Reklama

Kultura

Dwa koszyki ogarków

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Stały w kuchni. Tyle co przytachał je kościelny z zakrystii, a właściwie z lamusa, gdzie je odkładano po wypaleniu. Cała rozmaitość: krótsze, dłuższe, grube i mniej. Jedne z głównego ołtarza, inne z bocznych, z kaplic, a nawet spory kawałek paschału. Stoi to wszystko w koszykach przy piecu, kościelny zdyszany, bo nie tylko te ogarki, ale jeszcze i mnie przytaszczył po schodach z mojej wieży tu na dół. Jestem półprzytomny z gorączki i słaby, sam nie dałbym rady zejść. Od kilku dni, minął chyba tydzień, leczony jestem przez doktora i gospodynię, która preferuje własne środki i mikstury. Wszystko to, według ich zapewnień, miało mnie postawić na nogi już dawno. Jest jak jest, co bym nie brał – skutek jednaki. Proboszcz od dawna mówił:

– Trzeba go na stół i będzie po kłopocie.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Nie słuchali – oni, bo mnie było wszystko jedno. Gospodyni zalecała czosnek w miodzie z cytryną i jakieś nacierania, nasz lekarz zaś twierdził, że to nie zaszkodzi, ale trzeba jeszcze w aptece wykupić to i to. Tak się spierali, a ja marniałem. Dziś proboszcz postawił na swoim.

– Wszyscyście mądrzy tylko pacjent coraz lichszy. Koniec. Kropka. Dzisiaj go bierzemy i zobaczycie.

Reklama

Stąd te ogarki w ilościach wręcz przemysłowych, kościelny na plebanii mimo wieczoru i stół na środku kuchni odwrócony nogami do góry. Widok dość niecodzienny; wzbudziłby pewnie moje obawy, gdyby nie to osłabienie i związane z tym otumanienie. Brało mnie już od dłuższego czasu, jak to zwykle o tej porze. Zawsze dotąd dawałem radę, pięć dni temu jednak zasłabłem na lekcji i przyprowadzili mnie do domu.

– A nie mówiłem? – usłyszałem od proboszcza. Mówił, rzeczywiście – na początku zimy radził.

– Zostaw ten motor do wiosny. Na punkty będziesz jeździł z mleczarzem. Coś tam poprzestawiaj, żeby pasowało, i już.

Spróbowałem raz czy drugi i dałem sobie spokój. Chodziło o czas, te fury z dzwoniącymi bańkami przyjeżdżały rano do mleczarni i wracały.

W jedną stronę jechało się ponad godzinę, a z powrotem per pedes, jak mówił proboszcz, po prostu na nogach. Zostałem przy motorze.

– Wolność ponad wszystko, czysta brawura i brak rozumu. Zobaczymy, jak długo – wieszczył proboszcz.

Długo nie potrwało.

– Proboszcz zawsze ma rację – mówiła gospodyni.

– Tylko w sprawach wiary i moralności – uściślał skromnie. – Choć na życiu też się trochę znam, choćby przez zasiedzenie. Nieprawdaż? I cóż z tej wiedzy. On teraz do łóżka, a ja stary za niego muszę.

Reklama

A było tego trochę. Ja jeździłem do trzech wiosek, proboszcz do dwóch. Na miejscu dzieliliśmy się mniej więcej po połowie. On, jako starszy, wziął te przy trasie, można było dojechać tam autobusem, mnie zostały te na obrzeżach z transportem własnym. Bagatela, 10, 8 i 7 km. W niedzielę po połowie jeździliśmy do kaplic. Teraz z tym wszystkim został sam. Nie dziwne, że obok niewątpliwego altruizmu i troski o mój los i samopoczucie zależało mu na jak najrychlejszym moim powrocie do zdrowia i obowiązków.

– Rozbieraj się! – rzuca w przelocie.

Patrzę nieprzytomnie na te przygotowania, jakby to nie mnie miało dotyczyć. Nikt mnie nie uprzedził, o co w tym wszystkim chodzi, co mam robić i jak to działa. Gospodyni biega, coś ciągle znosi, woła do proboszcza, że mało koców.

– Przynieś narzutę z mojego łóżka i z kanapy też.

Okazuje się, że też nie wystarczy. Kościelny biegnie do mnie po koce i narzuty. Co to będzie? Na środku w tym przewróconym stole proboszcz stawia niski stołeczek. Dziwnie ta cała konstrukcja wygląda. Stół w takiej niezwykłej pozycji to jak człowiek stojący na głowie.

