona, że będzie musiała urodzić dziecko na ulicy. Inna dziewczyna, może 12-letnia, opowiadała, jak matka sprzedaje ją mężczyznom na ulicy za 20 szekli kenijskich (polskich 50-70 groszy), a chłopcy i mężczyźni z grupy, w której trzymają się razem, regularnie ją gwałcą. Słowa o wzajemnej pomocy i opiece nad słabszymi wywołały wśród starszych chłopców i mężczyzn salwy śmiechu. Największą karą było pozbawienie ich posiłku. Praca wśród takich osób jest bardzo trudna i jeszcze bardziej potrzebna. Podczas wyjazdu zrodził się pomysł, by założyć tym bezdomnym biznes – myjnię samochodową. W najprostszej wersji to wiadro z wodą, w rozbudowanej – beczka i myjka ciśnieniowa. Dobrym przykładem dla dzieci ulicy jest jeden z pomagających im wolontariuszy, niegdyś bezdomny, który przyjął pomocną dłoń i odmienił swoje życie. Pilną potrzebą jest także budowa ośrodka odwykowego, bo biedzie i bezdomności często towarzyszą narkotyki. A planem na już jest organizacja spotkania bożonarodzeniowego na wzór naszych „wigilii ubogich”, z posiłkiem, ale też możliwością umycia się i zmiany odzieży.
Podróż życia
Wyjazd do Kenii śmiało mogę określić podróżą życia. Podczas niej dokonał się cud – nawróciłem się misyjnie, moje serce zostało poszerzone. Wiedziałem, że od 10 lat Ruch jest obecny w Afryce, a jest obecny w różnych stronach świata, ale dopiero teraz zobaczyłem, że za tym są konkretni ludzie i konkretne potrzeby. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem po powrocie do Polski, była adopcja Denisa. Nie poznałem go osobiście, bo był na wakacjach, ale widziałem jego kolegów i szkołę w Muriri. Z Afryki przywiozłem misyjne różańce i różne gadżety, które diakonia misyjna będzie rozprowadzać z myślą o dzieciach w Kenii. Najcenniejszym doświadczeniem wyjazdu jest zobaczenie szerszej perspektywy Kościoła, żywego i młodego, tego samego, ale zupełnie innego niż w Polsce i Europie.