WIESŁAWA LEWANDOWSKA: -– W najnowszej historii polskiego dziennikarstwa jest Pani osobą wyjątkową, bo obchodząc dziś 50-lecie pracy zawodowej, nie musi Pani niczego wymazywać z pamięci, niczego się wstydzić, pod wszystkim mogłaby się Pani ponownie podpisać. Jak to się robi, Pani Redaktor?
ELŻBIETA KRÓLIKOWSKA-AVIS: – Po prostu – zawsze trzeba się zachować, „jak trzeba”. Byłam zwykłą dziennikarką, przez 30 lat krytykiem filmowym, później publicystką i komentatorką polityczną, korespondentką zagraniczną, od pewnego czasu jestem ekspertem do spraw brytyjskich. Dzięki znajomości języka hiszpańskiego napisałam dwie książki na tematy filmowe, o kinie metyskim i pierwszą w Polsce historię kina hiszpańskiego, a także pierwszą w Polsce – z czego jestem bardzo dumna – encyklopedię filmu dla dzieci: „Seans magiczny, czyli ABC młodego kinomana”. Działałam w organizacjach społecznych i charytatywnych (np. w Fundacji Lady Sue Ryder). Dziś mogę powiedzieć, że mam osobistą satysfakcję, choć bywało bardzo trudno...
– To zapewne z powodu Pani przeszłości opozycyjnej. W 1970 r. zamierzała Pani wysadzić w powietrze pomnik Lenina w Poroninie!
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– Tak, ale dziś jestem z tego powodu szczęśliwa, bo to właśnie wtedy zyskałam świadomość własnej siły i utwierdziłam się w przekonaniu, że muszę do końca iść tą właściwą drogą. Na samym jej początku, jako studentka filmoznawstwa, znalazłam się w „Ruchu”, pierwszej po WiN-ie dużej podziemnej organizacji niepodległościowej. Wychowana w rodzinie katolickiej o żywych tradycjach narodowych nie mogłam wtedy postąpić inaczej; bardzo nas, młodych, wówczas irytowało to huczne fetowanie 100. rocznicy urodzin Lenina. Wysadzenie pomnika miało zasygnalizować społeczeństwu, że jeszcze nie wszystko stracone. Niestety, nie udało się, bo w przeddzień wpadliśmy w kocioł, dostałam 2 lata więzienia.
– A po wyjściu z więzienia tzw. kariera dziennikarska była wręcz niemożliwa, Pani jednak, mimo wszystko, postanowiła być dziennikarką. Dlaczego?
– Nie chodziło mi o karierę! W „Ruchu” wydawaliśmy swój biuletyn, pisanie traktowane jako misja miało więc dla mnie ogromny sens. Przez 8 lat nie mogłam znaleźć żadnej pracy na etacie, musiałam więc pracować dwa razy więcej niż inni moi koledzy, bo za same wierszówki. I to bardzo mnie wzmocniło, stałam się „nie do zdarcia”, nie uważałam się nigdy za ofiarę. Po ośmiu latach dostałam wreszcie etat w piśmie „Film”, skąd szybko mnie wyrzucono za działalność w Solidarności. Na szczęście już wtedy miałam dobrą reputację jako krytyk filmowy, dzięki czemu przez całe lata 80. mogłam spokojnie pracować w telewizyjnym tygodniku „Antena”.
– Potem był już wyjazd do Londynu?
Reklama
– Tak, na 27 lat. Wiązało się to z tym, że wyszłam za mąż za Brytyjczyka. Podjęłam wówczas współpracę z polskimi tygodnikami, które w latach 90. zaczęły łaknąć wieści ze świata. Wkrótce zdobyłam nową specjalizację dziennikarską – zostałam ekspertem do spraw brytyjskich. Rzeczywistość polityczna w Wielkiej Brytanii bardzo się różniła od polskiej; tam demokracja przekładała się w widoczny sposób na życie obywateli. Postanowiłam więc swoją wiedzę o mechanizmach demokracji z tejże kolebki demokracji „transplantować” do Polski.
– Czyli po prostu edukować Polaków?
– Początkowo tylko swoich czytelników, którymi – mam nadzieję – byli także polscy politycy. Moją wielką ambicją było wspomagać tę dość nieporadną polską demokrację. Z czasem, gdy już stałam się niejako ekspertem od spraw demokracji, zaczęto mnie prosić o wygłaszanie prelekcji – w Sejmie, na uniwersytecie, w parafiach – o mechanizmach demokracji, o tym, jak się ona przekłada na decyzje polityczne, na parlament, na organizacje pozarządowe, media i na życie mieszkańców. Podczas tych prelekcji mówiłam – chyba jako pierwsza w Polsce – o misyjnym charakterze władzy, co w Wielkiej Brytanii było oczywistością, a w Polsce jeszcze nie. W prawdziwych demokracjach władza boi się obywateli, a nie odwrotnie.
– W Polsce wciąż jest odwrotnie?
Reklama
– Moim zdaniem, już jest lepiej, bo po raz pierwszy mamy władzę, która właściwie pojmuje swoją służebność wobec społeczeństwa, która zrozumiała sytuację tzw. nieuprzywilejowanych grup społecznych – ludzi starych, rodzin wielodzietnych – o czym również w swoim czasie wiele pisałam. Jednakże w polskich mediach nie były to mile widziane tematy. Gdy 7 lat temu zaproponowałam jednemu z pism konserwatywnych, że zrobię całą tzw. wkładkę o demokracji, usłyszałam odpowiedź: pani Elżbieto, to takie nudziarstwo, kto to będzie czytał... Po 3 latach to samo środowisko stworzyło gazetę, w której przeczytałam: chcesz żyć w demokracji, patrz na ręce władzy!
