Piszę ten komentarz już w środku świąt Bożego Narozenia. Spytają Państwo: czemu tak wcześnie? To proste – wszyscy pracownicy Niedzieli chcą choć trochę poświętować, stąd to niewielkie i konieczne przyspieszenie przy przygotowaniu drugiego noworocznego numeru.
W te święta nachodziła mnie myśl o głodzie. Nie dlatego, żeby tegoroczne świętowanie Narodzenia Pana było mniej obfite niż dotąd. Myślałem o głodzie, bo w grudniu trafiła do moich rąk książka o wielkim głodzie na Ukrainie. Mam wrażenie, że ta tragedia wywołana decyzjami politycznymi kremlowskiego dyktatora zajmuje zbyt mało miejsca w naszej powszechnej świadomości. To nieznane, zapomniane ludobójstwo. Kiedy czyta się tę książkę, szczególnie świadectwa tych, którzy przeżyli, ciarki przechodzą po plecach, a w żołądku ssie, gdy człowiek zdaje sobie w końcu sprawę, do jak niewyobrażalnych okrucieństw jest zdolna bezduszna ideologia. W naturalny sposób staramy się postawić w sytuacji tamtych ludzi masowo skazanych na najstraszniejszą ze śmierci – nie mam co do tego żadnych wątpliwości – którą jest śmierć głodowa. W pamięć zapadła mi historia jednej ukraińskiej kobiety, która po zakończeniu zsyłki na Syberię szła pieszo z trójką dzieci, mając przed sobą kilka tysięcy kilometrów drogi, do rodzinnej miejscowości na Ukrainie. Gdy była już u kresu sił, świadoma, że niesione przez nią na plecach kilkumiesięczne dziecko ją osłabia i przez to może umrzeć, a wtedy zginą wszystkie dzieci, zakopała to najmłodsze, by mieć siłę na otoczenie opieką dwójki starszych...
Po co to piszę? Zastanawiam się – ile z tych dużych ilości jedzenia, które zakupiliśmy czy przygotowaliśmy na święta, się zmarnuje. Bardzo rzadko – albo w ogóle – spowiadamy się z tego, że marnujemy żywność. Myślę, że każdy, kto poznałby historię wielkiego głodu na Ukrainie sprzed prawie 90 lat, musiałby dojść do wniosku, iż to nasze marnowanie żywności to nie tylko taki tam powszedni grzech – to grzech wołający o pomstę do nieba.
Pomóż w rozwoju naszego portalu