Akcją niesienia pomocy kierowała s. Matylda Getter, nazywana przez siostry i dzieci „Matusią”. W półwiecze jej śmierci ks. Robert Ogrodnik poświęcił kamienie węgielne pod Muzeum Ratowania Dzieci Żydowskich im. Matki Matyldy Getter – „Matusi”. Za dwa lata, dzięki staraniom m.in. Instytutu Pamięci Narodowej, powstanie ono przy warszawskim domu zakonnym na ul. Hożej, gdzie niemal do końca życia mieszkała „Matusia”. Kamienie węgielne pochodzą z izraelskiego ogrodu Yad Vashem.
– Za długo trwało milczenie o tym, co robiła s. Matylda Getter. I trzeba teraz głośno o tym mówić. Chcemy, by się o tym dowiedzieli rodacy. By wiedza o tym docierała również poza granice Polski. To jest nasza wspólna pamięć. Pamięć naszego narodu – powiedział przy grobie s. Getter prezes IPN Jarosław Szarek.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
S. Matylda Getter urodziła się w 1870 r. na warszawskiej Woli. Do zakonu wstąpiła w wieku 17 lat. Jak mówi dziś historyk i archiwistka zgromadzenia s. dr Teresa Antonietta Frącek – s. Getter poszła do zakonu Rodziny Maryi pod wpływem sugestii spowiednika, który miał jej powiedzieć: Trzeba teraz ratować biedne dzieci i służyć krajowi.
Reklama
Służyła przez cały czas Polsce pod zaborem rosyjskim, zakładając kolejne sierocińce dla polskich dzieci. Również w okresie II RP. Kiedy s. Getter została przełożoną prowincji warszawskiej zgromadzenia w 1938 r., prowadziła ponad 40 domów, w których tuż przed wybuchem II wojny światowej przebywało blisko 2 tys. dzieci. Opiekowało się nimi ponad 400 sióstr, które prowadziły sierocińce, ochronki, internaty, szkoły, w tym 5 szkół własnych zgromadzenia. Za swą działalność s. Matylda została odznaczona przez władze państwowe II RP Złotym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Nie wolno nam odmówić
Reklama
Wraz z wybuchem wojny i założeniem przez Niemców pierwszych gett przed siostrami stanęło nowe wyzwanie: uratować jak najwięcej żydowskich dzieci i dorosłych, którzy byli skazani przez Niemców na eksterminację. Siedziba Domu Generalnego na ul. Żelaznej mieściła się tuż przy murze getta. Stamtąd często przerzucano niemowlęta czy też małe dzieci. Na Żelazną trafiały nie tylko maluchy, lecz także młodzi Żydzi, podobnie jak do domu na Hożej. O jednym z takich spotkań z s. Getter wspominały po latach żydowskie siostry Lili i Mary Goldschmidt, które jako kilkunastoletnie dziewczęta były ukrywane na Hożej. Lili, która trafiła tam w 1942 r., tak o tym opowiedziała: „Nie zapomnę do końca życia tego momentu, matka Getter była w tym małym ogródku, na Hożej, zbliżyłam się do niej, powiedziałam, że nie mam gdzie się podziać, że jestem Żydówką, a więc wyjętą spod prawa. Na co matka Getter mi odpowiedziała, i tu przytaczam jej słowa: «Dziecko moje, ktokolwiek przychodzi na nasze podwórko i prosi o pomoc, w imię Chrystusa, nie wolno nam odmówić»”. Kilka miesięcy później na Hożą cudem trafiła też jej siostra – Mary. „Kiedy s. Getter zapytała: «Co mi powiesz, dziecko (...)», odpowiedziałam (...), że nie mogę wrócić do swojego mieszkania, że jestem Żydówką i że nie wiem, gdzie się podziać z tym życiem, co się tak rozpaczliwie kołacze w moim sercu. Tego dnia już zostałam na ulicy Hożej” (s. Teresa Antonietta Frącek, „Działalność Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w latach 1939-1945”).
Mary Goldschmidt dała świadectwo o s. Matyldzie, tak pisząc w 1984 r. w jednym z listów do s. Antonietty: „Dostałam od Matusi na Hożej maleńki medalion z wizerunkiem Matki Boskiej. Siostra wówczas powiedziała: «Wiem, że ty w to nie wierzysz. To nic nie szkodzi, bo ja w to wierzę. Trzymaj go przy sobie». I mam go jeszcze do dzisiaj. Dostałam od niej też książeczkę do nabożeństwa, ze słowami: «Naucz się tych modlitw na pamięć, to się może przydać». Wiedziałam, że w tym klasztorze nie szukano owieczek do religii chrześcijan, ale znajomość religii katolickiej mogła czasem pomóc przy ukrywaniu się na fałszywych papierach. Modlitewnik towarzyszył mi często, ale świadomość szacunku dla mojej własnej religii, w której żyłam u Matusi, jej respekt dla mojej przynależności, uznanie moich wartości i tradycji były dla mnie największą podporą”.
Anioły w habitach
Reklama
Lea Balint z Jerozolimy ma 80 lat i od lat odwiedza siostry franciszkanki Rodziny Maryi. Do dziś, gdzie tylko może, świadczy o uratowaniu jej życia przez s. Matyldę Getter i inne siostry ze zgromadzenia. I do dziś nazywa je swoimi aniołami. Kiedy przyniesiono ją do zakonu, miała zaledwie 3 latka. Znalazła schronienie, wraz z innymi żydowskimi i polskimi dziećmi, w domu zakonnym w Brwinowie, który m. Getter założyła w 1941 r. Lea Balint podkreśla, że siostry uratowały jej życie trzykrotnie. Po raz pierwszy, kiedy ją przyjęły do domu w Brwinowie. Po raz drugi, kiedy niespodziewanie przyszli Niemcy, a siostra przebywała z nią na werandzie. Niemal w ostatniej chwili spostrzegła duży kosz ze słomą, na której wierzchu leżały jajka. Szybko z tego kosza wyjęła część słomy i włożyła do niego malutką Leę. Przykryła dziecko resztą słomy i na wierzchu położyła znowu jajka. Kiedy Niemcy weszli, chcieli od razu zabrać kosz z jajkami. Siłowali się z siostrą. Nie oddała – powiedziała, że to ostatnie wyżywienie dla dzieci. A Lea wykazała się niezwykłą odwagą i przez cały ten czas nawet nie pisnęła. Kiedy Niemcy wyszli, siostra wyjęła ją z koszyka, przytuliła i się rozszlochała. Trzeci przypadek miał miejsce w 1944 r. Już podczas Powstania Warszawskiego, kiedy łuny dochodziły do Brwinowa, Lea dostała zakażenia ręki. Siostra zaniosła ją do oddalonego o kilka kilometrów punktu sanitarnego, tuż przy granicach Warszawy. Tam dziewczynka dostała zastrzyk i dzięki temu nie umarła.
– Zawsze czułam, że jestem kochana, mimo oddalenia od rodziców, mimo ciągłego lęku – mówi Lea Balint. – Pamiętam taką scenę: kiedy było bombardowanie, bardzo się bałyśmy i płakałyśmy. Któraś ze starszych dziewcząt zapytała, jak długo będzie to trwało. Na co s. Getter powiedziała, że nie ma się co bać i że zaraz pójdzie i zapyta o to Pana Boga. Wróciła z uśmiechem i poprosiła, żebyśmy były spokojne, bo Pan Bóg powiedział, że bombardowanie niedługo się skończy i nic nam się nie stanie. I rzeczywiście po kilkunastu minutach ustało. Serdeczność, jaką mnie otaczano w domu Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Brwinowie, zawsze mi towarzyszyła. To dobro promieniowało na całe moje życie. Również na sposób wychowywania moich dzieci i wnuków, które mieszkają w Izraelu.
Okno życia
Po wojnie s. Matylda Getter przez kilka lat była przełożoną domu na Hożej. Cieszyła się ogromnym szacunkiem i uznaniem. Jak wspomina archiwistka zgromadzenia s. Antonietta, choć „Matusia” ciężko chorowała, to znosiła to z wielką cierpliwością i pokorą. S. Frącek wielokrotnie z nią rozmawiała o przeżyciach czasu wojny. Wspomina, że „Matusia” jakiś czas przed śmiercią oddała przełożonej medal „Salvator Mundi”. Otrzymała go w latach 20. XX wieku od kard. Aleksandra Kakowskiego, który wówczas powiedział: – Ten medal i matkę uratuje... Kiedy w 1974 r. siostry na Hożej obchodziły 100-lecie domu, biorący udział w tych uroczystościach prymas kard. Stefan Wyszyński wspomniał ofiarną pracę m. Getter, jej poświęcenie i patriotyzm. Powiedział też, że w tym domu nagromadziło się tyle dobra, tyle ofiary, iż kiedy sąsiednie murowane gmachy legły w gruzach, ten drewniany dom pozostał. Prymas podkreślił, że m. Getter wypełniała ewangeliczne wezwanie Chrystusa: „Kto by przyjął jedno dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje”. I dodał: – Jak bliski tym wyrazom jest werset Talmudu: „Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat”.
Przed laty w murze domu zakonu na Hożej siostry otworzyły „okno życia”, do którego trafiło już wiele porzuconych niemowląt. Kto ratuje jedno życie...