Można spróbować opisać ją słowami innych: „Wanda Błeńska jest ambasadorem misyjnego laikatu” – powiedział św. Jan Paweł II. „Kaplica. W jednym z kącików ukryta w ciszy, klęcząca postać. Na podłodze, nie na klęczniku. Długie rozmowy na wyłączność z Panem Bogiem” – tak zapamiętał ją o. Marian Żelazek, werbista, misjonarz w Indiach. „Na płaszczyźnie działalności społeczno-misjonarskiej dr Błeńska była osobowością formatu Matki Teresy z Kalkuty, a na płaszczyźnie leczenia trądu i poświęcenia się sprawie trędowatych była osobą równą dr. Albertowi Schweitzerowi, uzyskując tytuł Matki Trędowatych” – to z kolei słowa prof. Jerzego Króla, lekarza, naukowca z Akademii Medycznej w Poznaniu.
Kwiaty i budyń czekoladowy
Do portretu dr Błeńskiej, której proces beatyfikacyjny został otwarty 18 października 2020 r. w Poznaniu, trzeba dodać jeszcze parę szczegółów. Nawet gdy była już sławna, nagradzana i zapraszana na naukowe kongresy, pozostała skromna i promieniująca wewnętrznym ciepłem. Umiała cieszyć się z drobiazgów. Uwielbiała kwiaty i budyń czekoladowy, cieszyły ją pamiątki – potrafiła przez wiele lat przechowywać zakładkę ofiarowaną przez studenta Jarosława Czyżewskiego, który dziś jest księdzem i postulatorem jej procesu beatyfikacyjnego.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Biografia dr Błeńskiej zaczyna się w czasie zaborów. Urodziła się w 1911 r. w Poznaniu. Od dziecka mówiła, że zostanie lekarzem i będzie pracować na misjach. Pierwsze marzenie spełniło się w 1934 r., kiedy otrzymała dyplom Wydziału Medycyny Akademii Medycznej w Poznaniu. Na studiach angażowała się w działalność Akademickiego Koła Misyjnego, ale wydaje się, że po uzyskaniu dyplomu marzenie o misjach odsunęła trochę w czasie, bo podjęła pracę w Toruniu, a potem w Gdyni. W czasie okupacji włączyła się w konspirację i wstąpiła do Armii Krajowej. Została aresztowana.
Po wojnie pracowała w szpitalu w Toruniu. Ponieważ w 1946 r. władze odmówiły jej paszportu na wyjazd do chorego brata do Niemiec, wyjechała nielegalnie, ukryta na statku w budce na węgiel.
Doktor na motocyklu
Wyjazd na misje doszedł do skutku w 1950 r. Przed tym zdążyła skończyć kursy medycyny tropikalnej w Hamburgu i Liverpoolu. Z Londynu dotarła statkiem do Mombasy, a stamtąd do Fort Portal w Ugandzie. Ostatecznie, na ponad 40 lat, osiadła w Bulubie nad Jeziorem Wiktorii. Początkowo była jedynym lekarzem w leprozorium prowadzonym przez irlandzkie franciszkanki. Non stop na dyżurze musiała być specjalistą w każdej potrzebnej w danej chwili dziedzinie. Jej pierwszy szpital to zwykła chata, a stół operacyjny – łóżko polowe. Aby służyć chorym w odległej o 50 km Nyendze, nauczyła się jeździć na motocyklu.
Stopniowo ośrodek w Bulubie stawał się coraz bardziej nowoczesny. Doktor Błeńska pozyskiwała kadry – m.in. współpracowników z Polski – kształciła też Afrykańczyków w zakresie leczenia trądu. Dziś w tym miejscu są szpital i centrum szkoleniowe pod nazwą Wanda Blenska Training Centre.
Miłość, co goi
Reklama
Wpajała innym zasady, których sama przestrzegała. W przełożeniu na codzienną pracę wyglądało to tak, że Dokta, jak nazywano ją w Ugandzie, badając chorych, nie używała rękawiczek. Uważała, że chory nie może odczuć, iż lekarz się go boi lub brzydzi. Zdawała sobie sprawę, że jej pacjenci bardzo cierpią z powodu odrzucenia przez najbliższych, dlatego edukowała rodziny chorych na trąd, tłumacząc im, że przestrzeganie zasad higieny ogranicza ryzyko zarażenia się do zera, czego ona jest najlepszym przykładem.
Mówiła też, że najważniejsze jest to, by pacjentowi okazać serce. – Chorzy są bardzo wrażliwą grupą ludzi. Zwłaszcza bardzo cierpiący wiedzą, czy się pomaga całym sercem, czy tylko przychodzi oficjalnie. To okazane serce działa na nich kojąco. Nie tylko kojąco, ale i gojąco – powiedziała w jednym z wywiadów.
Zawsze dziwiła się, gdy ktoś uważał jej pracę wśród trędowatych za wielkie poświęcenie. – Ja byłam w tym wszystkim bardzo szczęśliwa – odpowiadała. Gdzie indziej przyznała, że nie wie, ilu pacjentów wyleczyła dobrym leczeniem, a ilu wybłagała modlitwą.
Dziś jej wypowiedzi, notatki i listy są gromadzone jako materiały w procesie beatyfikacyjnym. Rodzina przekazała pamiątki, zdjęcia i zapiski, które znajdowały się w poznańskim mieszkaniu dr Błeńskiej. Niestety, nie wiadomo, co się stało z jej pamiętnikiem. Znane i cytowane w mediach są tylko fragmenty, które jeszcze za życia lekarki zostały opublikowane w książce Zofii Florczak Dokta.
Pokolenie osób, które znało dr Błeńską lub z nią współpracowało, stopniowo odchodzi. Dlatego postulator procesu beatyfikacyjnego ks. Jarosław Czyżewski prosi, aby te osoby oraz ich rodziny udostępniły albo przekazały materiały związane z Doktą. – Zgromadzone do tej pory listy i notatki bardzo wzbogacają naszą wiedzę o dr Wandzie Błeńskiej – mówi ks. Czyżewski. – Światło na jej duchowość rzuca m.in. korespondencja z poznańskim proboszczem ks. Aleksandrem Woźnym, z którym dzieliła się swoimi doświadczeniami duchowymi. Widać w tych listach, jak bardzo była wobec siebie wymagająca i krytyczna, a zarazem widać jej miłość do Pana Boga – podkreśla ks. Czyżewski. – Myślę, że takich źródeł jest jeszcze wiele, dlatego bardzo proszę o kontakt. Mam nadzieję, że tych materiałów będzie przybywać.
Kontakt z ks. Czyżewskim jest możliwy przez stronę internetową: wandablenska.pl .