Rozglądnijmy się nieco...
Netiszyn - miasto na Ukrainie, położone między Równem a Chmielnickiem. Ma zaledwie 30 lat i 38,5 tys. mieszkańców - w ogromnej większości ludzi napływowych. Budowane przez Polaków, jako "sypialnia" dla
pracowników niedalekiej elektrowni atomowej (za rok otwarty zostanie drugi blok, który da pracę 10 tys. ludzi). To miasto nowoczesne, czyste i zadbane. W oczy rzuca się dobra organizacja: są cztery szkoły
(w tym liceum), dziewięć przedszkoli, poliklinika, dobrze wyposażony szpital. Na ulicach słychać wiele języków, które zdradzają, że mieszkańcy, to ludzie napływowi, pochodzący z różnych stron świata,
wychowani w różnych kulturach.
Ale nie wszystko jest tu idealne. Są także problemy, którym ta dobra organizacja nie potrafi stawić czoła: brak mieszkań, źle zorganizowana sfera socjalna, duże bezrobocie wśród młodzieży. Szczególnie
widoczny jest problem aborcji, alkoholizmu i narkomanii (właściwie na każdej klatce schodowej można znaleźć puste strzykawki). To efekt powierzania przez rodziców spraw wychowawczych tylko państwu: przedszkolom,
szkołom. Dzieci same wybierają szkoły, same planują przyszłość, a dorośli mówią: "to twoja sprawa, zrobisz, jak chcesz...".
Chyba więc oczywiste, że miasto nie do końca potrafi poradzić sobie z wszystkimi tymi wyzwaniami, i mimo wysiłków, władze niewiele mogą zdziałać.
Czy tu jeszcze wierzą?
Reklama
Ciekawe, że w tak wielokulturowym środowisku, na pytanie: "czy jesteś wierzący?", prawie każdy odpowie, że tak. Jak wierzą? Są tu muzułmanie, chrześcijanie - protestanci, prawosławni, katolicy; mocno
działają również różne sekty.
Protestanci i prawosławni zwykle podkreślają, iż w sumie chodzi o tego samego Boga i nie czynią wielu problemów z tego, czy idą do cerkwi, czy do kościoła. Lecz jeśli chodzi o ich uczestnictwo w życiu
religijnym, zasadniczo ogranicza się ono Świąt Bożego Narodzenia i Świąt Paschalnych.
Nie znaczy to jednak, że lata komunizacji społeczeństwa nie zostawiły żadnego śladu. Często dzieci, zapytane na przykład o to, kto stworzył świat, nie odpowiedzą, że Pan Bóg, lecz że "matka natura"...
Większość dorosłych zaś, choć wierzy i nie powie, że "Boha ne maju" ("Boga nie ma"), mało jednak wie na Jego temat. Nierzadko stawiają takie pytania dotyczące wiary, na które w Polsce znają odpowiedź
nawet dzieci w III klasie... Mentalność tych ludzi naznaczona jest piętnem komunizmu. Trzeba więc pracy od podstaw i uczenia nowego spojrzenia na Kościół, na świat, odkrycia takich wartości, jak: godność,
dobroć, uczciwość.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Mała wspólnota wobec wyzwań
Reklama
Mimo, że nie upłynął jeszcze rok od przybycia nowego proboszcza - ks. Tomasza do budującej się parafii w Netiszynie, poznał on już wszystkich swych parafian. Wystarczyła jedna wizyta podczas kolędy, by
mógł odwiedzić 140 rodzin, które należą do jego parafii. Jest to więc mała wspólnota, ale bardzo żywa. Ksiądz Proboszcz z błyskiem w oczach wspomina, że parafianie uczestniczą w liturgii bardzo aktywnie,
chętnie czytają i śpiewają (słuchałem tego, wstydząc się trochę za niektóre nasze parafie, gdzie świeccy wszystko zostawiają księdzu, bo "to jego sprawa"), włączają się w prace przy parafii... Cieszył
się też z tych 120 osób, które co niedziela przychodzą na Mszę św. (do południa w jęz. polskim i po południu w jęz. ukraińskim).
