Reklama
Często wspominam pewną rozmowę o powołaniu. W czasach gdy byłem rektorem seminarium, poprosił o nią młody student. Opowiedział mi trochę o sobie, o dobrze zdanej maturze i przypadkowo wybranym kierunku studiów. Zwierzył się jednak z największego pragnienia swojego serca: że głęboko wierzy w Boga, lubi się modlić, że jego największe pasje dotyczą wiary, a do tego wszystkiego nie umie uciec od przekonania, iż powinien zostać księdzem. „Dlaczego więc nie przyjdziesz do seminarium, żeby choć spróbować wejść na drogę powołania?” – zapytałem go trochę zdziwiony. „Bo się boję. Gdyby ksiądz rektor wiedział, jak się mówi u mnie w domu o księżach, jak wielu moich rówieśników śmieje się z kapłaństwa i opowiada mnóstwo złych rzeczy o Kościele, seminariach, zakonach!” – odpowiedział szczerze. Od tamtej rozmowy zastanawiam się czasem, co dzieje się dziś w duszy młodych ludzi odkrywających w sobie powołanie do kapłaństwa czy życia konsekrowanego; z czym muszą się zmierzyć młodzi chłopcy i młode dziewczyny, których Pan Bóg powołuje, zwłaszcza tam, gdzie ziemia dla rozwoju ich powołania jest szczególnie nieprzyjazna. Kiedy w Niedzielę Dobrego Pasterza rozpoczniemy intensywny czas modlitwy o powołania, warto zacząć nie tylko od analiz dotyczących spadku powołań w Polsce, od mniej lub bardziej prawdziwych diagnoz tłumaczących bolesne zjawisko malejącej liczby kapłanów i osób życia konsekrowanego, ale od pytania o moją własną odpowiedzialność za tworzenie przyjaznego środowiska dla wzrostu powołań. Zapomnieliśmy chyba, że ta troska jest wpisana w naturę Kościoła i nie pojawia się tylko wtedy, gdy tych powołań zaczyna brakować. Kościół ma naturę powołaniową, bo jest wspólnotą ludzi powołanych przez Boga, a jednocześnie jego najważniejszym zadaniem jest, w imieniu Chrystusa, powoływać ludzi do pójścia za Bogiem. Ewangelizacja i troska o powołania są dla siebie czymś nieodłącznym, a odpowiedzialność za powołania dotyczy każdego człowieka wierzącego. Myśląc więc o powołaniach, zacznijmy od siebie, od osobistej odpowiedzi na to, jak ja sam buduję klimat dla rozwoju swojego i cudzego powołania. Indywidualna i wspólna troska o powołania nie może wynikać z negatywnych nastawień. Mamy się troszczyć o powołania nie tylko dlatego, że bez nich nie uda nam się dobrze zorganizować Kościoła, ale przede wszystkim z tego powodu, iż każdy człowiek jest powołany przez Boga i potrzebuje naszej pomocy, aby to powołanie rozeznać, mieć odwagę na nie odpowiedzieć i wiernie je zrealizować w życiu.
Powołani w rodzinie
Reklama
Magda i Marcin od niedawna należą do Krajowej Rady Duszpasterstwa Powołań. Reprezentują w niej rodziny osób powołanych. Ich córka jest obecnie w Karmelu, a syn rozeznaje drogę życia zakonnego w seminarium. Na ostatnim spotkaniu rady zapamiętaliśmy ich bardzo ważne spostrzeżenie o tym, że pierwszym, często bardzo zamkniętym środowiskiem powołań są rodziny. Nawet te bardzo pobożne modlą się często o powołania, ale najlepiej, żeby Pan Bóg powołał dzieci z sąsiedztwa, a nie z ich własnego domu. Te obawy można jakoś zrozumieć, bo przecież każdy rodzic chce, aby ich dzieci żyły i rozwijały się w bezpiecznym i życzliwym środowisku, a ciągłe pokazywanie wspólnot kościelnych i zakonnych jako niebezpiecznych i zagrażających z pewnością nie uspokaja rodziców. Na szczęście wielu z nich, gdy widzi spełnienie i radość swoich synów będących w seminariach i córek w zakonach, szybko staje się wielkimi przyjaciółmi powołania. Pani Helena ma 60 lat. Jej jedyna córka po skończeniu prestiżowych studiów, z wielkimi możliwościami zrobienia kariery w świecie, nagle ogłosiła swojej mamie, że idzie do klasztoru. Zaczęła się walka z powołaniem. Matka robiła wszystko, żeby wybić córce z głowy tę decyzję. Zagroziła odebraniem wszelkiego wsparcia materialnego, zabroniła jej wziąć z domu nawet osobiste rzeczy, a nawet użyła szantażu, że jeśli córka pójdzie do zakonu, to ona odbierze sobie życie. Córka jednak bardziej zaufała Bogu niż pogróżkom matki. Przez cały pierwszy rok pisała do matki listy z zakonu. W każdym z nich opisywała swoje szczęście z odnalezionej drogi, radość z modlitwy i przebywania tak blisko Boga oraz o tym, że znalazła w zakonie nowe siostry, które przyjęły ją życzliwie i serdecznie. Matka czytała te listy ze łzami, ale sama nie wiedziała, czy są to łzy złości czy szczęścia. Jakaś głęboka radość i spełnienie się w powołaniu własnej córki szybko zmieniły nastawienie matki. Dziś pani Helena jest najwierniejszą przyjaciółką zakonu i najgorliwszą propagatorką modlitwy o powołania. Skąd się jednak bierze to zamknięcie wielu rodzin na powołania? Może stąd, że przestaliśmy traktować życie rodzinne jako powołanie. A bez rodzin z powołania nie będzie też innych powołań. Myśląc o powołaniach i modląc się o nie, zaczynajmy więc od modlitwy i myślenia o rodzinach. Byłoby wielkim błędem ograniczyć myślenie o powołaniach do życia kapłańskiego i konsekrowanego. Nie ma i nie będzie ani księży, ani osób konsekrowanych bez dobrych i świętych rodzin.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Kryzys powołań czy powołanych?
Wszystkie znaki na niebie wskazywały, że z tej małej, wiejskiej parafii długo nie będzie powołań. Duszpasterstwo było tutaj głównie eschatologiczne – Msze św. prawie zawsze za zmarłych, a najliczniejsze zgromadzenia wiernych – na pogrzebach. Starszy proboszcz nie tylko zamknięty na swojej plebanii, ale też mało życzliwy, żeby nie powiedzieć, że czasem chamski i wciąż na wszystko narzekający. To właśnie w takim środowisku parafialnym wzrastał Paweł. Gdyby ktoś, jeszcze na początku liceum, powiedział mu, że może być księdzem, odpowiedziałby, że to jakaś kpina i niedorzeczność. A jednak przed maturą coś się zmieniło. Bóg jeden wie, jak to się stało. Nie przeżył żadnego cudownego nawrócenia, nie trafił do jakiejś charyzmatycznej wspólnoty. Po prostu pytając siebie o plany na przyszłość, nagle, jak grom z jasnego nieba, pojawiło się w jego głowie pytanie: „A co by to było, gdybyś został księdzem?”. Na początku śmiał się z tej możliwości, potem ona go zdenerwowała, aż wreszcie próbował ją definitywnie odrzucić, tłumacząc się swoją drętwą parafią i na oko nieszczęśliwym i smutnym proboszczem. Ale i to nie pomagało. Na wszystkie te argumenty słyszał w swojej głowie odpowiedź Pana Boga: „A Ja właśnie dlatego chcę, żebyś był księdzem, żebyś ożywił to, co w Kościele umiera, żebyś był lepszym księdzem od tych, których znasz”. Nie od razu, ale wkrótce się poddał. Po maturze wstąpił do seminarium i niemal natychmiast odkrył, że nie tylko jest na swoim miejscu, ale jest to jedyna droga, którą w ogóle powinien iść w życiu. Niestety, nie wszyscy mają taką łaskę przebicia się przez przeszkody i wątpliwości. Kryzys powołań wynika często z kryzysu powołanych. Zdecydowana większość seminarzystów odpowiada, że taką kropką nad „i” w decyzji o wstąpieniu do seminarium był jakiś inspirujący i radosny kapłan. Młodzi, żeby mieć odwagę pójść za swoim powołaniem, potrzebują zobaczyć w już powołanych, że ta droga daje szczęście, że można być zakochanym w Bogu księdzem, zakonnikiem czy siostrą zakonną. Żywe parafie, autentyczne wspólnoty ministrantów, dzieci i młodzieży, pełne głębokich i rodzinnych relacji wspólnoty kościelne, ruchy i stowarzyszenia z pewnością są urodzajną ziemią dla powołań.
Bóg daje powołania, my mamy je pielęgnować
Przed nami kolejny Tydzień Modlitw o Powołania. Niech ten czas będzie przypomnieniem, że wszyscy jesteśmy powołani i że wszyscy jesteśmy jednakowo odpowiedzialni za te powołania. Tę wspólną troskę o powołania powinno się jednak zacząć nie tylko od tygodniowego szturmowania nieba, ale od systematycznej modlitwy przez cały rok.
Bp Andrzej Przybylski - delegat KEP ds. powołań