ANDRZEJ TARWID: – Trwa Nadzwyczajny Miesiąc Misyjny ogłoszony przez papieża Franciszka. Jak ten czas spędzają księża i siostry zakonne studiujące obecnie przy ul. Byszewskiej 1?
KS. KAN. JAN FECKO: – Każdy początek roku to bardzo intensywny okres pracy dla osób uczących się w Centrum, ale obecny czas jest wyjątkowy ze względu na misyjny miesiąc. Kapłani i siostry zakonne są zapraszani do parafii, gdzie głoszą kazania oraz mają spotkania i konferencje dla wiernych na temat misji. Jest to dla nich dodatkowe zajęcie, bo oprócz tego studenci zgodnie z planem realizują program nauczania, wykonują prace organizacyjne związane z mieszkaniem w Centrum. Wzięli też udział w rekolekcjach, od których zawsze zaczynamy nowy rok nauki.
– Zadaniem Centrum jest przygotowanie osób konsekrowanych i świeckich do posługi na misjach. Od czego to przygotowanie rozpoczyna się poza wspomnianymi rekolekcjami?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– Kościół jest wspólnotą i każdy misjonarz jadąc na miejsce swojej posługi też musi ją stworzyć. Pierwszym zadaniem w Centrum jest zbudowanie wspólnoty. Jest to bardzo ważne, ponieważ uczą się u nas osoby pochodzące z różnych diecezji oraz mające inne charyzmaty i doświadczenia. Właśnie w takim gronie tworzymy wspólnotę modlitwy, wspólnotę stołu – przy którym jest okazja do rozmowy i wymiany opinii, a także wspólnotę pracy i odpoczynku.
– Jakie jeszcze inne ważne zadania stawiacie przed uczącymi się?
– Przede wszystkim jest to pogłębianie duchowości, ze szczególnym uwzględniłem duchowości misyjnej. W Centrum do dyspozycji uczących się jest dwóch ojców duchowych. Studenci co tydzień uczestniczą w konferencji ascetycznej z nieszporami. Raz w miesiącu zaś mają dzień skupienia, na który zapraszany jest kapłan mający misyjne doświadczenie.
– Powiedział Ksiądz o „duchowości misyjnej”, czym ona się charakteryzuje?
– Najkrócej rzecz ujmując duchowość misyjna podkreśla to, że w życiu i posłudze musimy nastawić się na przyjęcie drugiego człowieka oraz jednocześnie całego człowieka. Innymi słowy chodzi o otwarcie się na ludzi z ich bagażem kulturowym, językowym oraz z mentalnością zupełnie odmienną od naszej.
– Jakich przedmiotów uczą się studenci w Centrum?
– Główny nacisk postawiony jest na naukę oficjalnego języka danego kraju, do którego pojedzie przyszły misjonarz. W tym roku np. prowadzimy lektoraty z języka francuskiego, angielskiego i hiszpańskiego.
– Oznacza to, że z góry wiadomo, gdzie zostaną posłani misjonarze po roku nauki w Centrum?
Reklama
– Oni już to wiedzą, kiedy do nas przyjeżdżają. Wynika to z obowiązujących w Kościele procedur. I tak kapłan diecezjalny lub osoba świecka musi zwrócić się do biskupa miejsca z prośbą o zgodę na wyjazd misyjny do danego kraju. Jeśli taką zgodę otrzyma, to ordynariusz kieruje ją do naszego Centrum. W przypadku osób zakonnych stosowne dekrety wydają przełożeni zgromadzenia.
– Jakie są zalety takiego rozwiązania?
– Proszę zauważyć, że ten sposób postępowania ma swoje walory dla obu stron. Po pierwsze, osoba, która chce wyjechać do danego kraju z reguły już coś wie o tym państwie. Po drugie, jest to ważne dla Centrum, gdyż wiemy, jaką najlepszą ścieżkę edukacji dla danej osoby przygotować. Gdyby np. ktoś z tegorocznych studentów chciał wyjechać do Brazylii czy Rosji, to w programie nauczania byłby języki portugalski i rosyjski.
– Czyli kierunek wyjazdu wybiera sam zainteresowany?
– Tak. Ale od razu muszę zastrzec, że ten wybór musi być skutkiem bardzo roztropnie podjętej decyzji.
– Jakie więc sprawy musi wziąć pod uwagę potencjalny misjonarz rozważając decyzję o wyjeździe?
– Jeśli np. ktoś ma słabe serce, to nie może pojechać do Peru czy Boliwii, gdzie musiałby pracować powyżej 4 tys. m n.p.m. Na takiej wysokości słabsza osoba nie poradzi sobie fizycznie.
– Co jeszcze poza nauką języków znajduje się w programie nauczania przyszłego misjonarza?
Reklama
– Na przykład zajęcia z misjologii. Dotyczą one m.in. historii misji oraz dokumentów Kościoła na ten temat. U nas przedmiot ten wykładają naukowcy z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Ponadto na wykładach studenci poznają historię, kulturę i ekonomię kraju, do którego mają wyjechać. A fakty są takie, że większość przyszłych misjonarzy będzie posługiwała w strefie tropikalnej, w związku z tym organizujemy dla nich jeszcze zajęcia z medycyny tropikalnej.
– Z tej dziedziny chyba nie jest łatwo znaleźć specjalistów w naszym kraju?
– Nam się to udało. Przyjeżdżają do nas profesorowie z Instytutu Medycyny Tropikalnej i Pasożytniczej z Poznania. W trakcie swoich zajęć uczą oni przyszłych misjonarzy, jakie są choroby w danej strefie i jak się przed nimi zabezpieczyć. A także, jak leczyć siebie i miejscową ludność w sytuacji infekcji.
– Ksiądz posługiwał m.in. w Burkina Faso i Wybrzeżu Kości Słoniowej, to pewnie też przeszedł takie szkolenie?
– (śmiech) Nie, zostałem misjonarzem w latach 70. XX wieku, a to były zupełnie inne czasy. Nie było takiej placówki jak Centrum, a zasad medycyny tropikalnej uczyłem się w Burkina Faso od Ojców Białych (Zgromadzenie Misjonarzy Afryki założone przez kard. Karola Lavigerie w 1868 r. – przyp. at).
– Przygotowanie do wyjazdów na misję oraz ich zaplecze zmieniło się, ale powołanie do bycia misjonarzem...
– ...to zawsze była, jest i będzie sprawa bardzo indywidualna.
– Proszę więc uchylić rąbka tajemnicy i powiedzieć, jak Ksiądz odkrył w sobie misyjne powołanie?
Reklama
– W moim przypadku był to długi proces. Już jako dziecko czytałem życiorysy o. Jana Beyzyma, który podjął pracę wśród trędowatych na Madagaskarze czy też o. Damiana z Moloka’i. Byłem pod wrażeniem ich odwagi i ofiarności w niesieniu pomocy bliźnim. Jednak z wiekiem pragnienie zostania misjonarzem ucichło we mnie. Wróciło, kiedy byłem księdzem wikarym w jednej z wrocławskich parafii.
– W jakich okolicznościach zaczął Ksiądz myśleć z powrotem o misjach?
– Z grupą młodzieży zbieraliśmy ryż dla Tanzanii. To dzieło odnowiło we mnie pragnienie zostania misjonarzem. Niedługo potem napisałem do mojego ordynariusza prośbę o wyjazd. Biskup się zgodził. Pojechałem do Francji na naukę języka, a potem trafiłem do Burkina Faso, które wówczas nazywało się jeszcze Górna Wolta.
– Gdzie – nawiązując do początku naszej rozmowy – budował Ksiądz chrześcijańską wspólnotę. Jak to się robi w takim miejscu?
– Chrześcijanie to mniejszość mieszkańców Burkina Faso. W kraju dominuje kultura klanowa. Oznacza to, że ludzie są solidarni w obrębie własnego klanu, rodziny. Tymczasem we wspólnocie chrześcijańskiej nie może być barier klanowych, ponieważ wszyscy jesteśmy dziećmi tego samego Boga.
– Tamtejsi chrześcijanie musieli więc odrzucić część dawnych obyczajów...
– ...powiem mocniej. Wybierając Chrystusa musieli wykazać się odwagą cywilną wobec innych klanów, ale także wobec własnego klanu i własnych rodzin. Dla nas jest oczywistością, że wspólnie modlimy się na Mszy św., ale tam na Eucharystię przychodzą osoby z klanów i rodzin, które wcześniej nie żyły z sobą w przyjaźni. Wspólnotę szanujących się bliźnich stworzyli dopiero wtedy, kiedy zaczęli wierzyć w Chrystusa.
Reklama
– Klany posługują się swoim narzeczem a nie językiem urzędowym. Jak ten problem Ksiądz rozwiązał?
– Podczas sprawowania Eucharystii wyglądało to tak, że najpierw ja czytałem Ewangelię, następnie katechiści rozdzielali się w kościele i czytali Słowo Boże w różnych językach, potem tłumaczyli homilię.
– Doświadczenie misji zmienia samego misjonarza. Jak?
– Ta zmiana jest bardzo duża. I nie jest to tylko moje zdanie, ale też wielu innych misjonarzy. Dzieje się tak dlatego, że misje poszerzają nasze horyzonty i zmieniają perspektywę myślenia. Efektem tego jest to, że otwieramy się na inne sposoby wyrażania wiary niż te, do których przywykliśmy w kraju, z którego się wywodzimy. Po doświadczeniu misji człowiek wie, że ludzie chwalą Boga na różne sposoby. W naszym kręgu kulturowym na pierwszym miejscu są modlitwa, rozmowa i śpiew, ale już nie taniec. Z kolei w innych częściach świata taniec jest silnie związany z modlitwą.
– Nasz krąg cywilizacyjny to Europa. Jakie bariery stwarza nasza kultura dla misjonarza rozpoczynającego posługę w krajach tropikalnych?
Reklama
– Wielu doświadczonych misjonarzy mówi, że w Europie nie potrafimy słuchać oraz jesteśmy niecierpliwi. Kiedy w szkole czy seminarium nauczymy się pewnych działań, to chcemy je przenieść w inne rejony świata, a to jest niemożliwe. Najpierw trzeba nauczyć się słuchać tamtych ludzi, dobrze zrozumieć ich wyobrażenia o sobie samych, by dopiero potem opowiedzieć im o Dobrej Nowinie.
– Papież chce, aby Nadzwyczajny Miesiąc odnowił pragnienie misyjne. Jak duże są dzisiaj misyjne potrzeby?
– One są naprawdę ogromne. W liście pasterskim nasi biskupi przypomnieli, że niemal 5 mld ludzi nie doświadczyło jeszcze „radości ze spotkania z Jezusem”. Ważnym wyzwaniem jest też to, że potrzeby misyjne zmieniają się. W Ameryce Południowej rozbito rodziny a skutkiem tego jest m.in. brak powołań. Z kolei w Afryce powołań jest dużo, lecz brakuje formatorów.
– Większość wiernych nie pojedzie na misje. Jak oni mają rozwijać misyjną wrażliwość?
– Przede wszystkim wszyscy wierni muszą sobie uświadomić, że nakaz bycia misjonarzem pochodzi od samego Chrystusa, który powiedział „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!”. Tym światem w pierwszym rzędzie nie jest egzotyczny kraj, ale jest nim rodzinny dom. To tam trzeba zacząć głosić Ewangelię i własnym życiem dawać świadectwo wiary. Nie zapominajmy też, że misjonarze potrzebują naszej pomocy. Kto może, niech wspiera ich dzieła materialnie. Wszyscy zaś wierni niech pamiętają o misjonarzach w swoich modlitwach.