Mógłbym zacząć banalnie, ot, pisząc, że kompozytor przelewa swoje uczucia na karty partytury czy solowego rękopisu. Potem orkiestra bądź samoistny wirtuoz, w lepszej lub gorszej interpretacji, odtwarzają to, co w duszy twórcy grało. Rzecz w tym, że to nie tak działa. Całkiem nie tak!
Obiecywałem rekomendować Państwu letnią porą dzieła muzyczne, które mogą się stać otwartymi drzwiami do wejścia w świat emocji opisanych dźwiękiem. No właśnie. I chyba sam na siebie zastawiłem sidła, bo jak być swatem uczuć, tych wszystkich porywów serca czy intymnych impresji miejsca i czasu, kiedy samemu się nie ma stuprocentowej pewności, co kompozytor miał na myśli...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Uwielbiam muzykę w jej naturalnym kontekście. Bo ona nie przychodzi znikąd. Dokładnie rok temu, gdzieś daleko od turystycznego zgiełku, w sercu Mazur Garbatych, nieopodal Wydmin, zabrałem ze sobą butelkę wody i poszedłem polami donikąd. Słońce, parujące po ulewach pola i łąki, przysiadłe u gruntowych traktów jabłonie... Jabłka o smaku, który pamiętam z dzieciństwa, ale na hipermarketowych półkach ich nie uświadczycie. Co kilkaset metrów – ruiny gospodarstwa, stare owocowe drzewa i zapach ciągnący się kilkaset metrów. Podjeżdżasz, zrywasz, jesz... Bóg daje strawę w polu, wystarczy sięgnąć. Człowiek o nich zapomniał. Bóg nie. Ot, rosną i mają się tak sobie, ale trwają i dają z siebie smak... Jak mówi biskup esteta Józef Zawitkowski: – Wy, miastowi, nie wiecie, co to smak, co to chleb pachnący w domu wyrosły czy owoc z drzewa zerwany... Cenię jego polskość z korzenia w każdym słowie. Idąc tropem jego słów, szukam piękna wszędzie.
I ta wolta była ważna z punktu widzenia muzyki Fryderyka Chopina. Gdy szedłem po najpiękniejszych Mazurach (ale z dala od tzw. szlaku wielkich jezior, skomercjalizowanego i napiętnowanego nowobogackim szpanem traktu wody), zrozumiałem, że Chopin był w takich miejscach. Ale przed nami. Kiedy szedłem łąką kwiecistą, olśniło mnie. Wszak f-mollowe larghetto koncertowe to kwiaty, ich zapach z Sannik, gdzie spędzał lato, i musiał to mieć gdzieś we krwi. To wierzby w muzyce przysiadłe, o których pisał w „Kuryerze Szafarskim” 31 sierpnia 1824 r. (to jakby teraz, acz wczoraj):
Wiadomości Krajowe
Dnia 28 m. r.b., gdy JPan Pichon, zatrudniony tualetą, o śniadaniu rozprawiał, wlatuje z krzykiem do pokoju jakaś dama boso. Pichonek, zdziwiony, otworzywszy gębę, stał z początku jak gapa, po chwilce jednak dowiedział się przyczyny łez i narzekania: JPan Stolnik Wiktor Sikorowski, pospolicie od Panny Michuchnej Fichturem zwany, pokłócił się z Panną Kozaczką; a po długich sprzeczkach i korowodach tak ślicznie zamalował pięścią w łep [!] damulę, że aż w wyższej instancji satysfakcji szukać przymuszoną była.
Dnia 29 m. r.b. jechała fura Żydów. Die ganze Familie składała się aus eine Maciore, tsiech duźich Żydziech, dwóch malich i sieść śtuk Żydziątek; wsiscy siedziali na kupie, kieby śledziów holenderskich. Tymczasem zawadzili o kamień, wywrócili i następującym porządkiem na piasku leżeli (...).
Reklama
Dnia 30 m. r.b. w oborze trzy dziewki się pobiły. Dwie szczególniej, uzbrojone węborkiem i skopkiem, biły trzecią bezbronną, a lubo i ta ku końcowi dostała i skopek, i węborek (notabene na pysku), oprzeć się jednak tamtym nie mogła.
Dnia 30 m. r.b. JPani Zakierska, obywatelka szafarska, pokłóciwszy się z drugą, ze złości, że jej nic zrobić nie mogła, utopić się chciała. Szczęściem, że Pani Szrederowa, żona pana Gärtnera, zacnego owego starego obywatela, spostrzegłszy to, przybiegła; a gdy ta już głową w stawie była, zręcznie ją za nogi wyciągnęła i życie jej ocaliła.
Sudyna, suka, idąc dnia wczorajszego za Panną Józefką przez wieś, złapała gęś, zadusiła i zjadła.
Dnia 31 m. r.b. Cztery gęsi złapano w szkodzie. Dotąd są w wolnym areście [!], nie wiedzieć jednak, na czym się skończy.
Krowa ma się coraz lepiej, a na generalnym konsylium doktorowie osądzili, że już najmniejszego niebezpieczeństwa nie ma.
I polecam do posłuchania Chopinowskie koncerty z f-mollowym na czele, ale i utrzymany w tej samej tonacji nokturn z opusu 55. Albo walce zaczynające się pozornie od tego samego klawisza tonacyjnie, bo cis i des to ten sam czarny między C i D... choć między nimi przepaść walców: Des-dur i cis-moll z opusu 64, zwłaszcza w interpretacji Marka Drewnowskiego. Ot, zniewalają. Albo Zdzisław Kędra z etiudą c-moll, tą „Rewolucyjną”, bądź Ryszard Bakst z nokturnem Es-dur z opusu 9. Kwiaty na łąkach, wierzby schylone nad rzeką. Bocian na gnieździe, kogut piejący, deszcz na szybie czy wiatr w kominie. I ten zapach kwietnej łąki, który był gdzieś koło Wydmin, a to wszystko w tej muzyce jest na zawsze. Ja to słyszę, usłyszycie i Wy.
A za tydzień Maryja, nasza Matka. Pięknie Ją w nutach piszą.