Podczas gdy ostatnie synody zajmowały się takimi tematami, jak nowa ewangelizacja, rodzina, młodzież i Amazonia, bieżący synod koncentruje się na temacie samej synodalności. Przynagla nas i zadaje pytanie podstawowe: jak dzisiaj, na różnych poziomach (od Kościoła lokalnego do powszechnego), realizuje się owo «podążanie razem», które pozwala Kościołowi głosić Ewangelię, zgodnie z powierzoną mu misją, i do podjęcia jakich działań zaprasza nas Duch Święty, abyśmy wzrastali jako Kościół synodalny? (DP, 2)
W tym świetle zadaniem obecnego synodu jest wsłuchanie się, jako cały lud Boży, w to, co Duch Święty mówi do Kościoła. Czynimy to poprzez wspólne słuchanie słowa Bożego zawartego w Piśmie Świętym i żywej Tradycji Kościoła, a następnie poprzez słuchanie siebie nawzajem, a zwłaszcza tych, którzy znajdują się na marginesie, rozeznając znaki czasu. W istocie bowiem cały proces synodalny ma na celu rozwijanie żywego doświadczenia rozeznawania, uczestnictwa i współodpowiedzialności, w którym różnorodność darów łączy się dla misji Kościoła w świecie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Temat synodu brzmi: „Ku Kościołowi synodalnemu: komunia, uczestnictwo i misja”. Pierwszym etapem procesu synodalnego jest słuchanie w Kościołach lokalnych. Po uroczystości otwarcia w Rzymie 9 października, w niedzielę 17 października rozpocznie się etap diecezjalny synodu. (fragmenty Vademecum „Synodu o synodalności”)
Z długiej listy pytań, które będą zadawane świeckim, wybraliśmy kilka, i poprosiliśmy osoby zaangażowane w życie Kościoła o szczerą odpowiedź na nie. Oto co napisali.
Adam Regiewicz filolog, filmoznawca, profesor zwyczajny UJD w Częstochowie
Kościół jest wspólnotą „podążającą razem”: jak to „podążanie razem” realizuje się dzisiaj w Kościele lokalnym?
Reklama
W zadanym pytaniu kryje się teza, która już na wstępie budzi moje wątpliwości. Czy rzeczywiście w odniesieniu do członków Kościoła można mówić o „wspólnotowości”? Czy istnieje owo communio – jedność, która wyznacza istotę wspólnoty? A jeśli tak, to gdzie w kościele parafialnym, nadal silnie zinstytucjonalizowanym, się objawia?
Dotychczasowe doświadczenie bycia w kościele jako parafianin i członek różnych wspólnot ewangelizacyjnych nie pozwala mi na te pytania odpowiedzieć jednoznacznie. Oczywiście, w ostatnich latach widać ogromne zbliżenie między wiernymi i duchownymi danej parafii. Zdecydowanie bardziej myśli się w kontekście wspólnoty wspólnot niż parafii rozumianej jurysdykcyjnie. Zresztą proboszczowie, którzy wiele lat temu odpowiedzieli na wezwanie do ewangelizacji swoich parafii, dzisiaj mogą zbierać owoce tych wyborów i prowadzić swoje wspólnoty w duchu posoborowym.
Reklama
Zdecydowanie powszechniejsze jest jednak doświadczenie odrębności, osobności w Kościele. Dotyczy to zarówno samych wiernych, którzy pozostają wobec siebie anonimowi, jak i relacji między duchowieństwem a wiernymi. Ta ostatnia wydaje się mocno osadzona w bardzo konserwatywnym sposobie myślenia o ludzie Bożym jako „masie”. W polskim Kościele pokutuje przekonanie o chrześcijanach „typu A” – duchownych, na których spoczywa obowiązek krzewienia wiary i prowadzenia wiernych, oraz chrześcijanach „typu B” – konsumentach sakramentów. Wiernych dopuszcza się do posługi w kościele, o ile mogą pomalować ściany, posprzątać plac kościelny czy pomóc w obliczeniach podatkowych. Mile widziani są także ci, którzy pozostają w służbie ołtarza. Wyznaczona wiernym pozycja „porządkowa” w kościele satysfakcjonuje obie strony – respektuje pewnego rodzaju status quo.
Mam świadomość, że przyjęte przez Kościół rozwiązanie ma w Polsce swoje uwarunkowanie historyczne i kulturowe. Przez ostatnie 200 lat to właśnie księża bywali zarzewiem ruchu niepodległościowego, inicjowali akcje w obronie wiary, co niejednokrotnie wiązało się z wystąpieniami antypaństwowymi. Od duchowieństwa oczekiwano niezłomności ducha, od jego postawy bowiem zależało poparcie tłumów. Przypisano klerowi funkcję o wiele większą, niż wynika ona z posłannictwa samego Chrystusa – bycia kapłanami dla swojego ludu. A jak powiedział w jednej ze swoich pierwszych homilii po wyborze na Stolicę Piotrową papież Franciszek, pasterz powinien pachnieć swoimi owcami. W polskim Kościele, używając dalej tej metafory, spryskuje się jedynie jej feromonami.
Reklama
W konsekwencji trudno mi w kontekście ewangelizacji mówić o „podążaniu razem”. Oto dwa przykłady: w ostatnim czasie zostałem poproszony o sprawozdanie z działalności ewangelizacyjnej wspólnoty, którą reprezentuję w mojej diecezji. Lista mailingowa była długa, ale odnotowałem w niej zaledwie dwóch przedstawicieli świeckich. Wszystkie inne wspólnoty reprezentowali księża. Można ów fakt tłumaczyć troską o naukę Kościoła, ale gdy spojrzymy na polską rzeczywistość, więcej tu problemów z charyzmatycznymi duchownymi (od ks. Natanka zaczynając, a na o. Pawle M. kończąc), którzy wypowiedzieli posłuszeństwo biskupom, niż z nieprawomyślnymi grupami katolickimi. Drugi przykład: co roku obdzwaniam różne ośrodki rekolekcyjne, przygotowując tygodniowe rekolekcje dla dzieci lub młodzieży. Przedstawiam się, a mimo to jestem zawsze identyfikowany jako prezbiter. Nie do pomyślenia dla zarządzających ośrodkami rekolekcyjnymi jest przypisanie roli organizatora świeckiemu. To głębokie struktury, których tak łatwo nie można przebić. Przykłady można by mnożyć.
Co zrobić, by dalej „podążać razem”?
Marian Salwik dziennikarz, urzędnik samorządowy, członek Akcji Katolickiej
Jak (i czy) Kościół przygotowuje wiernych świeckich do podejmowania odpowiedzialności za Kościół?
W myśl słów Pana Jezusa: „Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16, 18), nie powinniśmy się martwić, że Kościół może upaść – bo nie upadnie. Powinniśmy się troszczyć o to, by znaleźć swoje miejsce w Kościele i w ten sposób wziąć za niego odpowiedzialność. Dzisiaj potrzebne są świadectwa naszej wiary i odwaga jej wyznawania. Ksiądz Stanisław Ziemiański, jezuita, pochodzący z podkarpackiego Beska, w jednej z pieśni pięknie zapisał: „Kościół to nie tylko dom z kamieni i złota./ Kościół żywy i prawdziwy – to jest serc wspólnota”.
Reklama
Kościół na pewno daje wiernym fundamenty wiary. Odbywa się to przez głoszenie słowa Bożego, nawoływanie do przestrzegania Dekalogu i korzystania z życia sakramentalnego, sprawowanie liturgii oraz dzieła charytatywne. Miarą odpowiedzialności wiernych za Kościół jest budowanie na tych fundamentach, do czego Kościół hierarchiczny przygotowuje przez: przyzwolenie na uczestnictwo w Liturgii Słowa podczas Mszy św. (czytania, psalm responsoryjny, modlitwa wiernych); organizowanie i zachęcanie do aktywnego uczestnictwa w różnych formach życia religijnego (także głoszenie rekolekcji przez osoby świeckie, małżeństwa itd.); przyzwolenie na posługę nadzwyczajnych szafarzy Komunii św.; delegowanie do instytucji pomocniczych i doradczych na poziomie parafii, dekanatów, diecezji i Konferencji Episkopatu Polski; delegowanie do dzieł charytatywnych oraz do instytucji szeroko rozumianej kultury chrześcijańskiej i mediów katolickich.
Na ile to budowanie, a co za tym idzie – branie odpowiedzialności za Kościół bywa trwałe i efektywne, zależy zarówno od postawy duchowej, wysiłku intelektualnego oraz zaangażowania świeckich (także akceptacji ich posługi ze strony współbraci we wspólnocie świeckich, co nie zawsze jest takie oczywiste), jak i od nastawienia duchowieństwa.
Tak jak świecki lektor słowa Bożego nie może się kreować na „gwiazdę” ambony, a nadzwyczajny szafarz Komunii św. na „wiceproboszcza” w parafii, tak udział osób świeckich w instytucjach kościelnych nie może być fasadowy, dla „świętego spokoju”.
Branie odpowiedzialności za Kościół wiąże się z wytrwałym dawaniem świadectwa wiary, pokorną służbą i nieustannym nawracaniem się – w otwartości na światło Ducha Świętego.
Joanna Kulska profesor Uniwersytetu Opolskiego, mama trojga dzieci
Na jakie szczegółowe kwestie w Kościele i społeczeństwie powinniśmy zwrócić większą uwagę?
