Na kanwie dyskusji o niedzielnym ograniczeniu handlu usłyszałem ostatnio dwa bardzo podobne argumenty za rzekomą koniecznością pracy niedzielę: „W Polsce trzeba pracować na półtora etatu albo nawet na dwa, żeby przynajmniej zbliżyć się do standardu życia na Zachodzie!” (w domyśle – wtedy na zakupy trzeba chodzić w niedzielę, bo tylko wtedy jest na to czas) oraz „Jeżeli nasze pensje będą w relacji 1 zł do 1 euro, to dopiero wtedy możemy przestać pracować dodatkowo!”. Coraz częściej słyszę też, że niektóre firmy produkcyjne robią „zapisy” pracowników na pracę w niedzielę. Taki „dobrowolny przymus”, a jeżeli się komuś nie podoba, to może się zwolnić. Na jego miejsce przyjdą „dyspozycyjni” pracownicy z Ukrainy czy Wietnamu.
Nie potępiam pracy dodatkowej w ogóle, sam ją podejmuję, choćby pisząc ten felieton. Za chybione uważam jednak argumenty o konieczności dodatkowej pracy, zwłaszcza w niedzielę, „by równać do Zachodu”, oraz do czasu, aż osiągniemy pożądany „ekwiwalent walutowy”. Na to trzeba harmonijnego rozwoju całego kraju i rzetelnej pracy pokoleń, a nie wysiłku jednostek, choćby i licznych, za wszelką cenę, w świątek czy piątek. Czy naprawdę chcemy być „złotówkowymi niewolnikami” we własnym kraju?
Pomóż w rozwoju naszego portalu