Ale ta młoda wspólnota też ma swoje problemy. I nie chodzi tu wyłącznie o borykanie się z trudnościami natury materialnej (to budująca się parafia, z drewnianą kaplicą, pokrytą eternitem), lecz zwłaszcza
o te, związane ze środowiskiem.
Jest bowiem taka grupa ochrzczonych katolików, którzy właściwie wiarą nie żyją. Nie praktykują, bo jak mówią, nikt ich tego nie nauczył, nie było okazji, albo "jeszcze mają czas". Niektórzy są po
prostu obojętni, bo "Co mi da Kościół? Jak da pieniądze, to przyjdę...". Zdaniem ks. Tomasza, jeśli tylko ktoś był zdrowy - miał możliwość utrzymywania kontaktów z księdzem; na pewno nie było to łatwe,
ale było możliwe.
Następny problem, bardzo widoczny, to tzw. chodzenie do "hadałek" (bab), czyli uciekanie się do czarów, zwłaszcza w związku z chorobami. Tutaj trzeba ciągle uczyć, że wiara daje odpowiedź również
na takie problemy, jak choroba i niepowodzenia; uczyć, że w Jezusie Chrystusie mamy całą odpowiedź na zagadkę ludzkiego życia...
Jeszcze inne wyzwanie to sprawa katechezy. W szkołach jest ona zabroniona, więc konieczne jest organizowanie jej przy kościele - i to zarówno dla dzieci, jak i starszych, którzy także mają duże zaległości
w wiedzy religijnej. Trzeba więc pracować z ludźmi indywidualnie, poświęcać im czas na rozmowę i wsparcie duchowe.
Uczyć się wiary od nich
Wsłuchując się w słowa Proboszcza z Netiszyna, nie tylko myślałem o trudnościach, z jakimi zmaga się na co dzień. Zazdrościłem mu trochę jego wiernych. Bo jak już chodzą do kościoła - to chodzą naprawdę.
Nawet osoby mające 80 lat, niezależnie od pogody, potrafią przemierzać 16 km, by być na Mszy św. I wcale po jej skończeniu nie uciekają zaraz do domów. Po liturgii dopołudniowej jest katecheza dla młodzieży
i dorosłych - zostają na niej prawie wszyscy. Słuchają uważnie, zadają konkretne pytania, dzięki którym wiadomo, że modlą się codziennie i czytają Pismo Święte. Ciekawe, jak wielu takich chrześcijan znaleźlibyśmy
w naszych parafiach?
Wierni z rzymskokatolickiej parafii w Netiszynie potrafią też cierpliwie czekać, śpiewając pieśni, kiedy ich ksiądz się spóźnia na Mszę św. Widać, że to dla nich coś cennego. A przecież często przychodzenie
do kościoła, czy na katechezę wiąże się z tym, że muszą znosić prześladowania - nawet ze strony najbliższych - czy "zapłacić" za to utraconą przyjaźnią. Ksiądz Tomasz mówił o dzieciach, które przychodzą
do jego domu na lekcje religii, wbrew swym niewierzącym albo obojętnym rodzicom...
Wiele można się też nauczyć od Młodego Proboszcza - na przykład tego, że tylko osobiste kontakty pozwalają prawdziwie przekazywać wiarę, albo tego, że umie z pokorą przyznać, iż sam czasem też popełnia
błędy i potrafi komuś "zaleźć za skórę"...
Słowo na pożegnanie
"Jeśli mogę prosić, to módlcie się za Ukrainę, za tych ludzi - by odkrywali Boga, by się nie bali chodzić Jego drogami i znajdowali siłę do przeciwstawienia się wszystkim trudnym sytuacjom, z jakimi borykają się na co dzień" - tak żegnał się ze mną ks. Tomasz. A ja dopowiadałem sobie w myśli: módlmy się i za naszych wiernych, aby nie okazało się, że Polacy, którzy szczycą się swym katolicyzmem, tak naprawdę są daleko w tyle za innymi, żyjącymi na terenach misyjnych.