Dla mnie to pytanie wiąże się z próbą odpowiedzi jak świadomy wiary rodzic ma przekonać nastolatka, by nie wypisywał się z religii. Temat jest niełatwy, a problem będzie najpewniej narastał... Mamy w Polsce najszybsze tempo sekularyzacji wśród ludzi młodych w skali globalnej. Zahamowanie tego trendu nie będzie możliwe, jeśli nie odwołamy się do argumentów, które będą nie tylko przekonujące, ale również przekonująco zaprezentowane.
Reklama
Potrzeba duchowości jest zakorzeniona w człowieku niejako z natury i będzie on tej duchowości poszukiwał, w takiej czy innej formie. Młodzi ludzie świetnie to odczuwają i jakiejś duchowości, często w formie zdeinstytucjonalizowanej, poszukują. Wiedzą również, że religia to drogowskaz moralny, który podpowiada, jak „układać się” z Bogiem i drugim człowiekiem, choć to „układanie się” jest wymagające. Wielu przekona argument, że religia to mądrość, która pokazuje, jak żyć, że przez wieki była ona doceniana przez największe umysły ludzkości, również te niewierzące. Religia to źródło podstawowych instytucji kształtujących współczesne społeczeństwa i państwa – przyczyniła się choćby do zniesienia niewolnictwa czy powstania Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Religia to wreszcie konkretna wiedza, którą każdy, przynajmniej w podstawowym zakresie, powinien posiadać. Jakże nie znać najważniejszych postaci z Biblii? Choćby tych znanych z literatury czy historii sztuki...
Można byłoby również posłużyć się argumentem odpowiedzialności za Kościół, który przecież wspólnie tworzymy, ale tu może się pojawić duże wyzwanie. Bo jak zmotywować nastolatka do identyfikowania się z instytucją, która przekonuje do wyboru właściwych i wymagających dróg, a nie zawsze sama tymi drogami podąża?
Jezus był buntownikiem. Zmieniał całkowicie zastaną rzeczywistość – On ją wręcz stawiał na głowie, głosząc rewolucyjne idee wbrew istniejącym w Jego czasach instytucjom. Aby je głosić, tworzył nowy rodzaj mądrego przekazu, opartego na autentyczności i zaangażowaniu. To postawy, które młodzi wyczuwają bezbłędnie, które cenią i są w stanie za nimi podążać. Potwierdzają to przykłady księży i katechetów, z których lekcji uczniowie się nie wypisują. Młodzi, którzy odwracają się od religii i od Kościoła, to nie jest zła, zepsuta młodzież. To młodzież myśląca, wymagająca i poszukująca prawdziwych autorytetów, nie tych „z urzędu”.
Reklama
Chcąc przekonać starsze dzieci do religii, nie powinniśmy przyjmować kursu „na zderzenie”, który może się okazać kursem na wychowanie przyszłych apostatów. Alternatywą jest dialog z nastolatkami i próba zrozumienia ich wizji świata. To propozycja znalezienia wspólnego mianownika w procesie wzajemnej komunikacji, w którym młodzi będą mogli nie tylko biernie odbierać, ale aktywnie włączać się w dyskurs w poczuciu prawdziwego uczestnictwa. Niech to będzie np. wspólne czytanie i interpretowanie Biblii, której w większości przypadków nie znają ani dzieci, ani ich rodzice.
Religia nie może być traktowana na równi z każdym innym przedmiotem. To przedmiot wyjątkowy. Aby był tak postrzegany przez młodzież, większy trud muszą zadać sobie dorośli.
Monika Przybysz teolog, medioznawca, profesor nadzwyczajny UKSW
W jaki sposób (w Kościele lokalnym) wysłuchiwani są świeccy, zwłaszcza kobiety?
Zaangażowanie wiernych świeckich zależy od wielu czynników, takich jak: przepisy liturgiczne, głębokość wiary danej osoby, rozumienie Kościoła, formacja we wspólnotach religijnych, miłość do Kościoła, ale także od dojrzałości samych osób. Wiele zależy też od podejścia kapłanów, którzy o tej obecności decydują, którzy do niej motywują, są na nią otwarci bądź też nie.
W niektórych wspólnotach wierni świeccy odpowiadają za zarządzanie wspólnotami, we współpracy z duszpasterzami, organizują festyny, pielgrzymki, akcje pomocowe, wsparcie dla osób ubogich. Ponadto aktywnie wspierają też życie duchowe parafii. W takich wspólnotach nie ma wyraźnego podziału na kobiety i mężczyzn. Te parafie zwykle tętnią życiem.
