Choć od śmierci Matki minęło 60 lat, wiele osób modliło się i nadal wyprasza łaski dzięki jej wstawiennictwu. Jedno z pierwszych świadectw miało miejsce już trzy miesiące po śmierci założycielki Ośrodka dla dzieci niewidomych w Laskach. Mama jednej z franciszkanek uniknęła operacji guza tarczycy, który w niewytłumaczalny sposób znikł w dniu zakończenia nowenny odmawianej przez jej córkę.
W kolejnych latach przybywało świadectw. Dzisiaj pierwsza księga wymodlonych łask jest już niemal zapisana. Siostry uruchomiły adres, pod który przysyłać można prośby i podziękowania: matkaczacka@triuno.pl.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Przy łóżku brata
O wstawiennictwo Matki wierni zwracają się z różnymi intencjami. Najbardziej spektakularne łaski, jakie znalazły się w księdze, dotyczącą m.in. uratowania wzroku czy powrotu do zdrowia mężczyzny porażonego prądem. Natomiast z książki Blask prawdziwego światła Michała Żółtowskiego dowiedzieć się można, że jeszcze za życia Matki głośnym echem odbiło się uzdrowienie za jej przyczyną rodzonego brata.
W 1935 r. Stanisław Czacki złamał żebro i uszkodził płuco w wypadku autobusowym we Lwowie. W następstwie urazów i innych schorzeń rozwinęła się gruźlica. Stan chorego był beznadziejny, zaczęto nawet przygotowania do jego pogrzebu.
Reklama
Matka przyjechała do Porycka, aby pożegnać się z ukochanym bratem. Gdy lekarz Stanisława wszedł do pokoju, zobaczył zrozpaczoną żonę i niewidomą zakonnicę, której głowę otaczała pełna blasku aureola. Lekarz poczuł również, że jakaś energia przepływa od niej w kierunku chorego. Sześć godzin później nieprzytomny, rzężący i będący w stanie agonalnym pacjent obudził się.
Wstrząśnięty lekarz, choć był niewierzący, natychmiast udał się do biskupa łuckiego i poprosił o spowiedź. Potem korespondował z matką i otaczał ją wielką czcią, a ona sama mówiła: „Mamy swoje tajemnice, odkąd poznaliśmy się przy łóżku brata”.
Cud
Niewytłumaczalne uzdrowienie brata nie mogło być rozpatrywane w procesie beatyfikacyjnym, ponieważ wydarzyło się za życia m. Czackiej. Tymczasem Kościół bada świętość i ją dokumentuje dopiero po śmierci.
Cud, który przyczynił się do procesu beatyfikacyjnego, miał miejsce jedenaście lat temu. 29 sierpnia 2010 r. siedmioletnia Karolinka Gawrych została przygnieciona przez metalową huśtawkę. Skutkiem wypadku było „poważne uszkodzenie twarzoczaszki, z bezpośrednią utratą przytomności”. Dziewczynka została przewieziona do szpitala w stanie krytycznym. Przeszła dwie operacje neurochirurgiczne, jednak lekarze nie dawali nadziei na całkowity powrót do zdrowia.
Bezpośrednio po wypadku z inicjatywy cioci dziewczynki, która należy do Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, podjęto wspólnotową nowennę za przyczyną m. Elżbiety. W modlitwę włączyła się również rodzina dziecka, przyjaciele oraz cała parafia. 13 września nastąpiła niespodziewana poprawa zdrowia, a niespełna dwa miesiące później zdrowa dziewczynka opuściła szpital.
Reklama
W październiku 2020 r. papież Franciszek upoważnił prefekta Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych do ogłoszenia dekretu dotyczącego tego właśnie cudu przypisywanego wstawiennictwu Elżbiety Róży Czackiej. Przed decyzją Ojca Świętego przypadek dziewczynki skrupulatnie zbadały komisje lekarskie, które nie potrafiły naukowo wyjaśnić, w jaki sposób Karolinka wróciła do zdrowia.
Kolejny raz okazało się, że „to, co dla ludzi jest niemożliwe, u Boga jest możliwe”. Od niedawna zaświadczyć o tym może pan Artur, strażak z Zielonki Pasłęckiej, oraz jego rodzina i znajomi.
