Zamordowani bestialsko na Wołyniu Polacy do dzisiaj nie mają swoich grobów! Ile jeszcze trzeba czasu? Oni wołają, krzyczą o pamięć. Kto ich krzyk usłyszy? – pytał ks. Tadeusz Bednarek, nieformalny kapelan Wołyniaków i Sybiraków, osób, których bliscy bądź oni sami przeszli przez Golgotę Wschodu. I podkreślał, że trzeba modlić się o przebaczenie, ale nie wolno zapomnieć.
W niedzielę 19 sierpnia w kościele Miłosierdzia Bożego na łódzkim Teofilowie sprawowana była Msza św. w rocznicę rzezi wołyńskiej. Miesiąc po 75. rocznicy. W homilii emerytowany proboszcz przypomniał historię, o której, choć obecnie głośno, nadal niewielu wie. O tym, jak rozpoczęła się eksterminacja Polaków na terenie późniejszej Ukrainy, o kulminacji podczas krwawej niedzieli, o atakach w kościołach podczas Mszy św., o mordowaniu przez sąsiadów, rodziny. – Z 1500 miejscowości, osad i wsi wołyńskich nie zostało nic, a ich męczeństwo zostało uwiecznione najczęściej tylko niewielkim krzyżem w 150 miejscach – mówił. – A pozostali? Gdzie ich groby? Kto o nich pamięta? – dodał.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
I przywoływał kolejne „statystyki”, bo przecież one najbardziej przemawiają: 30 proc. kościołów zrównano z ziemią, 70 proc. parafii przestało istnieć, zginęło – według danych IPN – ponad 100 tys. ludzi: kobiet, dzieci, mężczyzn, wielu musiało uciekać. – O tej zbrodni nie wolno nam zapomnieć, bo to była wtedy nasza Ojczyzna – II Rzeczypospolita – podkreślał. Do dzisiaj, także w Łodzi, żyją świadkowie tamtych wydarzeń. – Także w naszej parafii, spośród nielicznych którym udało się przeżyć, żyje niewielu. Niektórych, którzy odeszli, spowiadałem przed śmiercią. Opowiadali przerażające historie i prosili, bym pamiętał. I dopóki będę żył – będę pamiętał – powiedział ks. Bednarek. To ich testament i nasze świadectwo – pamięć. Przypomniał też świadectwo Jana Isakowicza-Zaleskiego, ojca ks. Tadeusza, który także zdołał ocalić się z Wołynia.
Podczas Mszy św. na ołtarzu stały urny z ziemią z miejsc kaźni Polaków na Wschodzie, także z ziemią wołyńską. Po Eucharystii przy bocznym ołtarzu w kaplicy Matki Bożej Ostrobramskiej modlono się za dusze tych, którzy zginęli. Tutaj także swoje przejmujące świadectwo wypowiedziała Halina Poros, organizatorka corocznych uroczystości i jedna z niewielu żyjących, którzy zdołali uciec przed rzezią z miejscowości Wyrki na Wołyniu. Wspominała o Hucie Stefańskiej i Siedlisku. Przypomniała historię rodzin Gutkowskich, Lipińskich, Włoszczyńskich. Odczytała wiersz nieżyjącej już, a mieszkającej w Pabianicach, Franciszki Piotrowskiej, której także udało się uciec z Wyrek. Wiersz o strachu, przerażeniu, o zostawionych bliskich, o modlitwie, która towarzyszyła tym, którzy przeżyli. A w oczach wielu słuchających tych słów pojawiały się łzy.
W kościele pw. Miłosierdzia Bożego osoby, których los rzucił do Łodzi, a musiały zostawić swoją małą Ojczyznę na kresach wschodnich, znalazły niejako swój dom i pocieszenie. To dzięki ks. Tadeuszowi Bednarkowi odbywały sie tu i nadal odbywają Msze św. w tak ważne dla nich rocznice, a pod obrazem Matki Bożej Ostrobramskiej znajdują sie urny z ziemią z tak drogich im miejsc.