Człowiek z książką wygląda znajomo. Kiedyś takich postaci było bardzo wiele. Nie istniało dziesiątki programów telewizyjnych, nie było aplikacji, smartfonów, internetu. Był za to człowiek z książką i... ja, ciekawie – nieco wścibsko – zaglądający mu przez ramię, usiłujący wniknąć w labirynt tego, czym poruszał swoją wyobraźnię.
Kiedyś księgarnie sprzedawały książki, pachniało w nich papierem i drukiem, można było smakować atmosferę tych kapliczek tajemnic, a jak chciało się dostać coś ciekawego, to zawsze znalazł się ktoś z obsługi, kto rzetelnie doradził. Ostatnia taka księgarnia istniała na krakowskim Rynku, prowadziły ją panie, które kilkadziesiąt lat zajmowały się tylko sprzedażą książek właśnie. Panie jednak wysiudano, kamienicę nabył przedsiębiorca pogrzebowy z Tarnowa i stworzył tam upiorny – może tylko w mojej świadomości – salon figur woskowych. Zrobił to stosownie do wyobraźni przedsiębiorcy pogrzebowego. Teraz mamy w Krakowie umarlaków zamiast wspaniałych podróży i przygód, które drzemały w książkach i w murach tej kamienicy. Nie ma co jednak biadolić, świat się zmienia, a zmiany nie zawsze są w smak tym, którzy wraz z nimi nabierają lat i szronu na skroniach.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Przyznam się więc do pewnej słabości: otóż pasjami zaczytuję się w dzisiejszej hiszpańskiej literaturze, także tej popularnej. Hiszpanie potrafią stworzyć fascynujące opowieści, które nie rażą doraźną publicystyką, stwarzają ciekawe światy i intrygujące pełnokrwiste postaci. Lubię Artura Péreza-Reverte, który po pewnej zapaści – gdy otwarcie hołdował lewicowym przesądom i wypuścił kilka nudnych powieści – teraz wraca do formy w cyklu o Falcó, nieco pozbawionym skrupułów, ale ciekawym szpiegu i awanturniku. „Cień wiatru” Zafóna wynosiłem i wynoszę wysoko w czasie każdej rozmowy o współczesnych książkach, Javiera Cercasa i jego „Prędkość światła” uważam za dzieło absolutne, mądre i piękne, i nawet bardzo popularny Julian Sanchez pisze powieści, które przykuwają do fotela i nie pozwalają zgasić nocnej lampki nieomal do pierwszego brzasku. Rozpływam się zatem nad Hiszpanami, bo tworzą piękną, a jednocześnie uniwersalnie rozumianą na całym świecie literaturę.
Już słyszę to pogardliwe prychnięcie z warsiawskiego saloniku: phi, taką literaturę to każdy głupi potrafi... No, jeśli tak, to dlaczego wy nie potraficie?! Ni w ząb nie idzie wam napisanie czegoś chociażby strawnego dla polskiej duszy, o światowych czytelnikach już nie wspominając. Podniecamy się polityczną wrzawą wokół prozy Olgi Tokarczuk, czasem jakiś pupilek „Gazety Wyborczej” zgarnie pośledni europejski ochłapek i wszyscy skaczą, jakby ktoś im brylantów w kieszenie nasypał.
Reklama
Powiedzmy sobie szeptem (bo po co inni mają to słyszeć): z naszą literaturą – przynajmniej tą oficjalnie promowaną – jest kiepsko, najbardziej kiepsko od lat. Zastanawiamy się, dlaczego nie powstają filmy, które wyrywają nas z krzeseł. Dlaczego jak już zobaczymy coś zaledwie poprawnego, to gotowi jesteśmy cmokać. To tak, jakbyśmy się godzili na to, że polska kultura jest jakaś taka... niepełnosprawna wobec tego, co się dzieje w świecie. Dlaczego Hiszpanie potrafią zarażać cały świat swoją pasją, umiejętnością opowiadania i kulturą, a u nas taka flauta? Przyczyn jest, oczywiście, wiele, ale jedna z najpoważniejszych to okupacja naszej kultury, a literatury (jako królowej sztuk) w szczególności, przez samozwańczych koryfeuszy – najczęściej wywodzących się ze środowisk w ten czy inny sposób spapranych komuną. Jeśli zastanawiacie się, dlaczego postaci w lansowanych u nas dziełach są takie nienaturalne, dziwaczne, powykręcane, dlaczego dialogi nieistotne, ciężkie i pozbawione krztyny dostępu do normalnego życia, to odpowiedź jest prosta – taką kulturę, taką literaturę tworzą ludzie, którzy nie posiadają swojego narodu, nie czują sentymentu do przeszłości i ziemi, ba, wszystkie te przymioty wydają im się wrogie, złe, nacechowane tak, że jak najszybciej chcieliby je unicestwić. To nie jest ich świat, to nie jest ich ziemia, to nie są ich religia i historia. Są tu, bo zrządzeniem losu, a właściwie Stalina, ich rodzice lub dziadkowie zostali właśnie tu wysłani, aby pełnić obowiązki Polaków. Oni tworzą swoją kulturę. Tworzą ją z mozołem – od niesławnej „Pamiątki z Celulozy” do dzisiejszych dzieł męża Magdaleny Środy. W kinematografii panują nieomal niepodzielnie, toteż i ich „dzieła” mówią wiele o nich, ale nic o dzisiejszej Polsce i Polakach.
Po raz kolejny wraca więc pytanie: Co nam przeszkadza pisać tak jak Hiszpanie? I odpowiedź brzmi: nic – jeno postkomunistyczna grupa, która akurat kulturę obsiadła jak osy cukiernicę. O tym, jak bardzo oderwali się od polskiej rzeczywistości, świadczą chociażby ich wystąpienia na zakończonym niedawno Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
Reklama
Możemy – Polacy – pisać rzeczy wspaniałe, które porwą czytelników w wielu krajach, możemy – pod jednym wszakże warunkiem: w naszej kulturze, a w literaturze w szczególności, musi się wreszcie zakończyć dyktat sierot po PRL-u. Musimy pozbyć się ich lęków i uprzedzeń, bo nigdy nie wyrwiemy się z zaklętego kręgu nagrody „Nike”, którą co roku okadzają się pogrobowcy PZPR i osoby towarzysko od nich uzależnione. Literatura musi być wolna i pozbawiona dyktatu poprawności politycznej, musi reagować jak membrana na zmieniający się rytm współczesności. Dobra literatura – niezależnie od tego, w jakiej szerokości geograficznej powstaje – musi być szczera i pozbawiona ukłonów w stronę możnych świata. Często taka literatura jest szokująca, sprawia, że w pierwszym odruchu nie zgadzamy się z przedstawianymi przez nią wizjami, jednak tylko taka pasja zdrapywania wrzodów ze społeczeństwa, prawdziwie fascynująca się człowiekiem i jego losami, jest prawdziwa i potrzebna. Polskiej literaturze potrzeba szerokiego otwarcia okien. Trzeba też jednak powrotu do kultury pierwszych opowieści, do dziecięcej miłości wobec książek.
Książka w Polsce stała się dziś towarem, którym handluje niszczycielska wobec kultury sieć EMPiK, książki sprzedaje się z koszy – jak wędlinę – w supermarketach. Nieuchronnym faktem jest, że wielką część sprzedaży książek przejął dziś internet – i tego odwrócić się już nie da. Powrót książek pod strzechy nie dokona się jednak tylko za sprawą pobożnych życzeń, tu potrzebna jest świadoma polityka naszego państwa. Autorzy wspaniałych i uniwersalnych powieści powinni być po prostu hołubieni i zyskiwać status taki, jaki posiadają pisarze choćby właśnie w Hiszpanii, we Francji czy nawet w Skandynawii, choć tam najlepiej rozwija się nurt tzw. czarnego kryminału.
Najważniejsze jest jednak przekonanie, że współczesną literaturę polską musimy odbudować my sami – czytelnicy. Niech nasze głosowanie odbywa się za pomocą kupowania książek dobrych, zdolnych autorów. Nie jest to proste, bo jak tu w lawinie szmiry i grafomanii wyłowić perełki?
No właśnie – postanowiłem zatem przyznawać włase „Perły” tym, którzy dotąd nie potrafili się przebić przez teflonową powłokę markowanej polskiej kultury, a piszą rzeczy świeże, nowe, często zaskakujące, ale ciekawe. Najpierw założyłem maleńką księgarenkę internetową, teraz zaczyna działać mikroskopijne wydawnictwo, które zasilam własnymi pomysłami. Skoro jednak tyle już napsioczyłem na oficjalną kulturę i promowane przez nią „dzieła literackie”, to postanowiłem włączyć się w poszukiwanie perełek. Niedawno ogłosiłem konkurs na literacką „Perłę”, którą postaram się sam wydać. Pierwszych doświadczeń już nabrałem – wydałem powieść Tomasza Krzyżanowskiego „Szara” i nie waham się powiedzieć, że jest to najlepsza powieść tego sezonu. Niestety, Tomek nie napisze już nic więcej: dzień przed swoją śmiercią zadzwonił i poinformował mnie, że „Szarą” właśnie zakończył pisać i... umiera. Jego powieść jest tak dobra i wielowątkowa, napisana tak barwnym i ładnym językiem, że bez wahania polecam ją każdemu i gwarantuję, że jak już uchwyci go w swoje objęcia, tak nie puści do prawie osiemsetnej strony.
Ogłosiłem swój prywatny konkurs i teraz tonę w kilkudziesięciu propozycjach, które już nadesłano. Czytam – niektóre są naprawdę dobre. Tak więc istnieje dobra literatura. Nie gości ona na ministerialnych salonach, nie jest fetowana w mediach i na scenach – tym lepiej dla niej. Hartuje się i nabiera szlifu. Te perły niedługo eksplodują i zamiast ciągle wzdychać za dziełami zdolnych Hiszpanów będziemy z wypiekami na policzkach czytać wreszcie polską literaturę, a ona szturmem zdobędzie nowe rynki. Tak będzie.