12 marca br. po długiej i ciężkiej chorobie zmarł w wieku 48 lat Krzysztof Zywer, od 1995 r. przewodniczący Zarządu Regionu Płockiego NSZZ "Solidarność". Na pogrzebie, który odbył się w Płocku-Imielnicy
żegnało go ok. 2,5 tys. przyjaciół, robotników płockich zakładów pracy, kolegów ze Związku, na czele z Januszem Śniadkiem i Marianem Krzaklewskim, w tym delegacje i poczty sztandarowe z prawie wszystkich
regionów "Solidarności" w Polsce.
Wystarczyło właściwie jedno czy dwa pierwsze spotkania przed siedmiu laty, aby pojawiło się między nami jakieś wewnętrzne porozumienie. Krzysztof prawdopodobnie odkrył, że "Solidarność" także dla
mnie - kapłana jest niezwykle ważną wartością i że patrzę na nią w sposób bardzo osobisty, jako na jedno z piękniejszych wydarzeń własnej młodości. Mnie natomiast uderzyło jego bardzo dojrzałe rozumienie
istoty i roli Kościoła w życiu społecznym oraz głęboka, choć prosta, jednoznaczna i prawdziwie męska religijność. Więc dość szybko zaczęliśmy "nadawać na tych samych falach", co wkrótce przerodziło się
w przyjaźń i postawę wzajemnego, głębokiego zaufania.
Tym, co najbardziej w nim uderzało - i co jednocześnie sprawiało, że ludzie lgnęli do niego - była jakaś wewnętrzna przejrzystość. Nie było w nim nawet cienia jakiegokolwiek fałszu, gry czy udawania.
To był człowiek prawdziwy! I to "prawdziwy" nie tylko w tym znaczeniu, że jego słowa były prawdziwe, że nie kłamał, że nie zwodził, że miał odwagę - z całą życzliwością do rozmówcy - powiedzieć mu prawdę.
Tu chodzi o coś więcej - jego życie było prawdziwe. Jeśli czemuś się poświęcił, to do końca; jeśli coś obiecał - nie spoczął, aż wypełnił.
A poświęcił się dwom miłościom - Rodzinie i "Solidarności". Rodzinę kochał nad życie. Gdy już przeczuwał, co się może z nim stać, najbardziej się martwił, czy sobie bez niego poradzą.
Solidarność pojmował w jej najszlachetniejszej postaci, tak jak rozumiał ją Ojciec Święty, gdy na gdańskiej Zaspie mówił, że "solidarność to znaczy jeden drugiego brzemiona noście". Takiej "Solidarności"
służył i taką budował. Miał świadomość, że jeśli Związek odetnie się od chrześcijańskich korzeni, nie tylko nie będzie mógł skutecznie służyć swoim członkom, ale może zupełnie nie przetrwać. Dlatego tak
bardzo dbał o liczny udział w pielgrzymkach ludzi pracy, animował Msze św. w rocznicę Niepodległości oraz "Sierpnia" i "Grudnia", doprowadził do powstania pięknego Pomnika Ofiar Protestów Robotniczych,
którego najważniejszym elementem jest szlachetna osoba Kapłana - Męczennika z warszawskiego Żoliborza.
Polityka właściwie go męczyła, a zwłaszcza towarzyszący jej element nie do końca szczerej gry. Swoją funkcję rozumiał bowiem głównie jako służbę zwykłym, szeregowym robotnikom w zakładach pracy. Temu
poświęcał najwięcej czasu i energii. Był społecznikiem związkowym "z krwi i kości", nigdy nie zapomniał, że szef "Solidarności" sam powinien najcięższe "brzemiona nosić". Taka postawa sprawiła, iż stał
się także naturalnym, politycznym liderem miejscowych sił patriotyczno-chrześcijańskich, zorganizował je w AWS i poprowadził - jak na płockie uwarunkowania - z dużym sukcesem do wyborów parlamentarnych.
Sam jednak nie chciał wchodzić na ogólnopolskie salony życia politycznego, świadomie z tego zrezygnował, choć szansa była więcej niż stuprocentowa. Zrezygnował z czegoś, co pewnie mu się słusznie należało,
bo rozumiał, że w Płocku jako związkowiec jest bardziej potrzebny.
"Solidarność" jako związek zawodowy będzie zawsze potrzebna, bo ciągle będą biedni i skrzywdzeni, którym trzeba będzie pomóc. Wierzymy, że choć Pan Bóg tak wcześnie, a według ludzkiej rachuby zbyt
wcześnie powołał do siebie autentycznego rzecznika praw ludzi pracy, to na jego miejsce przyjdą inni związkowcy, którzy skutecznie przeciwstawią się wszelkim przejawom niesprawiedliwości w zakładach pracy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu