Najbardziej poruszające zdjęcie umarłej Warszawy, tuż po powstaniu, gdy jeszcze dymiły gruzy, przedstawia widok monumentalnej budowli – ocalałego kościoła pw. św. Augustyna na Nowolipkach. Samotny, ogromny, z wysoką wieżą, stoi jak wydzielona, niezdobyta forteca na wielkiej przestrzeni całego Muranowa, części Woli i Śródmieścia – wielkiej równiny, zasypanej drobnymi kawałkami gruzów, jakby przedtem nie było tu żadnych domów ani ulic, jedynie kamienista, płaska tafla. Tylko ten kościół stoi duży, majestatyczny, jakby sięgał nieba, trwa samotnie, bo cały teren wokół jest zrównany z ziemią. Gdy pytałam świadków i uczestników Powstania Warszawskiego z tych rejonów, nie potrafili odpowiedzieć, jak to było możliwe, opuszczali głowy w zamyśleniu i z pokorą przed „niepojętym znakiem od Boga” – jak to określali. Zawsze, ilekroć to zdjęcie pojawia się na ekspozycjach, wystawach poświęconych polskim dziejom XX wieku, Powstaniu Warszawskiemu, przyciąga wszystkich zwiedzających. Stają jak skamieniali, wpatrzeni w bezruchu. Często wtedy obserwuję ich twarze i widzę nie tylko zdumienie, zaciekawienie, ale też przerażenie.
To przecież niemożliwe: ogromna kamienista, płaska przestrzeń, a z niej wyrasta wysoki kościół, widoczny dla wroga nawet z dużej odległości. Nie mógł być więc niezauważony z samolotów bombardujących ten teren z wielką zaciekłością – jak opisują historycy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Starzy warszawiacy pamiętają też, co się tu działo w trudnych latach 50.; wydarzenia te, nazywane cudem, zachowały się na zdjęciach, w kronikach filmowych, a w kościele została wmurowana tablica o nieco enigmatycznej treści, czytelnej tylko dla wtajemniczonych: „W 50. rocznicę wydarzeń w parafii św. Augustyna w Warszawie – parafianie, świadkowie i Jasnogórska Rodzina Różańcowa. 7 X 1959 – 7 X 2009”.
Dziś jednak wracam do wspomnianego zdjęcia ocalałego kościoła pw. św. Augustyna wśród ruin Warszawy, bo stało się ono tłem dla grobu Pańskiego, przygotowanego podobnie jak w innych kościołach pod koniec Wielkiego Tygodnia. „Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych, pokazują to nasze ojczyste dzieje. Zawsze wierni Bogu szli przez życie nasi przodkowie i zmartwychwstała Polska po 123 latach niewoli! Zaufajcie Jezusowi, tak mocno, bezgranicznie, On was nigdy nie zawiedzie! Pomoże unieść najcięższy krzyż i nada sens waszemu życiu” – powiedział Jan Paweł II do młodzieży w 1991 r. Nasze polskie losy pełne są śladów Boga, tylko musimy chcieć je zobaczyć, zatrzymać się, pomyśleć. „By docierać do źródeł, poznawać historię własnego kraju i świata, potrzebna jest wiedza i wiara. Dwa skrzydła, by móc poruszać się w mętliku świata, wybrać dobrą drogę i nie zbłądzić” (Jan Paweł II, „Fides et ratio”).
Przez tyle stuleci pozostawaliśmy wierni Bogu i Ojczyźnie, dzisiaj nie uda się tego wykreślić, zapomnieć, bo kamienie będą wołać – tak jak ten samotny warszawski kościół, ocalały po barbarzyńskim burzeniu i wypalaniu bestialsko zamordowanej stolicy Polski, przy bierności i cynizmie świata. „Niech mury murom powtarzają/ Niech zwalone dzwony śpiewają/ Pieśń o Zmartwychwstaniu/ Niech się święci!” – napisał zapomniany poeta z Powstania Warszawskiego Lech Hałko, kuzyn Feliksa Konarskiego, autora „Czerwonych maków na Monte Cassino”. Tak się splatają losy Polaków zawsze wiernych Bogu i Ojczyźnie, bo właśnie oni sprawiają, że „jeszcze Polska nie zginęła”.