Reklama

Najpiękniejszy pacjent mojego życia

Do tej pory lekarzowi z Polski udało się uratować w Danii troje dzieci – aż troje dzieci. Trzy życia, trzy istnienia!

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Niedawno miałam sen. Mój mąż pełen radości i dumy oznajmił mi: Kochanie, mamy troje dzieci! Kiedy się obudziłam, wydało mi się to dziwne. Przecież mamy czworo dzieci i nie uważamy, żeby to było szczególnie dużo. Poza tym – dlaczego to on informuje mnie o liczbie naszych dzieci? Przecież to raczej kobieta pierwsza dowiaduje się, że jest w ciąży. Ale szybko o absurdalnym śnie zapomniałam...

On nas znalazł

Do Danii przyjechaliśmy jedenaście lat temu. W poszukiwaniu pieniędzy. Mój mąż, lekarz rodzinny, zapewniał, że w bogatym skandynawskim kraju będziemy żyć jak pączki w maśle. Mieliśmy wtedy dwoje dzieci. Całe nasze egoistyczne jestestwo było nakierowane na spokojne, dostatnie życie. Piękny dom, podróże, przyjemności.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

A Bóg – gdzieś tam w tle... Nie ten prawdziwy, nie ten, który daje słowa życia wiecznego, ale wykonawca naszych próśb, życzeń. Na szczęście On nas tu, na obczyźnie, znalazł. I miał dla nas inny plan. I jak to Bóg, który najczęściej przychodzi przez ludzi, postawił na naszej drodze kapłana, dzięki któremu powoli otwierały się nasze oczy, dzięki któremu zaczęliśmy czytać Pismo Święte i wstąpiliśmy do wspólnoty neokatechumenalnej. Otworzyliśmy się na życie i na świecie pojawiła się jeszcze dwójka naszych dzieci. Nadal jesteśmy egoistami, grzesznikami, ale wiemy jedno: nie można dwóm panom służyć.

To już postanowione

Reklama

Mój mąż Krzysztof po rocznej praktyce w szpitalu zaczął pracę w klinice. Zakres obowiązków lekarza rodzinnego w Danii jest nieco inny niż w Polsce. Wykonuje on drobne zabiegi chirurgiczne, prowadzi też kobiety w ciąży, jeśli bowiem ciąża przebiega prawidłowo, w zasadzie nie odwiedzają one ginekologa.

Każda kobieta ma prawo do usunięcia ciąży na życzenie do końca 12. tygodnia i w pewnych warunkach do jej przerwania po 12. tygodniu. „Gdy poród lub opieka nad dzieckiem pociągają za sobą ryzyko pogorszenia stanu zdrowia kobiety lub jej kondycji życiowej...” – to niejasne sformułowanie powoduje, że aborcje są wykonywane również po 12. tygodniu życia dziecka.

W Danii pacjent, który umawia się telefonicznie do lekarza, sygnalizuje problem, chorobę. – Kiedy dzwoni do mnie kobieta i mówi, że chce dokonać aborcji, teoretycznie, jak każdy lekarz rodzinny, mam możliwość wypisania takiego skierowania do ginekologa przez Internet – mówi Krzysztof. – Ponieważ takich skierowań nie wypisuję, nie odsyłam też do innego lekarza, zapraszam do mnie na rozmowę pod pretekstem jakiegoś problemu zdrowotnego.

Te kobiety przychodzą zupełnie nieświadome wartości poczętego życia. Początkowy etap ciąży traktują jak chorobę, której trzeba się pozbyć, albo jak tymczasowy problem, przeszkodę w dalszej nauce, karierze itp. To efekt propagandy i wychowania seksualnego w szkołach.

Reklama

– Najczęściej jestem pierwszą osobą w ich życiu, która próbuje im uświadamiać, że noszą w sobie dziecko, życie – podkreśla Krzysztof. – Że pozbycie się go nie jest obojętne ani dla niego, ani dla kobiety. Każda taka rozmowa wiele mnie kosztuje. Emocjonalnie. Najczęściej bowiem napotykam mur obojętności, irytację albo złość, że śmiem w ogóle mówić takie rzeczy, że nie ma dyskusji. I słyszę sakramentalne zdanie: „To już postanowione”.

