Gdyby nie łaska Boga dana dwojgu ludziom w sakramencie małżeństwa, nikt nie dałby rady być z drugim człowiekiem do końca życia. Tylko Bóg ma szansę zespolić dwoje w jedno. I tylko On jest gwarantem tego zespolenia. Czy rozwodu da się uniknąć? Da się, pod warunkiem, że już w okresie narzeczeństwa, a nawet wcześniej, ludzie nabędą świadomości, że na tej drodze mogą pojawić się trudności i zniechęcenie, i że to naturalne, gdy się planuje taką długą podróż razem, że codzienność nie będzie różowa. Najczęściej nieporozumienia zaczynają się od 3 do 7 lat po ślubie. Wtedy pojawiają się trudności w komunikacji. Jeśli je zbagatelizujemy, może się okazać, że narastają i o porozumienie coraz trudniej. Być może nie zapadnie decyzja o rozstaniu, ale spiętrzone trudności oddalą nas od siebie na tyle, że staniemy się sobie obcy. Jeszcze 10, 15 lat temu ludzie myśleli, że poradzą sobie sami. Przechodzili nad trudnościami do dalszych etapów życia i często okazywało się, że jest coraz gorzej. Dziś, mimo że procent małżeństw rozpadających się jest bardzo duży, coraz częściej, po pierwszych nieporozumieniach, po pierwszych nieudanych próbach rozmów małżonkowie zaczynają szukać pomocy.
Kto szuka?
Reklama
Najczęściej pojedyncze osoby, rzadko mąż i żona. Czasem przychodzi on, czasem ona, choć w większości są to kobiety. Pytanie jest proste: Czy mogłabym porozmawiać z kimś, bo mamy kłopoty i nie wiem, co robić? To niezwykle ważne, bo pokazuje, jak cenna jest dla tych ludzi ich miłość i więź, która ich łączy. A jednak czegoś im brak. Największym dziś problemem dla małżeństw jest rozłąka spowodowana wyjazdem w poszukiwaniu pracy. Zwykle żona zostaje tutaj, on jest za granicą, bywa, że tam znajduje sobie kogoś, fascynacja rośnie i wtedy bardzo trudno jest pomóc.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Najwięcej małżeństw niszczy zdrada
Zdradę trudno wybaczyć. Dla żony wielokrotna zdrada męża z inną kobietą jest trudnością nie do pokonania. Nawet jeśli mąż przyznaje się do zdrady i chce wrócić do jedności, często jest już za późno. Najczęściej jednak, kiedy nastąpi zdrada, zaangażowanie w nową relację jest już tak duże, że nie udaje się uratować małżeństwa. Gdy są dzieci, a najczęściej są, dramat rozpadu jest jeszcze większy. Gdy małżonkowie jeszcze chcą walczyć o uratowanie związku, przydaje się mediator. Często tak bywa, że on przekazuje takie same komunikaty, jak mąż żonie, czy żona mężowi, ale potrzebne jest, aby to samo usłyszeć od osoby trzeciej, będącej na zewnątrz.
Reklama
Np. kiedy przyczyną konfliktów są teściowie. Mąż mówi: ja cię kocham, chcę pomagać twojej mamie, ale to ty jesteś dla mnie najważniejsza. Żona: no tak, ja ciebie też, ale moja mama mnie potrzebuje, nie mogę jej zostawić. Mediator widzi obie strony, widzi intencje, przekazuje często te same komunikaty, które jednak, gdy przychodzą z zewnątrz, są wiarygodne, logiczne i przyjęte mogą powoli zmieniać sytuację małżeństwa. Ale bywa też tak, że pomocy szukają pary bardzo skłócone, bardzo poranione, będące od siebie bardzo daleko. Wydaje się, że już zrezygnowali i zdecydowali, a od specjalisty spodziewają się usłyszeć: Cóż, zrobiliście wszystko, ale już nie da się tego odbudować, powinniście się rozstać. Małżonkowie, którzy zawarli małżeństwo sakramentalne, powinni mieć pewność, że nawet wtedy, gdy bardzo pobłądzili, zgubili drogę do siebie, do swoich serc, gdy wciąż się kłócą i nie widzą sensu kontynuowania związku, to Bóg, przed którym składali przysięgę, zawsze jest po ich stronie i czeka, by pomóc.
Zapomnieliśmy o małżeństwie!
Przez wiele lat w Kościele mówiliśmy o duszpasterstwie rodzin, akcenty padły na wychowanie dzieci, przekazywanie im właściwego systemu wartości – to wszystko bardzo ważne. Ale jednak początek i rdzeń rodziny to małżeństwo. Rodzina, tworząc się, pochłonęła je. Kiedy małżeństwo jest mocne i zdrowe, rodzina jest bezpieczna. To bardzo prosta konsekwencja. Praca, zabieganie, późne powroty i brak czasu powodują, że małżonkowie mijają się w drzwiach, przekazują sobie krótkie komunikaty i idą do następnych obowiązków – oczywiście na rzecz rodziny. Więź w tym kieracie nie rozwija się tak, jak potrzeba, dlatego tak często się nie udaje. Dodatkowo zapanowały u nas zachodnie wzorce, które mówią: Jest ci źle? Zostaw go, zostaw ją. Twoje szczęście jest najważniejsze. Miłość oddzieliła się od odpowiedzialności.
Wiara w nierozerwalność
Zewnętrznie pewnie większość par przyjmuje te zasady, które Kościół o nierozerwalności małżeństwa głosi. Jednak potem wydaje się, że w środku, w sercach te zasady nie zapuściły korzeni. Ochrzczony to jeszcze nie wierzący. A jeśli nie wierzę, że małżeństwo sakramentalne jest zamysłem Boga i decydując się na nie przyjmuję ten Jego zamysł, to tak naprawdę powinienem zweryfikować jeszcze przed ślubem, czy ja dojrzałem do zawarcia sakramentalnego małżeństwa. Jego istotą jest właśnie nierozerwalność.
Ryzyko Boga
Niektórzy powiedzą: to może lepiej nie ryzykować, wystarczy ślub cywilny. Otóż nie. Małżeństwo zawarte w Kościele, a więc sakrament, pozwala dwojgu czerpać z mocy do bycia razem, która nie jest ich siłą, siłą ich miłości, ale pochodzi z serca Boga. To właśnie On jest gwarantem tego, że uda się być do końca życia razem. Jednak coraz częściej małżonkowie katoliccy nie chcą czerpać z tego źródła... Nie da się zbudować rzeczywistości Bożej, jaką małżeństwo sakramentalne jest, bez Boga. To nawet logiczne. W małżeństwie sakramentalnym ryzykują trzy osoby, ale tylko Bóg jest gwarantem tego, że się uda. Sakrament małżeństwa wyrasta z Eucharystii i do niej prowadzi – tak uczył Jan Paweł II – a ludzka miłość „aż do śmierci”, musi się głęboko zapatrzeć w tę miłość Chrystusową, właśnie do końca. Musi tę Chrystusową miłość poniekąd uczynić swoją, ażeby sprostać treściom małżeńskiej przysięgi: „Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci”. O własnych siłach nie da rady. I Wielki Post to dobry czas, aby wdrożyć projekt renowacji, odnowy małżeństwa i poprawy gorliwości w miłości. Sami damy radę? Nie, ale nie jesteśmy sami, jest Bóg. W dniu ślubu zaryzykował razem z nami, to w końcu przed Nim składaliśmy przysięgę.