Modlitewny szturm
Niecałe pięć miesięcy temu, w niedzielę Miłosierdzia Bożego, mężczyzna miał wypadek samochodowy. W jego wyniku stracił przytomność i doznał licznych obrażeń wewnętrznych.
– Artura przewieziono do szpitala w stanie krytycznym. Był w śpiączce. Tego samego dnia przyszli do mnie strażacy i rodzina. Prosili, bym odprawił Mszę św. o uzdrowienie, a wieczorem poprowadził modlitwę różańcową i Apel Jasnogórski – opowiada ks. Karol Dąbrowski z sanktuarium Jezusa Miłosiernego w Zielonce Pasłęckiej.
Stan chorego nie poprawiał się. Mama Artura przyszła do księdza dwa dni później z informacją, że syn najprawdopodobniej nie przeżyje nocy. W tym samym czasie z rekolekcji w Gdańsku wracały do Lasek Siostry Franciszkanki Służebnice Krzyża wraz z matką przełożoną s. Judytą Olechowską.
– Poczułam wewnętrzne natchnienie, by podjechać do tej miejscowości i tego sanktuarium. To była myśl: Zielonka Pasłęcka – opowiada Niedzieli m. Judyta.
Reklama
Kiedy siostry przyjechały do sanktuarium, ks. Karol opowiedział im o miejscu oraz o sytuacji, w jakiej po wypadku jest miejscowy strażak. Przełożona zdecydowała, że po powrocie do Lasek podejmie z siostrami nowennę do m. Czackiej. Natomiast kapłanowi zostawiła materiały o założycielce zgromadzenia.
Wspólnota w Laskach podjęła modlitwę w intencji pana Artura. Jednocześnie w Zielonce wierni, których ks. Dąbrowski zapoznał z Matką, również zaczęli się gorliwie modlić za jej przyczyną o cudowne uzdrowienie i o rychłą beatyfikację Matki.
Już po pierwszym dniu nowenny stan strażaka zaczął się poprawiać, ku ogromnemu zdziwieniu lekarzy. W kolejnej dobie odzyskał przytomność.
– To był szturm do nieba. W Laskach modliły się siostry. U nas prawie wszyscy w miejscowości – opowiada pani Małgorzata z OSP w Zielonce.
– Kolejnego dnia nowenny jedna z sióstr powiedziała, że miała takie natchnienie od m. Czackiej, że z Arturem będzie wszystko dobrze, tylko mamy ufać i nie ustawać w modlitwie – wspomina m. Judyta.
Stan poszkodowanego ulegał nieprawdopodobnej poprawie z dnia na dzień. Połamane żebra, uszkodzona wątroba i inne obrażenia goiły się. W dniu zakończenia nowenny w Laskach wiadomo było, że chory niedługo opuści szpital. Dzień później kończyła się nowenna w Zielonce. Tego dnia przyszła wiadomość z Watykanu o dacie beatyfikacji matki.
Miesiąc po wypadku w Zielonce Pasłęckiej była uroczystość I Komunii św. – Wyszedłem do dzieci przed kościół, aby je wprowadzić i... zamarłem – mówi ks. Karol Dąbrowski. – Podszedł do mnie Artur, uśmiechnął się i powiedział: „Oto jestem!”. Nie miał żadnego śladu po wypadku.
Pan Artur wie, że uzdrowienie zawdzięcza matce Czackiej. Kiedy w sierpniu szła pielgrzymka na Jasną Górę, dojechał na ostatni dzień. Przeszedł 25 km, a po wyjściu z Kaplicy Cudownego Obrazu wsiadł w samochód i pojechał do Lasek, gdzie długo modlił się z rodziną przy sarkofagu m. Elżbiety.
– Co sprawia, że ludzie doświadczają cudów i jak powinniśmy je rozumieć – pytamy s. Radosławę Podgórską, autorkę publikacji o matce Czackiej. – Najważniejsza jest głęboka wiara – mówi Niedzieli s. Radosława i dodaje. – Cuda i otrzymane łaski prowadzą nas jedynie do Pana Boga. Pozwalają wzrastać oraz dojrzewać w wierze.