Często też bywa, że dziewczyna w ciąży jest kompletnie zagubiona, wtedy przychodzi do gabinetu z tzw. doradcami – matką, narzeczonym, mężem. To oni naciskają na aborcję.

Nie mogła połknąć

– Dziś odwiedził mnie najpiękniejszy pacjent mojego życia – relacjonuje Krzysiek po przyjściu do domu. – Miałem ochotę go całować, przytulać, z radości cisnęły mi się do oczu łzy. Powstrzymywałem te wszystkie emocje, ale jestem taki szczęśliwy!

Przyszła do niego przed Wielkanocą. Wytatuowana, z różnymi przewlekłymi chorobami i trudną historią. Miała już dwójkę dzieci, jedno, śmiertelnie chore, zmarło tuż po urodzeniu. „Normalny” duński lekarz w takim przypadku informuje o możliwości dokonania aborcji. Ona była zdecydowana, żadnych dzieci więcej, przyszła ze swoim partnerem tylko po skierowanie. Krzysiek zaczął mówić, że wszystko się ułoży, że to małe życie jest teraz najważniejsze.

Reklama

– Nie pamiętam dokładnie, co jeszcze mówiłem, zawsze takim rozmowom towarzyszą ból i stres, bo obawiam się, że nie mam żadnej siły przebicia – opowiada. – A ona – że to już postanowione. Pamiętam, że wyjątkowo gorąco się za nią i za to poczęte dziecko modliłem. Chyba dlatego, że wydawała mi się taka poraniona, smutna. Zamknąłem się w izbie przyjęć na 15 minut i się modliłem. Nie miałem jednak wielkich nadziei, a wręcz byłem pewien, że pójdzie na tę aborcję. Nie wypisuję skierowań, ale to nie problem, by poszła do lekarza pracującego w gabinecie obok.

Spory już czas po świętach zobaczyłem na monitorze komputera, że jest ze mną umówiona. Wchodzi, siada i się uśmiecha. Nic nie mówi. Widzę, że ma spory brzuch, ale nie mogę uwierzyć, że z tymi swoimi wszystkimi nieszczęściami, w kraju, gdzie krzyż bezwarunkowo się odrzuca, nie zabiła tego dziecka. Powiedziała, że poszła do innego lekarza, dostała skierowanie do ginekologa, a ten wypisał receptę na tabletkę poronną. Jednak nie mogła jej połknąć. Patrzyła na nią i nie mogła...

Dziś Nikolaj jest zdrowym chłopczykiem. – Powiedziałem tej kobiecie, że jest moją bohaterką – wspomina Krzysztof.

Kolejka ratująca życie

Drugą sytuację pamiętam bardzo dobrze, bo to było niedawno, w lipcu. Dzień był upalny, nakryłam w ogrodzie stół białym obrusem, przygotowałam dobry obiad. Mieli nas odwiedzić ks. Bernardo z Włoch i kleryk z Chorwacji. Mieliśmy wspólnie przygotowywać Liturgię Słowa dla naszej wspólnoty, czytać Pismo Święte. Byłam w dobrym nastroju.

Reklama

Krzysztof przyjechał z pracy przygnębiony. Była u niego kobieta, która chciała skierowanie na aborcję. Próbował z nią rozmawiać, ale odpierała argumenty. Kiedy mówił, że to człowiek, powtarzała jak wszystkie, że to już postanowione. Poczuł się całkowicie bezsilny i zły za tę bezsilność na siebie, na nią, na wszystko. Na to, że musi pracować w takim kraju. – Powiedziałem nieprzyjemnym tonem, że ja skierowań na aborcję nie wypisuję, i dodałem, że jestem katolikiem.

Kobieta od razu poszła do lekarki, która przyjmuje w tym samym budynku. Krzysiek był przygnębiony, załamany. – Nic nie mogę zrobić, jestem nikim – powtarzał sobie w duchu. Kiedy szedł korytarzem kliniki do domu, zobaczył na podłodze małą kartkę zwiniętą na czworo. Odruchowo się pochylił i ją podniósł. Otworzył. Były na niej napisane dziecięcą ręką słowa: „kocham cię”. – Jakieś dziecko zgubiło tę karteczkę, ale ja odczytałem wtedy te słowa jak słowa od Boga: nie przejmuj się, nie rozpaczaj. Ty rzeczywiście niewiele możesz zrobić, ale ja cię kocham, jestem z tobą – opowiada Krzysztof.

