Święta Wielkiej Nocy to czas modlitwy i religijnej refleksji, ale także czas rodzinnych spotkań i wspomnień. - Kiedy nasza rodzina spotyka się przy świątecznym stole, często wspominamy naszych rodziców
i dziadków, czasy biedy i czasy względnego dostatku, dawne tradycje świąteczne i rzemieślnicze po to, by dzieci, wnuki, a kiedyś prawnuki wiedziały, że w życiu bywa rozmaicie, ale jeżeli żyje się modlitwą
i pracą, to nie trzeba się niczego lękać - mówi Wacław Długosiewicz, obecny senior rzemieślniczego rodu, w którym trzecie już pokolenie podtrzymuje tradycje stolarstwa.
Trzeba powiedzieć, że odważną decyzję o złożeniu własnego zakładu podjęła jego matka. Rodzina zaznała dość nędzy i głodu w czasie okupacji. Chleb na stole był rzadkością. Matka piekła czasem podpłomyki
z ziaren kłosów zebranych na ściernisku u znajomego gospodarza. - Dość powiedzieć, że smak typowo polskiej potrawy wielkopostnej - śledzia z duszonymi ziemniakami - poznałem wiele lat po wojnie - wspomina
tamte czasy Wacław Długosiewicz.
Po okupacji niewiele się poprawiło. Ojciec - Leon Długosiewicz pracował w zakładach Struga i Sobańskiego przy ul. Mirowskiej, ale bywało, że pracy wystarczało na kilka dni, a potem pracowników odsyłano
do domu. Podobnie wyglądała sytuacja w zakładach "Warta", gdzie matka była prządką. Kiedyś matka powiedziała: "Będziemy się męczyć na swój rachunek". Ojciec był przecież wykwalifikowanym stolarzem meblowym
i budowlanym. Za pożyczone pieniądze kupili narzędzia i deski. W kuchennym kącie urządzono prowizoryczny warsztat. Tam powstał pierwszy stół. Na dwukołowym wózku rodzice zawieźli ten mebel na rynek na
Zawodziu. Stół znalazł nabywcę, a pieniędzy wystarczyło na kupno materiałów na dwa następne stoły. Solidne meble kupowano chętnie. Państwo Długosiewiczowie przez jakiś czas męczyli się z ich produkcją
w kuchni, ale potem znaleźli pomieszczenie na warsztat w podwórku domu przy pl. Daszyńskiego, gdzie wówczas mieszkali. Był to rok 1948. Na lokal, nawet w prywatnej posesji, trzeba było mieć państwowy
przydział, ale p. Józefa, która zawsze brała na siebie sprawy urzędowe, jakoś to załatwiła. W warsztacie można było robić większe meble: szafy, komplety do sypialń. Był, co prawda, problem z maszynami,
ale od czegóż rodzinna pomoc. P. Leon miał czterech braci i siostrę. Jeszcze babka Natalia - ich matka - zatroszczyła się o to, żeby wszyscy mieli konkretne zawody. Dzięki temu mogli się nawzajem wspierać
w potrzebie. P. Leon z bratem, który był ślusarzem, zrobili systemem gospodarczym piłę tarczową i wyrówniarkę. Mimo ciągłych kłopotów z kupnem materiałów, których przecież dla prywatnych warsztatów nie
było, zaczęły się trochę lepsze czasy.
Rok 1951. Wacław Długosiewicz zdaje maturę w Liceum Handlowym i rozpoczyna studia w Wyższej Szkole Administracyjno-Handlowej w Częstochowie. Jeżeli trzeba, nadal pomaga ojcu w warsztacie, w latach
60. uzyskuje nawet tytuł czeladnika stolarskiego. W tym czasie firma staje się coraz bardziej znana, ma już swój sklep firmowy, a w 1955 r. ojciec zaczyna przyjmować pierwszych uczniów.
- Również dla mnie rok 1955 był bardzo ważny - wspomina Wacław Długosiewicz. W lutym ukończyłem studia pierwszego stopnia i uzyskałem dyplom ekonomisty, w kilka miesięcy później ożeniłem się. Nie
przelewało się nam. Zamieszkaliśmy u teściów, stopniowo dorabialiśmy się, urodziły się nam dzieci - córka Izabela i syn Tomasz. Dziś, gdy z perspektywy lat patrzę w przeszłość, myślę, że niewiele bym
osiągnął, gdyby rodzice nie wyposażyli mnie w najważniejszy kapitał na życie: głęboką wiarę i szacunek do pracy. Mama uczyła mnie rozumienia innych. Zawsze mówiła: "Jak prosi cię ktoś o pomoc, to daj,
bądź spokojny, Pan Bóg ci odda". Sama też nie gromadziła nic "na czarną godzinę", żyła dla innych i dla rodziny.
