Już sama nazwa, wywodząca się od łac. concordatum, wskazuje, że celem tej umowy jest uzgodnienie czegoś. W tym przypadku chodzi o wprowadzenie ładu, „zgodności” w relacjach tak doniosłej wagi, jak te między Kościołem a państwem.
Uregulować rozchwiane stosunki
Podpisanie konkordatu między Stolicą Apostolską (a nie Watykanem!) i Rzecząpospolitą Polską, 28 lipca 1993 r., było doniosłym wydarzeniem w historii najnowszych relacji na płaszczyźnie Kościół katolicki – państwo. Ta umowa o międzynarodowej randze sfinalizowała długotrwały i bardzo trudny proces normalizacji stosunków Kościół – państwo. Regulując całokształt tej relacji, konkordat stał się jednocześnie gwarantem poszanowania niezależności i autonomii obydwu wspólnot: religijnej i politycznej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Aby dobrze zrozumieć celowość i zasady, na których opiera się konkordat, należy przypomnieć, że podstawy teologiczne i prawne relacji Kościół – państwo znajdują się w Piśmie Świętym. To sam Jezus Chrystus, założyciel Kościoła, powiedział: „Oddajcie więc cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga” (Mt 22, 21). Dlatego – jak wyjaśnia ks. prof. dr hab. Mirosław Sitarz, kanonista, prorektor KUL – Kościół od zarania swoich dziejów stoi na stanowisku, że są dwie odrębne, oryginalne i niezależne od siebie społeczności: Kościół i państwo. Obie społeczności, kościelna i państwowa, pochodzą od Boga. Pierwsza bezpośrednio, druga zaś pośrednio, jako że jest konsekwencją społecznej natury człowieka (por. Rz 13, 1-2; 1 P 2, 13-17). Obydwie służą człowiekowi. Pierwsza prowadzi do celu nadprzyrodzonego, druga umożliwia realizację celów doczesnych – podkreśla kanonista i dodaje: – Wspólne pochodzenie od Boga i służba człowiekowi domagają się, aby między tymi społecznościami istniała harmonijna współpraca. Gdyby stała ona w sprzeczności z prawem Bożym, czyli w razie sprzeciwu władzy świeckiej wobec woli Boga, trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi (por. Dz 5, 29) – podkreśla ksiądz profesor.
Dualizm religijno-polityczny
Mówiąc o fundamentach relacji między Kościołem i państwem, nie sposób pominąć znaczenia Soboru Watykańskiego II, którego 60. rocznicę otwarcia wspominaliśmy 11 października. – Sobór uczynił to przez interpretację charakterystycznego dla kultury chrześcijańskiej dualizmu religijno-politycznego. Zwrócił uwagę na konieczność rozszerzenia tego dualizmu na relacje zachodzące między dwiema społecznościami odmiennego typu: kościelną i państwową, do których jednocześnie, chociaż z innych racji, należą ci sami ludzie. Wskazania relacji Kościoła do świata skoncentrowane zostały wokół następujących zasad: uznania istnienia społeczeństwa pluralistycznego; autonomii i niezależności Kościoła i państwa, każdego w swojej dziedzinie; poszanowania wolności sumienia i religii w wymiarze indywidualnym, wspólnotowym i instytucjonalnym; współdziałania między Kościołem i państwem w osiąganiu dobra wspólnego osoby ludzkiej – wskazuje ks. Sitarz.
Niezależność i autonomia
Reklama
Za podstawę odrębności tych społeczności należy uznać misję Kościoła oraz aktualne problemy, które trzeba rozwiązywać, a które dotyczą członków obydwu społeczności. Jedną z fundamentalnych zasad, na których opiera się konkordat, jest rozdział Kościoła i państwa. A zatem nie państwa od Kościoła ani nie Kościoła od państwa. Zasada ta została wpisana do art. 1 tej umowy międzynarodowej: ,,Państwo i Kościół katolicki są – każde w swej dziedzinie – niezależne i autonomiczne”. Obydwa podmioty zobowiązały się także do ,,pełnego poszanowania tej zasady we wzajemnych stosunkach i we współdziałaniu dla rozwoju człowieka i dobra wspólnego” (postulat ten zawarty jest też w Gaudium et spes, n. 76). – Zastąpiło to drastyczne sformułowanie art. 70 ust. 2: ,,Kościół jest oddzielony od państwa” w Konstytucji PRL z 1952 r., hołdującej tzw. separacji wrogiej – mówi ks. prof. dr hab. Wojciech Góralski, kanonista z UKSW, jeden z negocjatorów konkordatu w delegacji Stolicy Apostolskiej. – Nowa formuła, stanowiąca de facto separację, ale tzw. przyjazną, oznacza, że każda z tych wspólnot działa swobodnie w granicach własnych zadań i kompetencji – wyjaśnia ksiądz profesor. – Przyjazne określanie stosunków między układającymi się stronami dokonuje się w ramach działalności specjalnych zespołów państwowo-kościelnych. Działalność tego typu „podmiotów konsensusu” była realizowana do tej pory przede wszystkim przez komisje konkordatowe – wskazuje dr hab. Paweł Sobczyk, prof. Uniwersytetu Opolskiego, zastępca dyrektora Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości. – Istota umowy międzynarodowej, którą jest konkordat, przesądza nie tylko o konsensualnym trybie jej zawarcia, ale przede wszystkim o jej realizacji, co znajduje szczególne potwierdzenie w klauzulach odsyłających do przyszłych porozumień układających się stron – dodaje prawnik.
Ślub konkordatowy
Pierwszym „praktycznym” skojarzeniem z konkordatem dla wielu jest z pewnością tzw. ślub konkordatowy. To właśnie dzięki art. 10 konkordatu małżeństwo kościelne wywołuje dziś takie same skutki cywilno prawne jak związek cywilny. Ale pobudką do jego sformułowania były nie tylko względy praktyczne, związane z ograniczeniem formalności przez małżonków katolików. – Sformułowanie art. 10 zajęło negocjatorom najwięcej czasu. Chodziło bowiem zarówno o podkreślenie, że dla wyznawców Kościoła katolickiego istotne znaczenie ma małżeństwo kościelne (sakramentalne), jak i o jednoczesne uznanie prerogatyw państwa w tak doniosłej sferze społecznej – wyjaśnia ks. prof. Góralski. – Ostatecznie, nie wzorując się na modelu włoskim (automatyczne uznawanie przez państwo skutków cywilnych ślubu kościelnego), zdecydowano, że małżeństwo kościelne wywiera skutki na forum państwowym tylko wtedy gdy małżonkowie jednomyślnie wyrażają wolę, by ich związek kościelny wywołał skutki na forum państwowym; fakt zawarcia małżeństwa zostanie wpisany w aktach stanu cywilnego w terminie 5 dni. To klasyczny przykład współdziałania państwa i Kościoła katolickiego z poszanowaniem ich niezależności i autonomii. Tego rodzaju oryginalne rozwiązanie, owszem, ma wymiar praktyczny, ale jednocześnie stanowi wyraz poszanowania kompetencji obu układających się stron – zauważa ks. prof. Wojciech Góralski.
Ład wyznaniowy
Reklama
Można powiedzieć, że na podpisaniu konkordatu zyskali nie tylko katolicy. Prawdą jest, że wśród Kościołów i innych związków wyznaniowych jedynie Kościół katolicki, reprezentowany przez Stolicę Apostolską, ma podmiotowość publicznoprawną w stosunkach międzynarodowych, która gwarantuje mu możliwość zawierania umów międzynarodowych. Jednak wiele innych Kościołów i związków wyznaniowych działających w kraju, które poczuły się „skrzywdzone” zawarciem konkordatu przez Kościół katolicki, szybko się zorientowało, że także one, choć na innej drodze, mogą zabiegać o regulację swojego statusu i relacji z państwem, przy ich udziale. – Wzorując się więc na konkordacie, uzyskały od państwa polskiego analogiczne gwarancje ustawowe, poprzedzone – należy to podkreślić – stosownymi umowami tych wspólnot zawartymi z państwem – wskazuje ksiądz profesor. – Słusznie zwróciła na to uwagę w 2008 r. Hanna Suchocka, podkreślając, że „zawarcie konkordatu nie tylko nie narusza zasady równouprawnienia Kościołów i związków wyznaniowych, ale i stwarza dla państwa demokratycznego zobowiązanie do rozszerzenia na inne Kościoły i związki wyznaniowe takich gwarancji, jakie zostały zawarte w konkordacie dla Kościoła katolickiego”. Tak więc konkordat znacząco przyczynił się do wprowadzenia w kraju ładu wyznaniowego – wnioskuje ks. Góralski.
O tym, że konkordat jako forma określania stosunków między Rzecząpospolitą Polską i Kościołem katolickim tworzy nową jakość nie tylko w relacjach między przywołanymi podmiotami, ale także w szeroko rozumianych stosunkach wyznaniowych w państwie, przekonuje również dr hab. Paweł Sobczyk. – Umowa międzynarodowa, zawierająca gwarancje wolności religijnej w wymiarze indywidualnym i wspólnotowym, dotyczące Kościoła katolickiego, jest zobowiązaniem demokratycznego państwa prawnego, realizującego zasadę równouprawnienia Kościołów i innych związków wyznaniowych, do rozszerzenia takich samych lub analogicznych gwarancji na inne instytucjonalne podmioty wyznaniowe, w trybie art. 25 ust. 5 Konstytucji RP – tłumaczy prawnik.
Reklama
Dotyczy to również nauczania religii w szkołach. Z postanowień konkordatu wynikają następujące zasady: uznania prawa rodziców do religijnego wychowania dzieci; nauczania religii w szkołach zgodnie z wolą zainteresowanych; objęcia gwarancją nauczania religii przedszkoli oraz szkół podstawowych i ponadpodstawowych prowadzonych przez organy administracji państwowej i samorządowej; oraz rozgraniczenia kompetencji władzy państwowej i kościelnej w stosunku do nauczania religii, programów i nauczycieli. – Zasady te, ze względu na charakter umowy konkordatowej, dotyczą członków Kościoła katolickiego, jednak konstytucyjna zasada równości oraz równouprawnienia Kościołów i innych związków wyznaniowych zobowiązuje kompetentne organy władzy publicznej do jej rozszerzenia na członków i pozostałe podmioty wyznaniowe zainteresowane nauczaniem religii w szkołach publicznych – podkreśla profesor.
Bezzasadna krytyka
Zarzuty przeciwko konkordatowi były wysuwane natychmiast po podpisaniu umowy. Z reguły to środowiska lewicowe buntowały się przeciwko takiemu ułożeniu stosunków Kościoła i państwa. Wpłynęło to na nieznane dotąd w takiej skali blokowanie procedury ratyfikacyjnej. Wysuwane były m.in. nieuzasadnione twierdzenia, że konkordat jest niezgodny z konstytucją, że Kościół katolicki jest„obsypywany” przywilejami, a nawet podnoszone były kuriozalne alarmy, że niekatolicy nie będą mogli być chowani na cmentarzach katolickich, nawet gdy w okolicy brak cmentarza komunalnego, oraz że rozwody cywilne przejdą do przeszłości.
Reklama
O niezrozumieniu czy wręcz odrzuceniu zapisów konkordatu świadczy m.in. niedawna reakcja jednego z posłów, który stwierdził, że jest on ,,archaiczny” i że Polska powinna jednostronnie go wypowiedzieć. Świadczy to nie tylko o wrogości wobec Kościoła, ale także o ignorancji i niewiedzy. – To oczywisty przejaw (pomijając wszystko inne) głębokiej ignorancji Konwencji wiedeńskiej o prawie traktatów z 1969 r. – podkreśla ks. prof. Góralski. Z kolei o przejawie nie tylko niewiedzy, ale i demagogii świadczy upowszechniane twierdzenie, że umowa konkordatowa udziela Kościołowi katolickiemu przywilejów. Konkordaty posoborowe, w odróżnieniu od wcześniejszych, cechuje bowiem równowaga, która polega na tym, że gwarancje i zobowiązania państwa i Kościoła są „symetryczne”. – Nieprawdą jest, że przez konkordat państwo polskie udziela Kościołowi katolickiemu przywilejów. Tych Kościół się wyrzekł już na Soborze Watykańskim II – wyjaśnia nasz rozmówca. – Pamiętajmy też, że na mocy konkordatu nie tylko państwo udzieliło Kościołowi gwarancji swobodnego wykonywania własnej misji (nie przywilejów!), lecz także Kościół złożył państwu stosowne gwarancje lojalności. Raz po raz w umowie znajdujemy zwrot: „z zachowaniem prawa polskiego”. Tytułem przykładu wystarczy przytoczyć art. 12 ust. 4: ,,W sprawach treści nauczania i wychowania religijnego nauczyciele religii podlegają przepisom i zarządzeniom kościelnym, a w innych sprawach przepisom państwowym”. A tych „innych” spraw jest w prawie oświatowym bardzo wiele – zauważa ksiądz profesor.
Wielu nie może się pogodzić także z gwarancją wpisaną do art. 5 konkordatu, w którym stwierdza się, że: „Przestrzegając prawa do wolności religijnej, Państwo zapewnia Kościołowi katolickiemu, bez względu na obrządek, swobodne i publiczne pełnienie jego misji”. W publicznych wypowiedziach przejawia się niezgoda na pełnienie misji Kościoła, do której należy m.in. wydawanie opinii moralnej w różnych kwestiach (Gaudium et spes, n. 75), zwłaszcza tych dotyczących prokreacji, seksualności i życia rodzinnego; otwartego opowiadania się przeciwko in vitro, związkom partnerskim czy liberalizacji ustawy aborcyjnej. – Mówienie na tej podstawie, że Kościół oczekuje, iż prawo państwowe będzie grało służebną rolę w stosunku do doktryny moralnej katolicyzmu, jest – najdelikatniej mówiąc – zwykłym, a przy tym nielogicznym, uproszczeniem – zauważa kanonista.
Konkordat, jak każda umowa międzynarodowa, może za zgodą obu stron ulec zmianie, a nawet zniesieniu. Z kolei jednostronne zerwanie go byłoby uznane za skandal.