Obok gabloty z obozowym pasiakiem zamieszczono zaświadczenie, podpisane przez br. Innocentego Wójcika, w którym czytamy: „Dnia 11. 10. 1986 r. zgłosił się do Niepokalanowa były więzień obozów niemieckich, Stefan Ast, obecnie zamieszkały: 80-161 Gdańsk – Sucholino, ul. Betowena 162.
W obecności swoich krewnych przekazał na ręce brata Innocentego Wójcika pasiak obozowy: bluzę i spodnie, które nosił w obozie. Dołączył też dwa paski z czerwonym winklem i numerem 16670. Jednocześnie wyraził życzenie, aby ten pasiak był przechowywany w muzeum Niepokalanowa. Stwierdzam, że otrzymałem wyżej wymieniony pasiak od pana Stefana Ast do muzeum w Niepokalanowie” (pisownia oryginalna).
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Rzeczywiście, na białym pasku można odczytać wyblakły numer 16670 – to ten, który otrzymał o. Maksymilian Maria Kolbe po przybyciu do obozu. Pasiak nosi też ślady krwi.
Szukajcie...
Reklama
Przyjechałam w tym roku do Niepokalanowa, aby jeszcze raz zobaczyć pasiak podarowany przez p. Asta. Pamiątek po Ojcu Maksymilianie jest tak mało – zwłaszcza z ostatnich tygodni życia – że warto sprawdzić każdy ślad. Za zgodą ojców franciszkanów ośmieliłam się rozpocząć poszukiwania związków podarowanego pasiaka z samym świętym. Sprawa nie należy do łatwych, nawet z wykorzystaniem współczesnych metod badawczych, którymi dysponują naukowcy. Ciało świętego zostało przecież spalone, wydaje się, że nie dysponujemy żadnym materiałem źródłowym DNA Ojca Maksymiliana. Chyba że... No właśnie, chyba że włosy z jego brody.
Relikwie w słoiku
Przed beatyfikacją Ojca Maksymiliana w 1971 r. Akurcjusz Pruszak, współbrat z Niepokalanowa, wyjawił swój sekret gwardianowi. Otóż przed wywiezieniem ojca do Auschwitz ogolił go, a ponieważ był przekonany, że żyli obok świętego, zawinął pukiel włosów i schował do słoika. Skarb ocalał i to dzięki tym postrzyżynom mamy dziś relikwie ojca, które są rozsyłane na cały świat. Czy broda ze słoika wystarczy do określenia DNA Ojca Maksymiliana, a następnie do dokonania porównania ze śladami krwi na podarowanym przez p. Asta pasiaku?
Sprawdzamy
Reklama
To trudne pytanie. Aby znaleźć na nie odpowiedź, nawiązałam kontakt z wybitnym naukowcem, kierownikiem Zakładu Technik Molekularnych we Wrocławiu – prof. Tadeuszem Doboszem. To jego zespół jako pierwszy badał Hostię w Legnicy, której krwawe zabarwienie czcimy dziś jako noszące znamiona cudu eucharystycznego. Pan profesor nie ukrywa, że sprawa nie jest prosta, ale – co najważniejsze – podejmie się próby przeprowadzenia badania. – Obawiam się, że broda na pewno została obcięta, czyli nie będzie cebulek, korzeni włosa, a to właśnie z trzonu włosa można badać tylko DNA mitochondrialne, które identyfikuje z mniejszą mocą niż genomowe, a jeżeli stwierdzony wzór będzie dosyć częsty, powiedzmy, że przykładowo występujący raz na stu czy dwustu Polaków, to na pewno znajdą się osoby kwestionujące identyfikację opartą na takiej wysokiej częstości – to oczywiste. Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku szczątków Mikołaja Kopernika – powiedział prof. Dobosz. – Poza tym będziemy musieli zniszczyć ok. pięciocentymetrowy odcinek włosa, bezpowrotnie – dodał. We wstępnej opinii nt. samego pasiaka profesor podkreślił, że Auschwitz, wbrew temu, co się pospolicie sądzi, było obozem o stosunkowo wysokim stopniu higieny formalnej. – Pasiak będzie więc wysycony resztkami środków piorących (co uszkadza DNA) i nie będzie zbyt przesycony potem (też zawierającym DNA). Poza tym, obawiam się, że jednak był prany w trakcie przechowywania przez kilkadziesiąt lat, być może nawet na gorąco – a to znowu niedobrze. W dodatku pasiak na pewno był wielokrotnie dotykany, bez rękawiczek, przez p. Asta i opiekunów eksponatu, czyli może nam wyjść mieszanka DNA. W tym wszystkim jest tylko jedna dobra wiadomość – mamy już metodę nieniszczącej izolacji DNA z tkanin, co oznacza, że nie wycinalibyśmy żadnych fragmentów do badania, pozostawilibyśmy pasiak – albo, co się dopiero okaże, relikwię – w całości nietknięty.
