Obcując z tą muzyką od ponad 50 lat, zarówno jako sztubak w szkole muzycznej, jak i muzyk orkiestrowy, dopiero z czasem pojąłem sens tych słów. Jeśli dźwięk jest materią porównywalną do plamy farby – ot pociągnięcia pędzla przez wprawną rękę malarza – to płótno wydaje się dlań tym, czym właśnie cisza jako baza, na której kompozytor osadza swoje nuty. Oczywiście, czyni to przez wpisanie poszczególnych dźwięków na pięciolinii, wkładanie ich nie tylko w ramy wysokości danego dźwięku, określając ich wysokość obliczaną w Hertzach, ale także ich dynamikę, współbrzmienie z innymi dźwiękami (harmonia), sąsiedztwo innych instrumentów bądź ludzkich głosów. Można powiedzieć, że kompozytor maluje na pięciolinii, choć ostateczna materia jego pracy – zaklęta właśnie w dźwięku – jest niezwykle ulotna. Na tym tle pisarze, malarze, nie mówiąc o rzeźbiarzach, pozostawiają po sobie zdecydowanie bardziej namacalne efekty pracy – owoce własnego geniuszu. Inna sprawa, że kto wie, czy w jeszcze gorszej sytuacji nie są tancerze i choreografowie, których ostateczny efekt pracy jest jeszcze trudniejszy do uwiecznienia. Szczęśliwie żyjemy w czasach multimediów, przez co zarówno muzyka, jak i taniec mogą być dokumentowane dla potomności.
Ale wróćmy do Mozarta. Pierwsza niedziela lipca to dzień wielkiej gali wieńczącej w Teatrze Polskim w Warszawie 32. Festiwal Mozartowski. To już tradycja, że w ten sposób Warszawska Opera Kameralna kończy, liczące ponad trzy dekady, cykliczne i kompleksowe prezentowanie spuścizny słynnego salzburczyka, ale jest to również klamra zamykająca sezon artystyczny, a tym razem także hołd dla Marii Callas. Co tu ukrywać, sztuka mistrza Amadeusza znalazła w tych gościnnych progach swój dom, a miasto Warsa i Sawy staje się na kilka tygodni światowym centrum sztuki Mozartowskiej, skupiając uwagę melomanów i krytyków. I nic dziwnego, trudno bowiem przecenić potęgę tej muzyki, jej piękno tak często ukryte w niuansach, wolne od patosu, nachalności, utkane z nieprzemijającego piękna i emocjonalnej głębi. Jest w tej muzyce jednak coś jeszcze, co osobiście uznaję za największy walor. To trudne do spenetrowania pokłady humanizmu. Frazy, które idą w rytm ludzkiej biologii, natury, nie kalecząc ucha niepotrzebnymi dysonansami. Jak powiedział sam Mozart w rozmowie z cesarzem – zawierające tyle nut, ile potrzeba. Ani jednej nadto, ani jednej za mało.
Przed niespełna rokiem stałem się szczęśliwym dziadkiem, a obecność Gustawa postanowiłem nie tyle uświetnić, ile (jego rodzicom) ułatwić/uprzyjemnić, tworząc kompilację Mozartowskich fraz, muzyki wyciszającej i – jak twierdzą znawcy – wpływającej doskonale na rozwój dziecka. Oczywiście, w zbiorze nie mogło zabraknąć fragmentów Gran Partity K. 361 z ikoniczną 3. częścią – Adagio (nomen omen, czy uwierzą Państwo, że wykonanie słynnej Orpheus Chamber Orchestra ma prawie 30 mln odtworzeń w popularnym serwisie streamingowym?!). Do tego dodałem Andante (cz. 6). W tym gronie nie mogło też zabraknąć przepięknego Adagio z 23. Koncertu fortepianowego A-dur (tu pod palcami Hélene Grimaud). Osobiście mam też słabość do menueta z Serenaty Notturny K. 239, podobnie jak do Voi che Sapete z Wesela Figara (zwłaszcza gdy śpiewa Cecilia Bartoli). No to na dokładkę Eine kleine Nachtmusik, z którego Romanze potrafi chyba ugłaskać najpotężniejszy sztorm, i Canzonetta Sull’aria (znowu to Wesele Figara!), znana choćby z ikonicznej sceny ze Skazanych na Shawshank. A na finał – Laudate Dominum z Vesperae solennes de confessore. Gdy rozbrzmiewa wieńczące tę część chóralne Gloria Patri..., otwiera się niebo.
Pomóż w rozwoju naszego portalu