Był zwyczajny wieczór. Położyliśmy się spać jak co dzień. I wtedy w nocy obudziło nas wycie syren straży pożarnej... Oni zawsze mieli ciężko, ale myślę, że największym bólem jest to, że ostatnio jedno z pomieszczeń wyremontowali, ale tak na maksa, kupili nowe meble, wersalkę, a za dwa miesiące wszystko strawił ogień – tak tragedię znajomej rodziny z sąsiedztwa w podczęstochowskiej miejscowości opisuje p. Agata z Fundacji św. Barnaby.
– Pożar zaczął się od zapalenia sadzy w kominie. Oni wtedy wszyscy spali i nagle w całym domu zrobiło się biało. Coś strasznego. Teraz to wnętrze całego mieszkania wygląda... Zresztą sam pan zobaczy... – opowiada ze łzami w oczach.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Domowe cierpienie
Do domu państwa Teresy i Józefa udaliśmy się wspólnie. To, co ujrzeliśmy, rzeczywiście było wstrząsające, pasujące bardziej do scenografii horrorów niż do sielankowego obrazu ciepłego domowego ogniska.
– Teresa pracuje w szkole jako woźna, widać, jak wraca z pracy, zawsze z jakimś tobołkiem, po dzieciach pewnie resztki jedzenia niesie dla swoich zwierzątek, kur, kotów. Józef, odkąd pamiętam, pracuje jako osoba sprzątająca w blokach. On jest bardzo wstydliwy, zamknięty w sobie. Zawsze o godz. 4 idzie na przystanek. Mają też córkę Kasię, która jest w narzeczeństwie z Karolem, który pomaga im, jak może – opisywała mi jeszcze u siebie w domu p. Agata.
Reklama
– Najpilniejsze sprawy to zrobienie kuchni, łazienki, aby można było choć trochę normalnie funkcjonować, ale też zrobienie tych pokoi, które są w stanie surowym po pożarze. Drugą część domu będziemy remontować na spokojnie, w razie potrzeb. Najważniejsza jest tamta część, aby móc normalnie żyć, i tę garderobę stąd przenieść – mówi p. Teresa, pokazując na stertę ciuchów w wielkim, zimnym, gospodarczym pomieszczeniu, w którym siedzimy.
– Aktualnie użytkować możemy jedynie pomieszczenia w stanie surowym. Wszystko jest do roboty. Po pożarze otrzymaliśmy pomoc z gminy – założyli nam prąd i dach. Pomogli też trochę sąsiedzi i oczywiście p. Agata z fundacji, która jest takim dobrym duchem rodziny, pomaga, dopytuje się, czego potrzeba, przywozi jedzenie – zwierza się p. Teresa, która jest jakby rzecznikiem rodziny. Pan Józef, tak jak opisywała p. Agata, przez całą naszą rozmowę pozostawał w cieniu.
Między stołami
– To są ludzie bardzo dobrzy, ale myślę, że trudno im się jakoś wybić. Od wielu lat mają trudną sytuację. Teraz po pożarze to nawet ciężko mówić – opisuje p. Agata. – Nasi znajomi też zrzutkę zrobili, aby nam pomóc – odezwała się córka Kasia, przerywając niezręczną ciszę.
– Zawsze przyjmowaliśmy pielgrzymów z Warmii i Mazur. W tym roku też przyszli, oczywiście zaprosiliśmy ich na podwórko, mówiąc, że mogą spokojnie korzystać, ale niestety, w domu nie ma w tym roku warunków. W poprzednich latach zdarzało się, że w dużym pokoju spało 12 kobiet, w pokoju córki 4 albo 6, no a my z mężem spaliśmy między stołami w kuchni – relacjonuje gospodyni.
– Zawsze są bardzo gościnni – dodała pani z fundacji.
– Józef chyba wymodlił to, że nikt w tym pożarze nie ucierpiał. Co rusz widać, jak jedzie na rowerze do kościoła – powiedziała mi p. Agata, gdy wracaliśmy samochodem. Zdradziła też, że bardzo wierzy w dobroć ludzi. – Może po tym artykule ktoś zechce pomóc tej biednej rodzinie. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że oni się tak bardzo obawiają, co powiedzą inni, sąsiedzi. Widział pan, jak niechętnie stawali do zdjęcia. To wszystko jest dla nich bardzo ciężkie.
Osoby chcące pomóc rodzinie proszone są o kontakt z p. Agatą: 664 978 735.