KS. JAROSŁAW GRABOWSKI: – Panie Premierze, bycie człowiekiem wierzącym ułatwia czy utrudnia Panu uprawianie zawodu polityka?
MATEUSZ MORAWIECKI: – Z pewnością dodaje sił. Zwłaszcza teraz, gdy jesteśmy w trakcie kampanii wyborczej, a codzienność oznacza niewiele snu, niekończące się rozmowy telefoniczne, setki maili i kilkanaście spotkań dziennie. Jestem przekonany, że chrześcijaństwo niesie ze sobą zasób uniwersalnych wartości, na których można budować prawdziwą wspólnotę. Jest w niej miejsce dla wszystkich, również dla osób o poglądach niezgodnych z nauką Kościoła katolickiego. Dlatego nawet wtedy, kiedy wydaje się, że polityka nieuchronnie się barbaryzuje, nie tracę nadziei. Oczywiście, nie twierdzę, że dzięki temu nagle wszyscy zaczniemy się ze sobą zgadzać. My w Polsce zbyt łatwo w ostatnich latach zapomnieliśmy o tym, że na gruncie wspólnych wartości możemy się pięknie różnić.
KATARZYNA WOYNAROWSKA: – Co Pana ukształtowało jako człowieka, jakie wydarzenia, ludzie, sytuacja... Na ile dzieciństwo i młodość spędzone w Polsce Ludowej, Pana działalność opozycyjna zadecydowały o wyborze życiowej drogi? Przecież nie wszystkie dzieci opozycjonistów zajęły się potem polityką.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– Bardzo ważne było dla mnie poczucie, że Polska nie jest wolna. Rozumiałem to, a może właśnie bardziej czułem to jako dziecko, a później jako nastoletni chłopak. Polacy nie są wolni – to było coś strasznego, coś, co zostało we mnie długo. Pytałem samego siebie, dlaczego mamy żyć zniewoleni. W pewnym momencie to poczucie zmieniło się w postanowienie: chcę w swoim życiu robić coś, co będzie służyć polskiej wolności. Miałem też przykład mojego ojca. Jego zaangażowanie w walkę z systemem komunistycznym sprawiło, że dom, w którym dorastałem, na pewno nie był zwykły. Ale nasze marzenia – o szczęściu, miłości, własnym kącie – były bardzo zwykłe. To wszystko skierowało moje kroki do biznesu i na uniwersytet, a kilka lat temu – do polityki. Dziś wydaje się to takie proste, ale wtedy, kiedy miałem te kilkanaście lat, nie sądziłem, że tak szybko będę żył w wolnym kraju.
KS. J. G.: – Bywa Pan Premier na Jasnej Górze, przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej. Jakie uczucia budzą w Panu akty profanacji tego świętego wizerunku?
– Na pewno, jak bardzo wielu Polaków, odczuwam w takich sytuacjach smutek i ból. Także dlatego, że ten obraz stanowił dawniej symbol jedności Polaków. Symbol wspólnego oporu, wspólnej walki o bliskie nam wartości. To tożsamościowe spoiwo wielu pokoleń Polaków. Chciałbym, aby Obraz Jasnogórski znów stał się takim znakiem społecznej zgody. Przecież szacunek dla przekonań, wierzeń współobywateli to istotny element demokratycznej kultury.
K. W.: – Jakie trzy sprawy uważa Pan dziś za najważniejsze, strategiczne dla bezpieczeństwa i pomyślności Polski?
Reklama
– Polska stoi u progu trzeciej dekady XXI wieku. Mamy pierwszą poważną okazję w historii, żeby naprawdę dogonić Zachód, wejść do grona najbardziej rozwiniętych państw świata. To jest wielkie zadanie gospodarcze. Odpowiedzieć na te wielkie wyzwania wynikające z rewolucji przemysłowej, nowych technologii, niezwykle szybko zmieniającego się świata. Wejść do globalnej gospodarczej gry i tam wygrywać. Musimy przygotować się na nadchodzące milowymi krokami nowe czasy, nowe technologie, nowe relacje społeczne z tym związane, nowe podejście do dóbr, do pracy. Drugie wyzwanie – to nie utracić przy tym naszego dziedzictwa, tego, co decyduje o tym, że jesteśmy Polakami – naszej tradycji, kultury, wiary. Naszego przywiązania do zasad chrześcijańskich, naszego wielkiego dziedzictwa solidarności przez wielkie i małe „s”. Trzecie wyzwanie – to zapewnienie Polsce bezpieczeństwa, zewnętrznych warunków, które są podglebiem do rozwoju społecznego, gospodarczego, kulturowego. Chodzi tu o bezpieczeństwo nie tylko militarne, ale też energetyczne, cyberbezpieczeństwo... Myślę, że to są kluczowe wyzwania dla Polski na najbliższe dekady.
KS. J. G.: – A jeśli chodzi o bezpieczeństwo energetyczne. Węgiel czy odnawialne źródła energii?
– W najbliższych latach nie zrezygnujemy z produkcji energii z węgla. To nasz podstawowy surowiec, który zapewnia bezpieczeństwo energetyczne oraz wiele miejsc pracy, i na nim w znacznym stopniu opiera się polska energetyka. Jednocześnie chcemy też coraz mocniej inwestować w zieloną, odnawialną energetykę. To coraz tańsze źródło pozyskiwania energii, choć wciąż jeszcze niestabilne. Krótko mówiąc – węgiel to miejsca pracy, to stabilna energia, ale jednocześnie w naszej energetyce powinno być coraz więcej miejsca dla odnawialnych źródeł energii, bo to nowoczesne technologie i czyste środowisko. Tę drogę nazywam drogą sprawiedliwej transformacji. Przed nami proces, w którym – obok ochrony środowiska – trzeba uwzględniać bezpieczeństwo energetyczne i gospodarcze państwa, a także ludzi i charakterystykę rynku pracy. Dlatego też transformacja energetyczna musi być sprawiedliwa, musi uwzględniać dobro pracowników.
– W trakcie kampanii wyborczej wiele się mówi o sukcesach obecnego rządu, który projekt ocenia Pan najwyżej?
Reklama
– Największym sukcesem jest to, że przywróciliśmy zdrowe relacje w życiu publicznym. Dziś państwo jest dla obywateli, a nie odwrotnie. Ta zmiana jest szczególnie widoczna w polityce prorodzinnej, we wsparciu seniorów, w działaniach prowadzonych z myślą o osobach niepełnosprawnych. Obudziliśmy stróża nocnego, który spał, gdy mafie VAT-owskie okradały Polaków. Budżet przestał przypominać durszlak, przez który uciekały miliardy. To pozwoliło sfinansować ambitne programy, takie jak: Rodzina 500+, Dobry Start czy trzynasta emerytura.
– To czego nie udało się osiągnąć?
– Choć w wielu dziedzinach nastąpiła znaczna poprawa, mamy rekordowo niskie bezrobocie i dobre tempo wzrostu PKB – to przed nami jeszcze daleka droga, aby dogonić wysoko rozwinięte kraje Zachodu. Podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy opublikowany został raport, którego autorzy piszą, że potrzebujemy na to jeszcze 14 lat. Mamy jeszcze do wykonania pracę w obszarze służby zdrowia, mieszkalnictwa. To są priorytety na najbliższą kadencję, jeśli tylko Polacy odnowią nam demokratyczny mandat do rządzenia.
– Urząd premiera wymaga stalowych nerwów. Jaki był najtrudniejszy dla Pana moment w tej kadencji?
Reklama
– Pełnienie urzędu premiera w ogóle nie jest łatwym zadaniem i w mojej pracy zdarza się wiele trudnych momentów. Najbardziej jednak intensywnym, a zarazem najbardziej wymagającym czasem był bez wątpienia sam początek. Gdy stawiałem pierwsze kroki w roli premiera, musiałem jednocześnie zarządzać ostatnimi obowiązkowymi sprawami w dwóch resortach, którymi kierowałem – Ministerstwie Rozwoju i Ministerstwie Finansów. Bardzo szybko się rozpoczęła ostra dyskusja międzynarodowa w sprawie nowelizacji ustawy o IPN, trzeba było bronić Polski przed niesłusznymi oskarżeniami na arenie międzynarodowej. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, wydaliśmy razem z premierem Izraela Beniaminem Netanjahu wspólne oświadczenie, które jest bardzo ważne, i myślę, że nieraz będziemy do niego wracać, broniąc prawdy historycznej. To nie był łatwy okres, ale po czasie myślę, że bardzo potrzebny. Taki skok na głęboką wodę, który mnie zahartował.
K. W.: – Czy wyobraża Pan sobie pełnienie tak odpowiedzialnej funkcji bez wsparcia rodziny i najbliższych?
– Oczywiście, że nie. Zacznijmy od tego, że w ogóle by mnie w tym miejscu nie było, gdyby nie ludzie, którzy mnie otaczają, przede wszystkim moja żona, dzieci, rodzina, przyjaciele, ale też bliscy współpracownicy. Thomas Merton napisał taką książkę – „Nikt nie jest samotną wyspą”. Człowiek nigdy nie jest zupełnie samodzielny, ponieważ swoje życie, a także sukcesy i osiągnięcia zawsze zawdzięcza innym.
– Ludzie zapracowani twierdzą, że nie można łączyć intensywnej pracy zawodowej z rolą np. ojca i męża. Panu się to udaje? Może jakieś rady...
– Mam to szczęście, że moja rodzina w pełni rozumie wymagania i osobiste ograniczenia mojej pracy, a tak naprawdę służby. Że jest to wyjątkowy okres i trzeba się tej pracy poświęcić na 120 proc. Bardzo się staram, żeby zawsze, kiedy to tylko możliwe, mieć czas na rozmowę z żoną, z dziećmi – tymi młodszymi i starszymi. Jeśli chodzi o rady, to też się w życiu nauczyłem, by nie pouczać ani rodziców, ani małżeństw. Każda sytuacja, każda rodzina rządzi się swoimi wewnętrznymi prawami. W miejsce nieostrożnych rad wolę – wolimy jako Prawo i Sprawiedliwość – przekazać polskim rodzinom konkretne wsparcie.
Reklama
– Czy jeden z najbardziej zajętych ludzi w Polsce ma czas na pasje, hobby, ulubione książki, muzykę, filmy?
– Wyciszenie i odpoczynek znajduję u siebie w domu, wśród rodziny. Czasami – zdecydowanie za rzadko – zdarzy się, że sięgnę po książkę. To mnie zawsze odprężało. Ale dzisiaj zazwyczaj zanim doczytam stronę do końca, telefon już mi przypomina, że czas wracać do pracy. Mam w domu stos nieprzeczytanych książek, który stale się powiększa.
KS. J. G.: – Gdyby nie był Pan historykiem, finansistą czy politykiem, czym chciałby się Pan zajmować w życiu?
– W przeszłości miałem zadatki na sportowca. Nieźle sobie radziłem przy stole pingpongowym, a także na boisku piłkarskim. Do dziś zresztą uwielbiam sport. Myślę, że jest potrzebny zwłaszcza w młodości – uczy dyscypliny i współpracy. Teraz, niestety, prawie wcale nie mam czasu na sport. Uczyłem się też w szkole muzycznej, chociaż z pewnością nie mam szczególnych uzdolnień w tym kierunku – świat muzyki raczej nic nie stracił, a może nawet zyskał. Pracowałem w biznesie, ale wiem, że już teraz nie mógłbym do niego wrócić. Chyba mam to szczęście, że robię to, na czym mi zawsze najbardziej zależało. Polityka to ciężka praca, często niewdzięczna, ale to praca dla Polski, dla przyszłości.
– Za kim poszedłby Pan jak w ogień? To pytanie o autorytety w życiu politycznym i prywatnym.
Reklama
– Mam wiele osób, które mnie inspirują. Na pewno Stefan Grot-Rowecki jest taką osobą. Ale ważne jest też dla mnie, żeby podążać za sprawą. Taką sprawą od mojej wczesnej młodości, w moim domu, była wolna, silna, wielka Polska – największa sprawa ostatnich stuleci. Wtedy to, jeszcze w czasach „Solidarności Walczącej”, nabrałem silnego przekonania, że u podstaw działalności publicznej leży fundament etyczny. Takie przesłanie znajdowałem zresztą w nauczaniu papieża Jana Pawła II i kształtowało ono chyba wszystkich moich rówieśników. Kiedy Karol Wojtyła zasiadł na tronie papieskim, miałem 10 lat. Jego pontyfikat towarzyszył mojemu dorastaniu i dojrzewaniu. Dlatego też czuję się członkiem pokolenia Polaków, którzy Papieżowi Polakowi wiele zawdzięczają intelektualnie i duchowo.
– W pewnym momencie porzucił Pan dobrze zapowiadającą się karierę finansisty na rzecz polityki. Warto było?
– Na pewno mocno ukształtowało mnie doświadczenie młodości. Tkwiło we mnie poczucie, że dla Polaków – dla polskiej niepodległości trzeba coś zrobić. Widziałem, jak była deptana. Widziałem, jak więziono ludzi, którzy chcieli ją wywalczyć. Wiadomo, że już w wolnej Polsce, w czasach spokojniejszych, ten obowiązek oznacza co innego. Ale kierunek się nie zmienił. Przez wiele lat po 1989 r. nabierałem przekonania, że wciąż wiele rzeczy trzeba naprawić. Że w tej naszej wolnej Polsce nie wszystko się ułożyło tak, jak powinno, że w gospodarce i dla społeczeństwa jest jeszcze wiele do zrobienia. Coraz częściej wracała do mnie myśl, że muszę się zaangażować w życie wspólnoty. Każdy ma dług wobec Polski, wobec historii, i każdy powinien go spłacić tak, jak potrafi. Kiedy podjąłem tę decyzję, szybko się upewniłem, że to jest dobry wybór.