Długa majówka i długie zastanawianie się, gdzie spędzić ten uroczy majowy weekend. Propozycje oczywiście są różne: od Paryża po Wiedeń. A dlaczego nie pojechać do Lwowa? Pomysł chwytają wszyscy.
Na bezpośredni autobus z Lublina nie ma już co liczyć, bilety dawno sprzedane. W końcu udaje się znaleźć nocne połączenie - pociągiem przez Rzeszów do Przemyśla. Na dworcu pełno ludzi - czyżby
wszyscy jechali do Lwowa? Podróż "na jednej nodze" w korytarzu nikogo nie dziwi. Warszawiacy jadą tak parę ładnych godzin.
Wyśmienita pogoda i posmak podróży powodują, że dobry humor nikogo nie opuszcza. W Przemyślu, w ostatniej chwili udaje się złapać autobus do Lwowa. Teraz jeszcze tylko parę godzin drogi
przez zieloną Ukrainę. Lwowski, jeszcze socrealistyczny awtowagzał i autobusy jak wehikuły czasu - to nasz pierwszy kontakt z Lwowem. Po półgodzinnej podróży widać centrum.
Czar i tajemniczość miasta uderzają każdego. Na każdym kroku czuć historię. Zachwycają stare i w przeważającej mierze nieodrestaurowane kamienice, świadczące o niegdysiejszej świetności,
brukowane uliczki, wysokie, połyskujące w słońcu wieże kościołów i cerkwi, i jeszcze ta soczysta zieloność parkanów w majowej aurze. Nocleg, choć wcześniej nie planowany, przypada
w kamienicy na ul. Halickiej, u rodziny z polskimi korzeniami. Niezwykle miło i ciepło przyjmują od lat każdego Polaka. Opowiadają o swoim niełatwym życiu za 86 hrywien miesięcznie.
Z ciekawością i rozrzewnieniem słuchają opowieści o ukochanej Polsce.
Pierwsze kroki kierujemy na Plac Swobody i do opery. Tu na przedstawienie wchodzi się za parę hrywien. Kto by nie chciał zobaczyć Carmen? Niestety, grają dopiero od 4. maja. Tym razem się
nie uda. Idziemy więc dalej: pomnik Mickiewicza, rynek i ratusz, Katedra Łacińska, Cerkiew Wołoska, kaplica Boimów, kościół Dominikanów. Szkoda, że tylko w maju miasto tętni tak życiem.
Wieczorem, rozstawione na każdej uliczce ogródki zachęcają miłą obsługą, ukraińskim klimatem i przystępną ceną. Ukraińscy grajkowie zawodzą tęskne pieśni, a człowiek dziwnie popada w zadumę.
Nie brakuje turystów z Azji, Europy Zachodniej i oczywiście z Polski - ich jest najwięcej. Wszędzie słychać polską mowę. Kiedyś było podobnie. Mieszkali tu przecież Polacy, Ormianie i Żydzi,
Rusini, Grecy, Szkoci, Tatarzy, Turcy, Niemcy, Austriacy i Węgrzy. Ten tygiel kulturowy wytworzył niepowtarzalną atmosferę lwowskiej otwartości i tolerancji.
Drugi dzień pobytu. Trzeba obowiązkowo odwiedzić Cmentarz Łyczakowski (to tu spoczywają najznamienitsi Polacy: Gabriela Zapolska, Artur Grottger, Maria Konopnicka, Stefan Banach i wielu innych)
i ten najbardziej nam drogi - cmentarz Orląt Lwowskich. Wielość białych krzyży z wyrytymi na nich nazwiskami Polaków, wzbudza zadumę nad ich niepojętym bohaterstwem. Po drodze, na ul. Piekarskiej
jeszcze Akademia Medyczna, Uniwersytet, Arsenał Miejski, kościół i klasztor Bernardynów. Ile jeszcze tajemnic i skarbów kryje to miasto? Na pewno nieskończenie wiele i nie da się ich poznać
w ciągu tak krótkiego pobytu. Najpiękniejszy, zapierający dech w piersi widok na panoramę miasta daje wejście na Wysoki Zamek. Wieczorny wyjazd w blasku zachodzącego słońca budzi tęsknotę
za jeszcze przecież niepoznanym Lwowem. Po drodze padają pierwsze propozycje powrotu, bo... "nie ma jak Lwów".
Pomóż w rozwoju naszego portalu