We wspomnieniach o nim mówi się krótko: kardynał Kominek. Ale był nim zaledwie rok. 5 marca 1973 r. papież Paweł VI kreował go kardynałem, a rok później – 10 marca 1974 r. zmarł we Wrocławiu. Uroczystościom pogrzebowym przewodniczył prymas Polski kard. Stefan Wyszyński. Z kardynalskich atrybutów pozostały tylko rękawiczki i kapelusz. Widziałam go raz, przed laty, gdy w rocznicę śmierci s. Sylwina, zakrystianka z katedry, umieściła go na fioletowym płótnie u stóp ołtarza. Po powrocie z Rzymu w 1973 r. Kardynał przyniósł go do katedry i powiedział: „Siostro, proszę go schować, przecież nie będę go nosił”.
I są pamiątki, np. tekst 16-stronnicowego „Orędzia biskupów polskich do ich niemieckich braci” z jego końcowym akapitem i słowami „udzielamy wybaczenia i prosimy o nie”, czy notatka do kard. Wyszyńskiego: „Europa to przyszłość – nacjonalizmy są wczorajsze”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ks. Andrzej Dziełak, postulator procesu beatyfikacyjnego ks. Aleksandra Zienkiewicza, o swoim pierwszym spotkaniu z kard. Kominkiem mówił tak: „Był na jakichś parafialnych uroczystościach i wtedy go pierwszy raz widziałem. Co utkwiło mi w pamięci? Postać niewysoka, charakterystyczny sposób mówienia, z taką trochę zadyszką, ale bardzo przyjazny głos, bardzo mądry człowiek i z taką szczyptą śląskiego humoru. To był wizjoner, prorok. Jeśli był we Wrocławiu, to miał taki zwyczaj, że co sobotę przychodził do seminarium na spotkanie wszystkich kleryków z biskupem i wtedy dzielił się z nami swoimi przemyśleniami, swoimi obserwacjami z życia Kościoła. Czynił to z ogromną wiedzą i z humorem. To była postać tego formatu, co Karol Wojtyła. Organizował we Wrocławiu sympozja, bardzo mu zależało na szerokiej edukacji kleryków i duchowieństwa. Na pełną nienawiści propagandę komunistyczną odpowiadał ze swoim poczuciem humoru: „Nie będą czerwoni kominiarze czyścić czarnego Kominka”. Gdyby nie było kard. Kominka we Wrocławiu – mówię to świadomie – to nie byłoby Jana Pawła II w Rzymie.
Kard. Kominek był autentycznie pobożny, prosty, pokorny i mądry. Przyjaciel księży. Był rasowym dyskutantem, zwłaszcza gdy na parafiach wtapiał się w gromadę kapłańskich czy świeckich biesiadników. Kochał Kościół. On był jego codzienną pasją – wspominał przed laty w rozmowie z ks. Piotrem Niteckim ks. prof. Jan Krucina, sekretarz Kardynała. Nie bał się grzeszników, gdyż nimi jesteśmy wszyscy – gorzej z wariatami, kiedy zdrowy rozsądek nie skutkuje. Wówczas brał sprawę „na różańce”.