– Poczuła Pani satysfakcję?
– O, tak! Poczułam się trochę jak matka chrzestna polskiej demokracji, bo przecież od prawie 30 lat nie odpuszczałam tego tematu. Taką satysfakcję czuję też zawsze, gdy politycy ponoszą zasłużoną karę za czyny niegodne. Czasem myślę sobie, że może w jakiejś mierze jest to także efekt tego mojego uporczywego pisania – opartego na przykładach wziętych z brytyjskiego życia politycznego – o tym, że władza musi się zachowywać przyzwoicie nie tylko w swojej pracy, ale również w sprawach prywatnych. Tak, dziś mam osobistą satysfakcję.
– W swej publicystyce zawsze żarliwie broni Pani wartości konserwatywnych. Czy dziś – po wyborach do Parlamentu Europejskiego – ma Pani już więcej nadziei, że kiedyś wreszcie nastąpi kres destrukcyjnej dominacji lewicowych elit Europy?
Reklama
– Tak, dziś można już mieć więcej nadziei, że ta sytuacja wkrótce może się zmienić. Od pewnego już czasu w wielu krajach Europy obserwujemy nawrót do konserwatyzmu. Wprawdzie konserwatyzm zaproponowany w Wielkiej Brytanii przez Davida Camerona – tzw. nowoczesny i współczujący konserwatyzm – niewiele z klasycznym konserwatyzmem ma wspólnego, bo np. dozwala zawierać „małżeństwa” homoseksualne, ale wszystko wskazuje na to, że ten „nowy konserwatyzm” Camerona zostanie zmieciony przez Partię Brexit. Brytyjczycy mają naprawdę dość tej europejskiej lewicowej ideologii, która sprowadziła do ich kraju miliony imigrantów, na skutek czego doszło tam do zapaści służb publicznych (służby zdrowia, edukacji, bezpieczeństwa publicznego). Dla większości Brytyjczyków brexit jest dobry, ale wciąż trudno powiedzieć, czy do niego dojdzie. Dla Polski byłoby jednak lepiej, gdyby brytyjscy konserwatyści byli obecni w Parlamencie Europejskim.
– Na lewicowych salonach Europy Polska jest uznawana za szkodzącą nowoczesnej Europie ostoję konserwatyzmu. Tuż po europejskich wyborach w jednej z polskich komercyjnych stacji naukowo utytułowany komentator wyraził opinię, że „tak to już jest, że konserwatyści zawsze przegrywają”...
– Ten pan najwyraźniej stracił kontakt ze światem i teraźniejszością! W Polsce życie intelektualne już od kilku lat toczy się po konserwatywnej stronie. Najciekawsze publikacje na tematy filozoficzne, polityczne ukazują się po konserwatywnej stronie; choćby książki prof. Wojciecha Roszkowskiego, prof. Ryszarda Legutki, prof. Marka J. Chodakiewicza. Po stronie przeciwnej mamy tylko paszkwile.
– Wynik tegorocznych wyborów do Parlamentu Europejskiego może, zdaniem Pani Redaktor, naprawdę budzić uzasadnione nadzieje, że to jednak lewicowi liberałowie w końcu z kretesem przegrają?
Reklama
– Jedno jest pewne: widać wyraźnie, że narody – Polacy, Węgrzy, Brytyjczycy, Włosi, a nawet Francuzi – zaczynają już mieć kategorycznie dosyć lewicowych porządków w Europie. Z pewnością lewica liberalna w Brukseli nie będzie już tak arogancka i będzie napotykała większy opór niż przedtem. Jeżeli w nowym parlamencie dojdzie do zintegrowania sił konserwatywnych, to można liczyć na dobre zmiany, także dla Polski. Niewątpliwie możemy się też spodziewać poprawy klimatu politycznego wokół naszego kraju.
– I wewnątrz kraju?
– Z tym pewnie będzie trudniej, choć wierzę, że kiedyś się uda. Trzeba czasu. Osobiście czuję się szczęśliwa, że wreszcie zaczyna się w Polsce spełniać to, o co walczyłam 50 lat temu. W biuletynie „Ruchu” zamieściliśmy manifest pt. „Mijają lata”, pisaliśmy, że oczekujemy wolnej, niezawisłej Polski, której gwarantem są niezawisłe, wolne wybory, pluralizm polityczny, religijny, gospodarczy. Dopiero teraz powoli zaczyna się spełniać mój sen sprzed 50 lat.
– Ile brakuje do spełnienia?
– Jeszcze wiele. Wprawdzie nasze władze już sporo wiedzą, jak można demokrację wprząc w rydwan sprawiedliwości społecznej, ale to jeszcze za mało. Trzeba więcej śmiałości, odwagi w dialogu z resztą świata. Moim zdaniem, nie dość mocno zdajemy sobie sprawę i ze swojego potencjału, i ze swoich możliwości, nie potrafimy ich prezentować. Brakuje takich projektów, jak Polsko-Brytyjskie Forum Belwederskie – największy tego rodzaju projekt od 1945 r. – nad którym obecnie pracuję w ramach współpracy z MSZ. Są to spotkania – polityków, mediów, ludzi kultury – na których prezentujemy Polskę. Musimy bardziej dbać o to, by obraz Polski w świecie był prawdziwy.
* * *
Elżbieta Królikowska-Avis
Publicystka, recenzentka filmowa, pisarka, tłumaczka (m.in. „Diana: prawdziwa historia” i „Monika Lewinsky: jej historia”). Od 1990 r. korespondent zagraniczny, komentator polityczny, ekspert do spraw brytyjskich. Autorka ponad 2 tys. artykułów publicystycznych, recenzji, wywiadów, reportaży i felietonów oraz programów telewizyjnych.