Wciąż jednak spotyka się wspólnoty religijne, parafialne, a nawet wydziały teologiczne, w których brakuje głębszej refleksji nad rolą kobiet w zbawieniu, nad ich umiejętnościami i kompetencjami. Wiedza jest tam zwykle przyswojona, ale praktyka mocno kuleje. Wówczas kobiece umiejętności i kompetencje bywają sprowadzane do tych „czyszcząco-podających”.
Reklama
Widzimy te różne, skrajne postawy na kartach Ewangelii. Chrystus afirmuje kobietę jako umiłowaną w oczach Boga, nie patrząc na to, czy jest z wrogiego plemienia, narodu, grupy czy innej społeczności, jak to miało miejsce podczas Jego osobistego spotkania z kobietą przy studni. Można się też odnaleźć w scenie z Marią Magdaleną, która obmywała stopy Jezusa łzami i namaszczała je drogocennym olejkiem, która adorowała Jezusa (por.: J 11, 2; Łk 7, 36-50; Mt 26, 6-13 i Mk 14, 1-9).
Można wreszcie w stosunku do kobiet przyjąć postawę faryzeusza Szymona i uczniów, którzy potępiali Marię Magdalenę, i widzieć tylko jej grzeszność, bycie „tą gorszą” oraz marnotrawstwo (szczególnie Judasz), podważać kompetencje, wiedzę i umiejętności. Jezus jednak wyraźnie podkreślił, że jest Mu miła ta obecność, odpuścił jej grzechy. Więcej – Maria Magdalena stała się świadkiem zmartwychwstania Jezusa i była szanowana jako „równa Apostołom”.
Chrystus rozmawia z kobietami o sprawach Bożych i znajduje w nich odpowiedź wiary, miłości, rezonowanie umysłu i serca, wyraża także uznanie i podziw, jak w przypadku niewiasty kananejskiej (por. Mt 15, 28).
Igor Mesjasz, Martin Matyszczak uczniowie III LO im. Władysława Biegańskiego w Częstochowie
Czego brakuje młodym w Kościele?
Najbardziej brakuje nam otwartości księży na drugiego człowieka, bezpośrednich relacji. Chcielibyśmy, by można było z nimi szczerze porozmawiać, żeby nas wysłuchali, pomogli nam, coś poradzili. Brakuje też kazań skierowanych do młodzieży – tego, by ktoś zrozumiałym dla nas językiem wyjaśnia Ewangelię i odnosił ją do naszego życia. Najlepiej byłoby, aby młodzi mogli się włączyć w takie kazanie, zapytać o coś czy zapytani – odpowiedzieć.
Reklama
Brakuje nam młodych katechetów, a zwłaszcza księży. Coraz mniej jest osób duchownych i ten brak mocno odczuwamy. Młody ksiądz bardziej zachęci młodych do działania, lepiej nas rozumie, potrafi przekazać swoje doświadczenie Boga. Zauważamy, że młodzi księża bardziej się angażują, większa jest u nich chęć działania, a to młodych pociąga. Są niewiele starsi od nas, więc wiedzą, jak z nami rozmawiać. Brakuje nam też wskazówek, jak żyć, jak rozwiązać problemy, przed którymi dziś stoimy, brakuje jasnego przekazu, co jest dobre, a co złe, jak należy postępować, a czego unikać. Brakuje także argumentów za prawdziwością wiary – księża zbyt słabo przekonują, często nie potrafią uargumentować dogmatów wiary.
Bardzo brakuje nam też wspólnoty, miejsca, gdzie moglibyśmy się spotkać nie tylko z Bogiem, ale i z rówieśnikami. Oglądaliśmy kiedyś na religii film o licealiście, który szukał swojego środowiska w Kościele. Uważamy, że takich środowisk, wspólnot złożonych z ludzi, którzy radośnie i konstruktywnie spędzają czas, powinno być w Kościele więcej. I powinny to być wspólnoty o różnych charyzmatach, tak aby każdy mógł znaleźć to, czego szuka.
Brakuje nam również duchowego spotkania z Bogiem podczas Mszy św. Chcielibyśmy przychodzić do kościoła, aby spotkać się z Przyjacielem, a nie podpisać książeczkę do bierzmowania, co tylko zniechęca młodzież. To nie jest żadne sprawdzenie wiary tych, którzy chodzą do kościoła, a powoduje, że człowiek jest bardziej zestresowany. Młodzi sami powinni chcieć przyjść do kościoła – dla Boga, a nie dla książeczki czy księdza.
Podsumowując: Powinny być Msze św. dla młodych z kazaniami dostosowanymi do ich wieku i potrzeb, w które mogą też się włączyć i poznawać dogmaty wiary. Powinno być też więcej grup, wspólnot, żebyśmy mogli się zaangażować, porozmawiać na trudne tematy, wyżalić się, pomóc sobie nawzajem. Ważne są także: wolontariat, wspólne akcje pomocy innym, zbiórki – to bardzo łączy.