Ks. Bernardo i Anton przyjechali. Pomodliliśmy się za tę kobietę, za dziecko. Wieczór się jednak „nie kleił”...

Następnego dnia Krzysiek zapytał lekarkę o tę kobietę. – Wiesz, wczoraj było wyjątkowo dużo pacjentów – powiedziała. – Może przez ten upał... Dużo zatruć... Ta twoja pacjentka czekała ze trzy godziny, a kiedy do mnie weszła, oznajmiła, że podczas tego czekania zmieniła zdanie: jednak chce urodzić to dziecko.

Ocalało przez zaniedbanie

Trzeci przypadek – to było pięć lat temu.

Reklama

– Dwudziestotrzyletnia dziewczyna przyszła z matką. To były bardzo proste kobiety, ale miłe, serdeczne. Nie wzbraniały się przed rozmową. Nie wyczuwałem tego muru, który jest zazwyczaj. Zaobserwowałem, że osoby z nizin społecznych, mniej wykształcone, są o wiele bardziej pokorne – opowiada Krzysztof.

Przyszły po skierowanie na aborcję dla córki. Dziewczyna miała wielu partnerów, nie znała ojca dziecka. Wydawało im się oczywiste, że ciążę należy usunąć. Krzysiek powiedział im, że to nie zygota, zlepek komórek, ale dziecko, któremu już bije zalążek serca. I że teraz trzeba je chronić. Przyszły znowu za miesiąc: „Zostawiłyśmy tę ciążę... Ty nie piszesz skierowań na aborcję, przegapiłyśmy czas, okazało się, że jest za późno, niech to dziecko już zostanie. Damy radę!”.

Dziecko zostało ocalone przez „zaniedbanie”. A tak naprawdę przez działanie Boga.

– Trudno mi policzyć dokładnie, ile kobiet chcących dokonać aborcji przewinęło się przez mój gabinet – mówi Krzysztof. – Średnio dwie w miesiącu. Przez wszystkie lata mojej pracy udało się uratować tylko troje dzieci. Albo aż troje. Trzy życia, trzy istnienia!

Nic o własnych siłach

Reklama

– Poza tymi trzema przypadkami zawsze ponosiłem klęskę – analizuje Krzysztof. – Czułem wtedy moją małość, słabość, frustrację i niemoc. Zawsze myślę, że może powinienem powiedzieć co innego, inaczej. Ale tu mogę poświęcić tylko ok. 15 minut na pacjenta... Kiedy kobieta, mimo moich starań, zabija swoje dziecko, czuję wyrzuty sumienia. Myślę, że jestem nieporadny, beznadziejny, bo nie umiałem na nią wpłynąć. Wtedy, tą karteczką, Pan Bóg powiedział mi: robisz, co możesz, kocham cię. Nie myśl, że własnymi siłami coś potrafisz. Sprowadził mnie na ziemię i jednocześnie dodał mi otuchy.

Mam pacjentkę, która pochodzi z Nepalu. Przyszła do mnie w ciąży i powiedziała, że chce, że musi usunąć to dziecko. Zacząłem z nią rozmawiać, po prostu prosić, żeby tego nie robiła. Dokładnie nie pamiętam, ale mówiłem o miłości, o dziecku, które już żyje. Za każdym razem mówię coś innego, bo człowiek, z którym rozmawiam, jest inny. Ale ona nie bardzo chciała słuchać – wspomina Krzysiek.

Po kilku miesiącach od zabiegu ta pacjentka przyszła do mojego męża z depresją. Nie mogła sobie poradzić, płakała, bardzo żałowała, że to zrobiła. Wypisał jej skierowanie do psychologa, ale zapytał też, czy wierzy w Boga. Powiedziała, że tak. – Mówiłem więc o przebaczeniu, że jeśli żałuje, Bóg jej wybaczy. Dałem adres i telefon do księdza katolickiego – opowiada Krzysztof. – To było trzy lata temu – kontynuuje. – Potem znowu zaszła w ciążę i urodziła to dziecko. Dziewczynkę. Obsesyjnie się o nią martwi. Przychodzi z nią do mnie po trzy, cztery razy w miesiącu. Z katarem, z tym, że nie siusiała kilka godzin, że może za mało zjadła. Cały czas dręczą ją wyrzuty sumienia. Próbuję jej pomóc, ale wiem, że w tym wypadku uzdrowić może ją tylko Bóg.

Miałem wiele takich przypadków: przychodzi kobieta – mąż, dziecko lub dwójka; stabilizacja, dobra praca, pieniądze i... depresja. Zaglądam w historię choroby, a tam – aborcja.

Czekam na rozkazy

Reklama

A co mówi duńskie prawo na ten temat? Czy lekarz rodzinny może odwodzić od decyzji kobietę, która chce aborcji?

– Nie interesuje mnie żaden zapis prawny na ten temat – mówi Krzysztof. – To jest celowa ignorancja. Ja i tak będę robił swoje. Rozmawiałem z każdą pojedynczą kobietą przez jedenaście lat pracy, mówiłem o aborcji, jakie to zło – po prostu śmierć jej dziecka i zło dla niej. Nie mówię wprost o Bogu, raczej przytaczam fakty medyczne. Czasem „nieprofesjonalnie” staram się poruszyć serce.

Przez te wszystkie lata nie wpłynęła na mnie żadna oficjalna skarga z tego powodu, choć nie raz usłyszałem: „Jak śmiesz mówić coś takiego? Jak śmiesz dyskutować?”. Ale skarga do regionu nie wpłynęła. Nawet mnie to dziwi. A co, jeśli taka skarga wpłynie i zwolnią mnie z pracy? Przyjmę to z ulgą, bo będę mógł z rodziną wrócić do Polski. Nie chcę być typem faszysty, który zabija, „bo taki miał rozkaz”. Jak na razie wiem, że wolą Boga jest, bym tu pozostał. Czekam na Jego rozkazy. Choć przyznam, że jest ciężko.

Mam dwa kuszenia. Pierwsze – cokolwiek powiesz, to i tak cię nie posłuchają, i tak nic to nie da. Diabeł podpowiada: Tym razem nic nie mów.

Drugie – że wobec pacjentów i kolegów z pracy wyjdę na głupka, niepoważnego, nieprofesjonalnego lekarza.

Ale wiem, że to pokusy, którym nie mogę ulec.

2018-12-18 10:59

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Syn Człowieczy przychodzi po tych, którzy do Niego należą

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Karol Porwich/Niedziela

Rozważania do Ewangelii Mk 13, 24-32.

Niedziela, 17 listopada. Trzydziesta trzecia niedziela zwykła
CZYTAJ DALEJ

Rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego o. Józefa Andrasza

2024-11-17 18:59

[ TEMATY ]

św. Faustyna Kowalska

o. Józef Andrasz SJ

Mateusz Wyrwich

O. Józef Andrasz

O. Józef Andrasz

Metropolita krakowski, abp Marek Jędraszewski podjął decyzję o rozpoczęciu procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego Sługi Bożego o. Józefa Andrasza SJ, kapłana, kierownika duchowego i spowiednika m.in. św. Siostry Faustyny.

Ojciec Józef Andrasz urodził się 16 października 1891 roku w Wielopolu koło Nowego Sącza. Już w dzieciństwie odczuł powołanie do kapłaństwa i życia zakonnego. Wstąpił do Towarzystwa Jezusowego w wieku niespełna piętnastu lat. Święcenia kapłańskie przyjął w 1919 roku.
CZYTAJ DALEJ

Kard. Ryś: wszyscy uczestniczymy w kapłaństwie Chrystusa!

2024-11-18 08:05

[ TEMATY ]

archidiecezja łódzka

Julia Saganiak

- Ten kościół jest po to, żebyście byli razem, żebyście tworzyli rzeczywistą wspólnotę – mówił kard. Ryś w Pabianicach.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję