KS. ZBIGNIEW SUCHY: – Pani Mario! Zdecydowała się Pani na refleksję o rodzinie Ulmów, patrząc na tamte wydarzenia z perspektywy czasu. Czy może to Pani bliżej dookreślić?
MARIA SZULIKOWSKA: – Tragedia, jaka wydarzyła się 75 lat temu w Markowej, ma ciekawy wektor czasu: od ciszy, przez wyjście z milczenia po wydarzenia z Rodziną Ulmów w tle. Czas jest kanwą dla oczu, serca i umysłu, które – każde na swój sposób – poznaje Bohaterów, odkrywa ich piękno i znaczenie oraz promuje dorobek jak oszlifowany diament. Od pojęcia „zwyczajnej rodziny”, po słowa papieża Franciszka: „Niech ta rodzina Sług Bożych oczekujących na beatyfikację będzie dla wszystkich przykładem wierności Bogu, jego przykazaniom, miłości bliźniego oraz szacunku dla ludzkiej godności” – widać jak zmieniała się i dopełniała miara prawdy i miłości ukryta w życiu Ulmów.
– Po długim, jak to Pani określiła, czasie milczenia, prawda zaczęła coraz bardziej się ujawniać. Czy te pół wieku nie zmieniło perspektywy, czy nie „stępiło” ostrości heroizmu. Co współczesny, zwłaszcza młody człowiek może odczytać z ich życia i ofiary dzisiaj?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– To prawda, minęło pół wieku milczenia zanim świat zaczął dowiadywać się nie tylko o tragedii w Markowej, o heroicznej ofierze miłości do końca, z duchowym przesłaniem Rodziny Ulmów dla współczesnego świata. A cóż takiego mogą pokazać temu pokoleniu, wychowanemu na relatywizmie, tolerancji, a często bezbożności – pyta z przekąsem nowoczesny obywatel świata? Tyle że szyderczy uśmiech i wzruszenie ramion ignoranta może okazać się jedynie gestem hańbiącym mówiącego. Jeśli przyjąć, że promocja lewackiej propagandy ma za cel zmianę pojęcia i roli rodziny, to Ulmowie jawią się jako monolit wspólnoty życia i miłości. Józef i Wiktoria pobrali się 7 lipca 1935 roku i przez dziewięć lat małżeńskiego powołania z radością przyjęli sześcioro dzieci, siódme było w drodze. Kochali siebie, więc kochali nowe życie, jako najcenniejszy dar Boga. Dzieci są błogosławieństwem i dają rodzinie poczucie szczęścia, sensu i spełnienia.
Rodzina Ulmów przyjęła prawdę objawioną i wartości płynące z Dekalogu, Ewangelii, katechizmu i prawa naturalnego. To ostatnie nieco dziwi; ale kiedy się uwzględni ich pracę na roli, pasje: sadownictwa, pszczelarstwa, hodowlę jedwabników, uprawę warzyw – wtedy prawo Boga wpisane w naturę jawi się niczym kolejny fakultet. Jeśli dodać pasję fotografa, od zmontowania aparatu po tysiące zrobionych zdjęć, to powstanie obraz pracowitości tego człowieka. Dla Józefa Ulmy liczyła się nie tylko praca. Był społecznikiem zaangażowanym w wiele dzieł! Życzliwy, usłużny i radosny, lubił pomagać, a na jego pomoc zawsze można było liczyć. Słowa brata Władysława o Józefie: „krzywdy nikomu nie zrobili, to wiem na pewno” są pięknym świadectwem duchowej sylwetki i mocnego kręgosłupa moralnego Ulmów.
– Czy można powiedzieć, że Ulmowie to – posługując się określeniem papieża Franciszka – „święci z sąsiedztwa”, niejako reprezentanci wielu tysięcy polskich świętych, którzy zachowali się podobnie jak markowscy Słudzy Boży?
– Teraz wielodzietna rodzina zostaje wyniesiona wysoko na piedestał. Pierwszy raz w historii Kościoła beatyfikowana będzie cała rodzina: Józef, Wiktoria i ich siedmioro Dzieci! W takiej promocji widać „palec Boży”, bo niemiecki okupant chciał unicestwić Polaków za pomoc Żydom, a Pan Bóg pokazuje, że On jest sprawiedliwym sędzią, który poniża i wywyższa. Niemcom pozostała hańba „oprawców i zbirów”, a Ulmowie otrzymali Medal Sprawiedliwi wśród Narodów Świata; postawiono im pomnik, a otwarte Muzeum Polaków Ratujących Żydów nosi ich imię. Od dwóch lat w dniu ich śmierci 24. marca obchodzi się Narodowy Dzień Pamięci Polaków Ratujących Żydów. Chwałą i dumą napawa też Sad Pamięci, który nawiązuje do sadowniczej pasji Józefa i jerozolimskiego Muzeum Yad Vashem. Tablice upamiętniają 1500 miejscowości, w których Polacy wspomagali Żydów.
– Pani praca i dociekania nad markowską tragedią uczyniły Panią w jakiś sposób „ ich krewniaczką”. Czy można tak powiedzieć?
– Dziękuję Panu Bogu za spotkanie z Rodziną Ulmów. Wiele szczegółów usłyszałam od świadków, którzy pamiętają Józefa, Wiktorię ich Dzieci, dom, szkółkę, prace. Mogłam też dotknąć śladów, jakie zostawili na swojej ziemi ci, których Bóg powołał do niezwykłego świadectwa miłości. Drogi do chwały Sług Bożych nie da się zatrzymać, a im dalej dociera przekaz o ich heroicznej miłości bliźniego, tym więcej ludzi porusza historia ich życia opartego na powołaniu do miłości. Oni doskonale wypełnili zadanie na ziemi, a wiarę i miłość przypieczętowali krwią. Taka ofiara nie idzie w zapomnienie, bo na śladach krwi zawsze wyrasta pokolenie nowych świadków Chrystusa. Śmierć nie ma ostatniego zdania. Przyszłość należy do Boga, który jest miłością i miłosierdziem.