Ślady w Gdańsku
Czy to w ogóle możliwe, aby pasiak noszony przez p. Asta należał wcześniej do o. Maksymiliana? Teoretycznie tak. Więźniowie skazani na śmierć w bunkrze głodowym, jak o. Kolbe, byli tam kierowani nago, bez obozowej odzieży. Pasiak mógł trafić w ręce kogoś innego. Ale czy trafił? Zadzwoniłam do parafii, na której terenie mógłby mieszkać – zgodnie z adresem podanym br. Innocentemu Wójcikowi – p. Stefan Ast. Dziś to parafia pod wezwaniem... św. Maksymiliana Kolbego. Ks. prał. Piotr Toczek, proboszcz, potwierdził informację o tym, że p. Ast był więźniem w Auschwitz i że przez długi czas organizował spotkania byłych więźniów. O geście przekazania pasiaka do Niepokalanowa nie wiedział, a dalsze losy p. Stefana obiecał pomóc sprawdzić, za co już teraz należą mu się słowa podziękowania.
W sporządzonym zaświadczeniu przez br. Innocentego pojawił się błąd. Dzielnica, na której terenie mieszkał p. Ast, nazywa się Suchanino, a nie, jak zapisano, Sucholino.
Muzeum w Auschwitz, poproszone o zweryfikowanie tożsamości byłego więźnia, potwierdziło, że Stefan Ast był więźniem obozu.
I jeszcze jeden skarb...
Reklama
Poszukiwania mają to do siebie, że gdy szukasz jednego przedmiotu, zupełnie niespodziewanie możesz trafić na kolejny. W archiwach ojców w Niepokalanowie znajduje się niewielki krzyż pokryty masą perłową. Trafił do franciszkańskiego domu 2 sierpnia 2004 r. Przywieźli go syn, wnuk i siostrzeniec p. Stanisława Hysa, innego więźnia Auschwitz. W dokumencie przekazania zanotowano: „(...) przekazujemy Klasztorowi O.O. Franciszkanów w Niepokalanowie – Krzyż Ojca Maksymiliana Kolbego. Krzyż ten według wspomnień nieżyjącego został mu osobiście przekazany przez o. Maksymiliana Kolbego w czasie pamiętnego apelu w Oświęcimiu w lipcu 1941 roku”.
Ostatnie zdanie poraża... Wiele razy próbowano rekonstruować ostatnie chwile tego apelu, Franciszek Gajowniczek zeznawał pod przysięgą przebieg wydarzeń, ale o tym fakcie nikt nigdy nie wspominał: że w ostatniej chwili, zanim wyszedł z szeregu, o. Kolbe mógł przekazać krzyż, który – jak się wydaje – może być tym samym, który był przyczepiony do franciszkańskiej koronki ojca, przywiązanej do paska habitu. Jeśli zaś tak, to by oznaczało, że jakimś cudem, narażając życie, przywiózł go do Auschwitz aż z Pawiaka.
Trzymałam ten krzyż w dłoniach długą chwilę. Nie wiemy, jaka jest jego prawdziwa historia, i być może nie dowiemy się tego nigdy, ale mamy obowiązek pytać, szukać i sprawdzać, być może do świadectwa rodziny p. Hysa dołączą inne osoby.
Dzielą ich trzy numery...
Reklama
Prześledziłam obozowe losy p. Stanisława i jego ewentualne związki z Ojcem Maksymilianem. Gdy czytałam uważnie listy transportowe, a następnie tzw. Zugangliste – czyli listę przybyłych do obozu w Auschwitz, zawierającą nadany już numer, imię, nazwisko, datę urodzenia oraz zawód przybyłego – dokonałam takiego odkrycia: o. Kolbe trafił do obozu 28 maja 1941 r. i otrzymał numer 16670, a p. Stanisław Hys został zapisany 29 maja 1941 r. i nadano mu numer 16667. Z listów transportowych wynika, że się znali, jechali tym samym pociągiem z Warszawy, co sugeruje, że mogli też zamieszkać w tym samym baraku. Poza niedowierzaniem w prawdopodobieństwo tej historii nic nie daje podstaw, aby p. Hysowi i wykonawcom jego woli nie wierzyć. Oczywiście, wydaje się bardzo nieprawdopodobne, aby w warunkach obozowych przechować krzyż, ale skoro zachowały się maleńki kielich mszalny, miniaturowy mszalik i różaniec, który ojciec przewiózł z Pawiaka do Auschwitz, to przecież Ojciec Maksymilian mógł znaleźć też sobie wiadomy sposób na przechowanie krzyża, prawda?
Potwierdzone jest świadectwo o tym, jak rozdeptany przez esesmana w czasie przesłuchania na Pawiaku różaniec pozbierał co do okruszka z koralika i w maleńkim woreczku zabrał do Auschwitz. To sugeruje, że mógł się porwać na szaleństwo i z narażeniem życia ukrywać krzyż z Umiłowanym przyczepionym do niego w metalowej pasyjce.
Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...
Dzięki pomocy ojców franciszkanów w Niepokalanowie, jedynych kustoszy tych pamiątek, prof. Tadeusza Dobosza z Wrocławia i ks. Piotra Toczka, proboszcza z Gdańska, jest szansa na wyjaśnienie pochodzenia tych dwóch zagadkowych darów od byłych więźniów. Proszę również o pomoc Państwa, naszych Czytelników – ktokolwiek zna choćby ślad, który może nas poprowadzić do rozwiązania tych zagadek, połączmy siły! Ojciec Maksymilian nigdy nie zostawiał nikogo z pustymi rękami – być może przygotował nam prezent, który od lat czeka na odpakowanie...