Taką też pozostała w pamięci rodziny i znajomych zmarła w 1997 r. matka rodu - Józefa Długosiewicz; zapobiegliwa i zapracowana, umiejąca pomóc mężowi w warsztacie i załatwić sprawę w urzędzie, a nade
wszystko troskliwa matka i wzorowa gospodyni.
- Na świątecznym stole u mamy musiał być obowiązkowo rosół i drożdżowe ciasto - wspomina Wacław Długosiewicz. - Nie wiem, jak mama gotowała ten rosół, ale na pewno nigdy i nigdzie nie jadłem tak smacznego.
Tak samo drożdżowe ciasto z kruszonką, które mama uważała za najzdrowsze. Jej specjalnością był też pieczony indyk, który przygotowywała na swoje imieniny - 19 marca. Schodziła się wtedy cała bliższa
i dalsza rodzina i chociaż z trudem mogliśmy się pomieścić w jej ciasnym mieszkaniu, było wiele radości, humoru, grania i śpiewu.
W 1979 r. Senior rodu ukończył 70 lat i stwierdził, że jest mu już zbyt ciężko prowadzić warsztat. Wacław Długosiewicz był wówczas zastępcą dyrektora ds. ekonomicznych Kombinatu Maszyn Elektrycznych
w Katowicach. Jego decyzję o tym, że rezygnuje ze stanowiska po to, by wraz z ojcem prowadzić rodzinny zakład, wiele osób przyjęło ze zdumieniem. - Nie była to dla mnie łatwa decyzja, ale ojciec powiedział,
że jeżeli ani ja, ani siostra nie podejmiemy się prowadzenia zakładu, to będzie go musiał sprzedać. Wiedziałem też, że tej sytuacji chyba by nie przeżył.
Rok 1980. Wacław Długosiewicz jest już właścicielem zakładu. Tak jak kiedyś matka pomagała ojcu, tak samo i jemu pomaga żona Teresa. - Pracowników i uczniów traktowaliśmy jak rodzinę, zawsze był u
nas wspólny opłatek i dzielenie się święconym, za swój obowiązek uważam też przypominanie pracownikom o udziale w rekolekcjach - mówi p. Wacław.
Przez wszystkie lata prowadzenia zakładu Wacław Długosiewicz, podobnie jak jego ojciec, aktywnie działał w rzemieślniczym samorządzie. Był podstarszym cechu, potem starszym, był też przedstawicielem
cechu w Izbie Rzemieślniczej, a przez dwie kadencje jej wiceprezesem. - Poznałem dobrze wszystkie problemy środowiska rzemieślniczego, boleję, że jego szeregi tak szybko się przerzedzają - mówi Wacław
Długosiewicz. - Był czas, że w naszym zakładzie zatrudnialiśmy 18 osób, teraz musieliśmy ograniczyć produkcję. Przeżywamy najtrudniejsze lata w 56-letniej historii firmy. Powodem jest nie tylko ogólna
recesja gospodarcza, ale też niestabilny i niesprzyjający rozwojowi system podatkowy. Jestem z natury optymistą i wierzę, że dobre czasy dla rzemieślników nadejdą. Przecież praca rzemieślnika jest na
całym świecie ceniona i szanowana.
Trzeba dzielić ten optymizm p. Długosiewicza, który od 1995 r. prowadzi firmę wraz z synem Tomaszem. W uznaniu swojej pracy i wysokiej jakości produkcji otrzymał wiele odznaczeń, wyróżnień i podziękowań.
Wymienić trzeba m.in. złoty medal im. Jana Kilińskiego, będący najwyższym odznaczeniem rzemieślniczym, Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski, tytuł Rzemieślnika Roku. Za wieloletnią współpracę przy
wyposażaniu Wyższego Seminarium Duchownego w Częstochowie otrzymał pisemne podziękowanie wręczone osobiście przez abp. Stanisława Nowaka, a w 2001 r. otrzymał medal "Mater Verbi", przyznany z okazji 75-lecia
Niedzieli w uznaniu za wysoką jakość mebli, w które jego firma wyposażyła pomieszczenia naszej redakcji.
Znając na co dzień p. Wacława Długosiewicza, który przy realizacji każdego zamówienia wielokrotnie przyjeżdża do redakcji, by na miejscu sprawdzić wszystkie szczegóły i dopilnować wykonania, życzymy
mu zdrowia, kontynuowania bogatych tradycji firmy przez następców i aby pogoda dla rzemieślników nadeszła jak najszybciej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu