Pod koniec października lider „opozycji totalnej” odmówił udziału w debacie telewizyjnej z premierem polskiego rządu. Padło stwierdzenie, że owszem „jest gotów na debatę”, ale „z prawdziwym liderem i prawdziwymi dziennikarzami w prawdziwej telewizji”. Cóż, kwestionowanie „prawdziwości” osób i instytucji to w wykonaniu opozycji stała zagrywka po podwójnej przegranej w 2015 r. – w wyborach prezydenckich i parlamentarnych.
Prawdziwość prezydenta RP kwestionowana była niemalże od chwili wyboru. Nie dlatego, że nieoczekiwanie ośmielił się wygrać wybory z „murowanym” faworytem, urzędującym prezydentem, którego pogrążyła pycha, nieudaczność i bezprogramowość – własna i jego otoczenia politycznego. Sugerowano, że „nowy” prezydent nie może być „prawdziwy”, bo przecież wiadomo, kto za nim stoi. Ile to razy próbowano potem „rozgrywać” prezydenta przeciw liderowi partii rządzącej (lub odwrotnie).
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Wedle logiki „opozycji totalnej” nie mamy Trybunału Konstytucyjnego tylko „trybunał Julii Przyłębskiej”, nie mamy Narodowego Banku Polskiego tylko „NBP Adama Glapińskiego”, nie mamy prawdziwego premiera tylko człowieka, który „musi się słuchać” prawdziwego lidera, który jednak nie jest premierem tylko jakimś złowieszczym demiurgiem, nie mamy Telewizji Polskiej tylko „TVPiS” (a do niedawna „telewizję Kurskiego”). Słowem instytucjom, których nie udało się „opozycji totalnej” utrzymać lub przejąć, odmawia się prawa do „prawdziwości”, czyli do legalnego działania. W myśl takiego rozumowania prawdziwy byłby tylko Senat RP (bo kto ośmieliłby się nazwać izbę wyższą parlamentu „Senatem Tomasza Grodzkiego”), prawdziwi i legalni są tylko ci sędziowie, którzy wbrew swemu powołaniu podejmują działania polityczne, broniąc partykularnych interesów własnego środowiska, kwestionując obowiązujący porządek prawny i dostarczając, wespół z politykami opozycji, argumentów nieprzyjaznej Polsce zagranicy na rzekome łamanie w naszym kraju praworządności, prawdziwi są ci dziennikarze i te media, którzy schlebiają „opozycji totalnej” i tworzą z nią jednolity „front odmowy”.
Niemalże codziennie doświadczamy szkód wynikających z kwestionowania prawdziwości, a co za tym idzie legalności działania instytucji życia publicznego w Polsce. Na przykład opozycyjni politycy bez żenady mówią, że Polska dostanie należne jej, unijne środki finansowe dopiero wtedy, gdy oni przejmą władzę. Nie biorą przykładu choćby z polityków włoskiej opozycji, którzy mimo porażki jednoznacznie skrytykowali próbę ingerencji w kampanię wyborczą przewodniczącej Komisji Europejskiej.
Może czas uświadomić sobie także w Polsce, że kwestionowanie prawdziwości legalnie wybranej władzy to podważanie prawa narodu do wolnych wyborów. Bo ostatecznie to my, naród, decydujemy, kto zasługuje na nasze zaufanie i komu powierzyć mandat do sprawowania prawdziwej władzy.