Nie ujawnię nazwiska celebrytki, która niedawno popisała się stwierdzeniem, że metodę in vitro, z której sama skorzystała, nazywa czasami... „niepokalanym poczęciem”. Kogo ciekawość zżera, znajdzie to nazwisko bez problemu, ja go jednak nie podam, bo moim zamiarem nie jest pogrążanie kogokolwiek (bardziej niż się sam pogrąża).
Warto się jednak pokusić o refleksję, co stoi za takim, nazwijmy to, mało rozsądnym stwierdzeniem. Brak wiedzy teologicznej? Infantylizm? Jak się wydaje, celebrytka w ogóle myli niepokalane poczęcie Maryi (co w 1854 r. zostało ujęte przez papieża Piusa IX jako dogmat wiary i do czego najczęściej odnosimy nasze postrzeganie tego określenia) z poczęciem Jezusa – pod osłoną Ducha Świętego i mocą Najwyższego (por. Łk 1, 35) – również niepokalanym, co jednak zawsze było i jest tak oczywiste, że nigdy nie wymagało potwierdzenia dogmatem.
Może jednak wyjaśnienie tego ewidentnego nadużycia, by nie powiedzieć: bluźnierstwa, jest dużo prostsze? Trzeba przecież znaleźć jakieś wytłumaczenie – tu: użyć prawdziwej „ekwilibrystyki pojęciowej”, a może nawet „zawłaszczyć” moc Bożą – by zagłuszyć głos sumienia. I dotyczy to nie tylko celebrytów i nie tylko in vitro.
Pomóż w rozwoju naszego portalu