– Całkiem się rozbierz. – Widząc moje bezradne spojrzenie, dodaje: – Ręcznikiem się owiń.

Coraz bardziej jestem zdezorientowany. O co tu idzie? Jestem tak słaby i powolny w myśleniu, że wykonuję te dziwne polecenia bez komentarza i ociągania.

– Usiądź tu. Po coś tyle napaliła, gorąco i duszno jak w pralni jakiej.

– Po co? Po co? Dla zabiegu.

Siadam posłusznie na krześle przy piecu.

– Nie tam. Tu w środku, w stole. Patrz, gdzie usiadł.

Siadam, myśląc sobie: Chryste Panie, co oni za gusła będą wyprawiać nade mną.

– Gdzie w tych chapciach. Boso!

Reklama

Proboszcz jak pruski kapral rzuca komendy i się denerwuje. Wszystko nie tak, nie w tym tempie. Powoli pomocnicy łapią, o co mu chodzi. Okrywają mnie razem z tym stołem kocami, narzutami szczelnie dookoła. Tworzy się rodzaj namiotu. Koce pozakładane za nogi stołu zostają spięte razem pod moją brodą. Przy okazji kłują mnie agrafkami po karku, ale to zupełny drobiazg wobec lęku o to, co dalej będzie.

– Ręcznik oddaj – komenderuje proboszcz czerwony na twarzy z wysiłku.

Nikt tu poza nim nie zna tej wyrafinowanej techniki, więc wszystko musi sam. Odszedł ze dwa kroki, ogarnął wszystko fachowym okiem, poprawił tu i ówdzie jakieś szczeliny w tym namiocie.

– No, to możemy zaczynać. Dawaj te koszyki.

Oglądam się trwożliwie, bo przemieścili się gdzieś poza pole mojego widzenia, za plecy. Ruchliwość w czymś takim niewielka.

– Zgłupiałeś. Nie każdą od zapałki – słyszę. – Trzy świece zapal, po jednej dla każdego. Od świecy odpalaj. Gdzie stawiasz? Najpierw blisko niego, potem dalej i tak w koło aż do brzegu.

Podeszli w końcu z mojej strony i widzę, co się dzieje. Zapalają te ogarki świec i wstawiają pod te koce dookoła mnie. Kurczę się na tym zydlu coraz bardziej. Nie widzę, gdzie stawiają, widzę tylko, że co chwila ręka z zapaloną świecą niknie gdzieś pod kocem. Uwijają się, stękają. Proboszcz na kolanach, kościelny kuca, a gospodyni z godnością się pochyla, ale ona jest najmniej wydajna i na nią proboszcz najbardziej burczy.

– Ile tego było? Liczyło które?

– Dwa koszyki – mówi kościelny.

Proboszcz macha tylko ręką. Siadają sapiący, zmęczeni. Widać stąd, że wszystkie te ogarki zapalone okalają mnie tu, pod tymi kocami. Dwa puste koszyki stoją koło pieca.

– I co teraz? – pyta kościelny.

Reklama

– Nic, czekamy. Zgaś na chwilę światło, zobaczymy, jak wikary wygląda na stosie.

Podziwiają poświatę, która wydobywa się przez te warstwy. Proboszcz chodzi dookoła, uszczelnia, poprawia zadowolony z całej konstrukcji. Mnie cierpną nogi, nic się nie dzieje. Wcale mi nie jest cieplej od tych świec.

– Długo jeszcze? – pytam cichym głosem.

– Cicho siedź. Sam poczujesz. Daj nam herbaty i po kieliszku nalewki – mówi do gospodyni. – Jemu też naszykuj pić, niech wystygnie. Tylko wiesz, najmniej z litr.

Słyszę, jak delektują się tą nalewką, a potem sprzeczają o ilość cukru i czy cynamon ma być dodany, czy nie. Kościelny przechwala się swoją pigwówką na tyle długo, że proboszcz traci cierpliwość.

– Przyniósłbyś na spróbowanie, a nie tylko cmokasz i się zachwycasz.

– O te porę musiałaby bóść. Wszystko już poszło.

– U ciebie tak zawsze. Przed pierwszym i po obiedzie. A idź z taką robotą. No jak tam? Czujesz coś?

Kręcę głową, że nie.

– Ile już tam siedzi? Będzie z pół godziny? To niedługo powinno zacząć.

Reklama

Rzeczywiście w moment zaczynam się pocić. Nie jakoś tak miejscami, powoli, ale totalnie. Po prostu leje się ze mnie, jak się powszechnie mówi w takich sytuacjach. Deski stołu są pewnie rozeschnięte, bo po pewnym czasie widzę na zielonym gumolicie kuchni potężną i rosnącą wciąż kałużę. Mam obawy, czy to ten mój pot tylko. Wstydzę się powiedzieć. Siedzę cicho, dziwiąc się, że aż tyle wody może być w człowieku. Wreszcie dostrzegają, co się dzieje. Proboszcz tryumfuje.

– No i co? Nie mówiłem? Trzeba było mnie się słuchać.

– Jejku kochany – dziwi się gospodyni.

– Kurka wodna – to chyba podziw kościelnego. – Kobiecie muszę tak zrobić. Może będzie lepsza.

Proboszcz mierzy czas i co chwilę pyta mnie, czy mi nie słabo. Znowu pełna mobilizacja. Wyciągają te ogarki, gaszą. Mnie owijają szlafrokiem, trą ręcznikami i kościelny zanosi mnie do łóżka. Proboszcz przynosi dzban picia i wmusza we mnie dwie szklanki. Za chwilę milknie wszystko, a mnie porywa Orfeusz na wspólną wycieczkę. Budzę się rano zdrowy, bez kataru, kaszlu, z jasną głową. Trochę tylko jestem osłabiony. Po południu przychodzi lekarz, opowiadam mu o tych dziwnych praktykach. Mówi po zastanowieniu.

– Wie ksiądz, to ma sens. Świece wypalają tlen i nie ma mocnych, człowiek musi się pocić. Muszę to zapamiętać. Tylko skąd wziąć nagle tyle świec.

– Mogę wejść z panem doktorem w spółkę – dopowiada kościelny.

2023-01-23 17:34

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Pobożne sianokosy

Proboszcz jedzie na urlop. Tu powinny się znaleźć trzy ogromne wykrzykniki, a ponadto jakieś podkreślenia na czerwono czy jeszcze co innego. Dlaczego? Bo batalia o to trwała 3 miesiące, a i tak do ostatniej chwili wszystko wisiało na włosku. Dopiero gdy gospodyni użyła ostatecznego argumentu, że wyjedzie natychmiast i tyle ją będzie widział, proboszcz ogłosił kapitulację. Potem, gdy tylko próbował wznawiać negocjacje, podnosiła palec wskazujący i słowa od razu więdły na ustach adwersarza. Zaczęło się od doktora. Przy jakiejś towarzyskiej wizycie namówił go do zmierzenia ciśnienia i się zaczęło.
CZYTAJ DALEJ

Poszukiwanie nadziei. Świadectwo

2024-12-26 12:07

Archiwum prywatne

Mariusz Mikołajek

Mariusz Mikołajek

O sztuce, najnowszej wystawie malarstwa i doświadczeniu łaski wiary z Mariuszem Mikołajkiem, znanym wrocławskim artystą – rozmawia Marzena Cyfert

W przestrzeniach katedry wrocławskiej możemy obejrzeć Pana wystawę sztuki sakralnej. Dlaczego akurat tytuł „Poszukiwanie nadziei”?
CZYTAJ DALEJ

700.000 dzieci w Sudanie głoduje!

2024-12-26 14:11

[ TEMATY ]

głód

Sudan

Adobe Stock

Coraz bardziej dramatyczna staje się sytuacja humanitarna w ogarniętym wojną domową Sudanie. Według Funduszu Narodów Zjednoczonych na rzecz Dzieci (UNICEF), w co najmniej pięciu regionach kraju panuje obecnie głód. Przypomniał o tym w Boże Narodzenie dyrektor zarządzający niemieckiej sekcji UNICEF Christian Schneider, podkreślając, że jest to „przerażające wołanie o pomoc”. Z powodu katastrofalnych warunków cierpi każdego dnia ponad 700 000 głodujących dzieci.

Co to oznacza dla każdego z tych dzieci w Sudanie Schneider zobaczył podczas niedawnego pobytu w tym kraju. „Całkowicie wyczerpane, apatyczne małe dzieci, wychudzone twarze i zdesperowani rodzice, którzy boją się o życie swoich dzieci” - stwierdził. Winna jest niekończąca się wojna. „Ten horror jest dziełem człowieka” - podkreślił przedstawiciel UNICEF.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję