Na Drogę Krzyżową uliczkami starej Jerozolimy wyruszyłem o świcie. Wiem, że to wbrew chronologii, bo Jezus podążał na Kalwarię w godzinach przedpołudniowych.
Reklama
W moim przypadku wczesna pora pozwoliła uniknąć ulicznego zgiełku, owych pokrzykiwań sprzedawców warzyw i owoców, widoku wszystkich tych straganów, tych porozwieszanych na hakach sukien i spodni, wyłożonej w pryzmy damskiej bielizny, owych natrętnych przywoływań do sklepów z dewocjonaliami. Chciałem być sam jeden, sam ze sobą. Pragnąłem przeżyć tę Drogę w kontekście tamtego czasu, tego sprzed dwóch tysiącleci, chociaż nie koniecznie towarzyszącej tamtej Drodze atmosferze gorączki wokół ostatnich zakupów na Paschę. Ale jak wzbudzić w sobie świadomość tamtego czasu? Czy można skutecznie odizolować się od współczesności? Problem wyłania się już przy Pierwszej Stacji, Stacji Skazania Jezusa na śmierć. Przystanąłem na ulicy przed żelazną bramą prowadzącą na dziedziniec szkoły podstawowej dla muzułmańskich chłopców. Za dwie godziny plac ten wypełni się gwarem rozwrzeszczanej dzieciarni. Ale teraz, o tak wczesnej porze, jest tu spokojnie. Nad grzbietem Góry Oliwnej, widocznej w prześwicie ulicy, niebo już się zaróżowiło. Martwa cisza! Gdyby móc tu przeprowadzić wykopaliska archeologiczne, przecież niemożliwe w dzielnicy muzułmańskiej, odsłonilibyśmy warstwy kulturowe Jerozolimy Jezusowej, dotarlibyśmy do pawimentu Antonii.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Nieszczęsny Piłat, który na święto Paschy 30 roku sprowadził się do tej twierdzy z Cezarei Nadmorskiej. Jakże się on zaplątał, kiedy arcykapłani i żydowska starszyzna podsunęli mu do osądzenia na śmierć Jezusa z Nazaretu. Dlaczego rzymski namiestnik nie wykazał dość odwagi, by stanowczą decyzją usunąć z pretorium szantażujących go Żydów, tak jak to uczynił jakiś czas później jego kolega na urzędzie, prokonsul Achai, dzielny Gallio, który wyrzucił z sądu Żydów oskarżających przed nim Pawła (Dz 18,12-17). Może Piłat postąpił wbrew swoim przekonaniom o niewinności Oskarżonego dlatego, że przyszło mu władać w żydowskiej stolicy, a nie gdzieś z dala od żydowskiego establishmentu, wpływowego nawet na cesarskim dworze. Może brakło mu osobistej odwagi, by odrzucić agresywne żądania arcykapłanów i ich stronników? Tak jest, jakże słodkie jest sprawowanie urzędu za cenę zduszenia głosu sumienia! Jaką trzeba wykazać odwagę, tym bardziej dziś, w świecie rzekomo wolnym, by móc dać odważny odpór napierającej zewsząd poprawności politycznej z całym bagażem absurdów. Dla spokoju własnego sumienia człowiek gotów jest zaakceptować największy nawet absurd.
Reklama
Rozglądałem się za miejscem, gdzie mogły znajdować się schody Antonii, które zabrała stąd do Rzymu Helena, matka cesarza Konstantyna Wielkiego. Te same schody, dla których papież Sykstus VI wzniósł w 1589 roku kaplicę Scala Santa przed Pałacem Laterańskim w Wiecznym Mieście, a po których zstępował z pretorium Jezus, by wziąć na swe barki krzyż i ponieść go na miejsce straceń. Franciszkanie otwierają swój klasztor o ósmej rano. Mają tam dwie kaplice, Kaplicę Biczowania po prawej stronie dziedzińca i po lewej - Kaplicę Skazania na Śmierć. Obie te kaplice są zastępcze, upamiętniają bowiem samo zdarzenie, a nie miejsce, bo sąd nad Jezusem odbył się w Antonii, czyli tam, gdzie obecnie stoi szkoła podstawowa, niedostępna chrześcijanom dla sprawowania kultu. Zaś zdarzenia Drugiej Stacji rozpamiętuje się przy wejściu na teren klasztoru franciszkańskiego. Aby przenieść się w atmosferę tamtego świata, pokonałem kilkadziesiąt kroków w dół ulicy zwanej z łacińska Via Dolorosa. W podziemiach klasztoru Sióstr Syjońskich znajdują się bezcenne zabytki archeologiczne, ale i wzruszające swą wymową pamiątki ważne dla umocnienia wiary chrześcijanina. Do grupy tych pierwszych trzeba zaliczyć Struthion, basen wycięty w podłożu skalnym dla zaopatrywania świątyni w wodę. Pomimo że zbiornik został przesklepiony po 135 roku przez inżynierów budujących nowe miasto Aelia Capitolina na ruinach dawnej Jerozolimy, podjąłem próbę wyobrażenia sobie pierwotnego wyglądu tego urządzenia, dla mnie ważnego, wszak Jezus musiał często przechodzić tuż obok, chociażby w drodze do na plac świątynny. Ostatni raz kroczył tędy na Golgotę obciążony krzyżem. Jeszcze większe wrażenia robi znajdujący się ponad nim pawiment ułożony z masywnych bloków, należących częściowo do ulicy, o czym świadczą poprzeczne żłobkowania, częściowo zaś do dziedzińca Antonii. Tu, w atmosferze ciszy i powagi, czas na rozpamiętywanie przesłuchania Jezusa przez Piłata wedle zapisu Jana Ewangelisty. Z jaką mocą brzmią w tym miejscu słowa: Piłat wyprowadził Jezusa na zewnątrz i zasiadł na trybunale, na miejscu zwanym Litostrotos, po hebrajsku Gabbata (J 19,13). Nie mogło być już odwołania. Orzeczony przez Sanhedryn w nocnym posiedzeniu wyrok śmierci na Jezusa otrzymał teraz sankcję wykonawczą rzymskiego urzędnika. I musiał być wykonany. Zatem i ja ruszyłem za Jezusem w kierunku Kalwarii. Od tego miejsca stacje Drogi Krzyżowej nie mają charakteru historycznego, lecz symboliczny. Przecież Jerozolima była wielokrotnie niszczona i odbudowywana na przestrzeni dwóch tysiącleci, a kolejne warstwy budownictwa skutecznie zacierały jej wygląd z czasów Jezusa. Mieli tego świadomość bracia franciszkanie, którzy w XIV wieku wytyczyli aktualny bieg Drogi Krzyżowej.
Minąłem przęsło łuku Ecce Homo, rozpięte wysoko ponad ulicą Via Dolorosa. Struktura ta nie ma nic wspólnego z Jezusem wyprowadzanym na balkon Antonii przez Piłata, by Go przedstawić ludowi, ubiczowanego, w koronie cierniowej. Sto lat później Rzymianie wznieśli w tym miejscu łuk tryumfalny na powitanie Hadriana przybywającego również do Jerozolimie w trakcie swych długich podróży po Bliskim Wschodzie. W XIX wieku, kiedy Alfons Ratisbonne nabył dla Sióstr Syjońskich przyległy teren pod zasiedlenie, pomysłowe zakonnice urządziły w przejściu dla pieszych tryumfalnego łuku ołtarz dla swej kaplicy.
Reklama
Nie więcej niż dwieście kroków i dochodzi się do Trzeciej Stacji. Niewielka kaplica, upamiętniająca pierwszy upadek Jezusa, znajduje się na rogu ulicy Via Dolorosa i Tariq al-Wad, jednej z głównych ulic miasta po przebudowie 135 roku, biegnącej od Bramy Damasceńskiej skrajem Doliny Tyropeonu. Jeszcze dziś uważny obserwator dostrzeże ów głęboki uskok terenu pośród mrowia kamiennych domostw. Jezus upadł, bo był osłabiony biczowaniem, a wcześniej całą tą poniewierką, jaką zgotowali Mu po aresztowaniu w Ogrodzie Oliwnym strażnicy świątynni. Przekonany o niewinności Jezusa Piłat usiłował Go uwolnić, nakazując dla zmiękczenia nieprzejednanej postawy Żydów właśnie biczowanie. Przeliczył się. Ta nadzwyczajna kara, której według praktyki rzymskiej nie powinien otrzymać skazany na śmierć, tylko rozjuszyła Żydów, którzy na widok zakrwawionego i wyszydzonego Jezusa, odrzucili Go z całą stanowczością, wykrzykując: Na krzyż z Nim. Przy tej stacji rozważałem losy Polski, jej wzloty i upadki, do czego skłaniają polskie akcenty, obecne w kaplicy. Kaplicę, wydzierżawianą od Ormian, urządzili polscy uchodźcy i żołnierze z armii generała Władysława Andersa, stacjonujący w Ziemi Świętej pod brytyjskim mandatem. Pomysł poddał ich kapelan, ksiądz Stefan Pietruszka-Jabłonowski. Odwiedziłem grób tego dzielnego kapłana na polskim cmentarzu wciętym w zbocze góry Syjon z widokiem na dolinę Gehenny. Wielka szkoda, że w ostatnim czasie Polakom nie przedłużono umowy dzierżawnej i nie mamy już żadnych praw do tej pięknej kaplicy. Gorzej, niektóre polskie symbole, a było ich tam sporo, są sukcesywnie usuwane przez Ormian.
Tak, nie tylko pojedynczy człowiek upada. Upadają też całe narody, państwa, imperia, systemy polityczne, przemijają i ideologie. Jedne, jak w przypadku różnych form tyranii, dobrze że przemijają. Źle, kiedy z upadku nie potrafi się podnieść naród. A jeszcze gorzej, gdy ku zagładzie na własne życzenie podąża na naszych oczach zagubiona Europa. Czyżby Europa, tracąc swoją tożsamość, już się tak zestarzała, że musi zejść ze sceny dziejów, odcinając się od swych chrześcijańskich korzeni? Niektórych decydentów politycznych o lewicowych sympatiach opanował trudny do zrozumienia obłęd preferowania islamu w miejsce chrześcijaństwa. Czym się to wszystko skończy?
Reklama
Tuż za rogiem, przed bramą wiodącą na teren katolickiego patriarchatu ormiańskiego, jest Czwarta Stacja, upamiętniająca spotkanie Maryi z Jezusem. Tej sceny nie potrafię sobie wyobrazić. Wszystkie inne są dla mnie w miarę czytelne, ale nie ta. To spotkanie Matki i Syna w takich okolicznościach pozostaje poza możliwością mojej percepcji tamtych zdarzeń. Niech tak już to zostanie. Tymczasem w ormiańskim kościele, dedykowanym Matce Bożej, czci się od pewnego czasu obraz Chrystusa Miłosiernego według wizji św. Siostry Faustyny Kowalskiej. Szkoda, że wyprowadzono z krypty przecudny ołtarz-monstrancję, bursztynowy Tryptyk Jerozolimski, wybitne dzieło pracującego w Gdańsku artysty Mariusza Drapikowskiego. Przez pewien czas można tu było adorować Najświętszy Sakrament. No cóż, i w Ziemi Świętej dzieją się trudne do zrozumienia sprawy rozgrywane między chrześcijańskimi wyznaniami. Ołtarz w końcu trafił do Betlejem i jest eksponowany w sanktuarium Matki Bożej Karmiącej. Dzień już się rozjaśnił. Na ulicy pojawili się pierwsi przechodnie. Obładowani ciężkimi tornistrami z emblematami misiów i zajączków do szkół podążają drobne dzieci muzułmańskie, wszystkie w mundurkach, dziewczynki starannie uczesane. Skręciłem z ulicy al -Wad, równoległej do cardo, by wspinać się po kamiennych schodach uliczką al-Alam, pełną sklepów z dewocjonaliami i antykami podejrzanej autentyczności. Na samym rogu obu ulic dochodzi się do kaplicy Piątej Stacji, przywołującej czyn Szymona z Cyreny. Miał ten człowiek szczęście! Owszem, został przymuszony przez żołnierzy do dźwigania za Jezusem Jego krzyża, obawiano się bowiem, że Skazaniec nie dojdzie już na miejsce straceń o własnych siłach. Dotknięcie krzyża Jezusowego musiało tego wieśniaka przemienić, skoro Ewangelista Mateusz zapamiętał jego imię, co więcej, imię jego dwóch synów, Aleksandra i Rufa, którzy w starozytnym Kościele musieli sprawować jakieś ważne funkcje. Jezus dźwigał cały krzyż, a nie jego poprzeczną belką, patibulum, jak chcą niektórzy biblijni rewizjoniści. Gdyby było inaczej, greckie źródła pisane, przecież precyzyjne w doborze słów, użyłyby właściwego określenia w miejsce terminu krzyż. I gdyby dźwigał samą tylko belkę, po cóż byłaby konieczność uciekania się do pomocy Szymona Cyrenejczyka?
Reklama
Uliczka al-Alam dalej nosi alternatywną nazwę Via Dolorosa. Podejście jest strome, starsi wiekiem pątnicy co jakiś czas mieli zwyczaj przystawać dla wyrównania oddechu. Pomimo zacienienia i rozpiętego nad ulicą zadaszenia odczuwa się wzrastającą spiekotę dnia. W połowie ulicy, upodobnionej do głębokiego wąwozu kamiennych domów, na fasadzie jednego z nich widnieje tablica z rzymskimi cyframi: to Szósta Stacja. Gdzie wówczas byli Jezusowi uczniowie? Albo apostołowie? Czy żaden z nich, choćby anonimowo wmieszany w tłum gapiów, nie mógł podążyć z pomocą swojemu Mistrzowi? Przecież nie minęło jeszcze kilka godzin, jak podczas pożegnalnej kolacji paschalnej zapewniał Piotr, że nie opuści Mistrza, nawet gdyby przyszło mu z Nim umrzeć. Gdzie on teraz był? Ewangeliści nie dostrzegli na poboczu drogi choćby jednego z apostołów. Tymczasem z tłumu wystąpiła kobieta, której tradycja nadała imię Weroniki w nawiązaniu do oblicza Chrystusa odciśniętego na jej chuście, którą otarła zlaną potem i pokrytą plwocinami twarz Jezusa. Wszedłem do kaplicy znajdującego się w tym miejscu kościoła Przenajświętszego Oblicza. W małym sklepiku pracowita zakonnica oferuje malowane przez siebie niewielkie ikonki, bardzo piękne. Kroczyłem dalej. Tylko kilkadziesiąt kroków stromo pod górkę, częściowo po kamiennych schodach, i oto wychodzi się na ulicę Khan al-Zait. To główna ulica rzymskiego miasta Aelia Capitolina, miasta budowanego za rządów cesarza Hadriana. Tak jak wtedy cardo maximus uchodziło za ulicę handlową, tak i obecnie pełni tę samą rolę jako suq, tyle tylko że w odsłonie orientalnego rozgardiaszu, bo to przecież ciągle dzielnica muzułmańska w murach starej Jerozolimy. Jedna z kolumn rzymskiego cardo zachowała się w kaplicy Siódmej Stacji. Wszedłem do środka. Widno od elektrycznych świateł i przestrzennie. Grupa pielgrzymów z Ameryki rozważała akurat tajemnicę drugiego upadku Jezusa. Sędziwy kapłan o siwej brodzie tłumaczył zasłuchanym umiejętność powstawania z upadków i potknięć duchowych, które zdarzają się nam na co dzień. Przywołałem w świadomości scenę z filmu „Pasja” Mela Gibsona, kiedy żołnierze szarpią przywalonego krzyżem Jezusa. Próbują Go podnieść. Przecież nie może umrzeć w drodze. Musi dojść na Kalwarię. W tym miejscu, gdzie obecnie znajduje się kaplica Siódmej Stacji, jeszcze w średniowieczu była brama, należąca prawdopodobnie do bramy przebitej w drugim odcinku muru biegnącego wokół Jerozolimy. Z łacińska nazywano ją Porta Judicaria w nawiązaniu do orzekanych przy tej bramie wyroków śmierci. A więc Kalwaria tuż tuż, niedaleko, po drugiej stronie nieistniejącego już dziś muru z czasów Heroda Agryppy I. Na ruchliwym, bez przerwy zatłoczonym skrzyżowaniu skręciłem za rogiem w prawo, by po pokonaniu kilkunastu stopni zatrzymać się przy kamieniu Ósmej Stacji. Żeby nie przeoczyć tego kamienia, prawie niewidocznego, ktoś na drucianym wieszaku zawiesił tabliczkę z pomalowanym na czerwono numerem. Wielu przechodniów, także muzułmańskich, dotyka w przelocie tego kamienia. Niektórzy się nawet żegnają. To chrześcijanie. Duchowni prawosławni przechodzą obok obojętnie. Oni nie uznają katolickiej Drogi Krzyżowej. Scenę, jaką się tu rozważa, podsunął nam Łukasz Ewangelista. Dostrzegł on przy drodze miejscowe Żydówki, płaczem manifestujące współczucie dla Skazańca. Nie płaczcie nade mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! – usłyszały – Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym? (Łk 23,28-31). Aż strach pomyśleć. Suche drzewo! W podświadomości jawi się obraz Chrystusa Miłosiernego z ormiańskiego kościoła przy trzeciej stacji. Zwarta zabudowa miasta nie pozwala przejść tędy na Kalwarię, trzeba zawrócić do suqu, by po kilkudziesięciu krokach wspiąć się po schodach w rejon klasztoru koptyjskiego. U wejścia do monasteru widnieje fragment starożytnej kolumny, częściowo wmurowany w ścianę, oznaczający miejsce rozważań Dziewiątej Stacji. Kolejny upadek Jezusa, już trzeci. Musi się podnieść. Żołnierze szarpią, popychają, złorzeczą. Już tylko krok od wzgórza straceń. Znów jawią się w myślach obrazy z filmu Gibsona. Jak trudno jest się podnieść. Jak ważna jest pomoc bratniej duszy, dyktowana współczuciem, zrozumieniem, dobrocią. I bezinteresownością. Czyż wyczerpany do granic fizycznych możliwości Jezus mógł pomyśleć: a niech już mnie tu dobiją! Nie, dźwiga się sam, nie trzeba Go szarpać, sam podnosi z ziemi krzyż. Musi go donieść na miejsce kaźni, to już tak blisko.
Nad wejściem do koptyjskiego klasztoru rozwieszono duży baner ze sceną koptyjskich chrześcijan na chwilę przed śmiercią. Ubrani w pomarańczowe kombinezony, klęczą w rzędzie na libijskiej plaży. W tle pogodne Morze Śródziemne. Na ich twarzach brak trwogi. Za ich plecami stoją w czerni z zakapturzonymi głowami ich islamscy oprawcy, w prawych dłoniach dzierżą długie noże, którymi za moment poderżną gardła swych ofiar. Pozwolili zrobić sobie jeszcze zdjęcie, które obiegło świat, bez większego odzewu. To rytuał zarzynania baranków ofiarnych. I obojętność na muzułmańskie zbrodnie bezdusznego świata.
Reklama
By zaoszczędzić sobie widoku worków ze śmieciami na schodach i grzebiących w nich kotów, nie wróciłem już do suqu. Na plac przed Bazyliką Grobu Pańskiego udałem się przez dziedziniec klasztoru chrześcijan etiopskich. Wysocy, szczupli mnisi, w czarnych sutannach noszonych z afrykańska, z gracją nomadów trwają nieruchomo przed wejściem do swych domków, podobnych do jaskółczych gniazd ulepionych na dachu Bazyliki. Niskie wejście i ciasny korytarz pozwala przedostać się do ich kaplicy, najpierw pierwszej, tej położonej wyżej, później drugiej, znajdującej się już na poziomie placu przed Bazyliką. A zatem to tutaj! Najświętsze miejsce chrześcijaństwa, kościół kryjący w swych murach skałę Kalwarii i Grób Pański. I znów schody, strome, prowadzące do kaplicy urządzonej na szczycie skały, prawie pięć metrów od posadzki. W jaki sposób Jan Paweł II, już wtedy schorowany i osłabiony, mógł wejść po tych schodach w marcu 2000 roku? Wszedł, i to dwukrotnie, by w tej kaplicy odprawić długie rozmyślanie w miejsce należnej mu popołudniowej sjesty, z której nie skorzystał.
Reklama
Schody wytarte stopami milionów pątników. Trudno się tu skupić. Pobożność jednych miesza się z brakiem szacunku u innych, którzy traktują to miejsce jako kolejną atrakcję na swym turystycznym szlaku nie po Ziemi Świętej, lecz po Izraelu. Należy im współczuć, pozbawionym świadomości i wiedzy. Prosto ze schodów wychodzi się do kaplicy katolickiej, w której rozważa się Stację Dziesiątą, a więc zdarcie z Jezusa Jego własnych szat przed egzekucją oraz Stację Jedenastą – przybicie do krzyża. To zdumiewające, jak autorzy ewangeliczni traktują lapidarnie te zdarzenia! Nie rozwodzą się, nie podają szczegółów, nie próbują zbeletryzować następujących po sobie wypadków Piszą krótko, jakby bez emocji: tam Go ukrzyżowali. To wszystko. A przecież należy sobie uzmysłowić cały dramat tych pospiesznych przygotowań do kaźni. Chociażby całkowite ogołocenie Zbawiciela. Krótkie przejście do kaplicy Greków prawosławnych, oddzielonej filarem od łacińskiej. Trzeba zająć miejsce w długiej kolejce, by móc wejść pod niewielki ołtarz, schylić się pod jego mensą, uklęknąć na oba kolana i wetknąć rękę w otwór, w którym był obsadzony krzyż Jezusa. Stacja Dwunasta – Ukrzyżowanie. Trzy godziny męki. Krótka, jakże brzemienna w konsekwencje rozmowa z Matką. Obecność na Golgocie przynajmniej jednego z apostołów, Jana. Łaska ostatniej szansy dla jednego ze złoczyńców. Opuszczenie przez Boga. I ostatni okrzyk – jak chcą lekarze – z bólu pękniętego serca: Wykonało się! Zachwianie porządku w przyrodzie w momencie śmierci Jezusa. W końcu wyznanie rzymskiego oficera w obliczu tych niezwykłości: Istotnie, człowiek ten był sprawiedliwy (Łk 23,47). A potem cisza śmierci! Ale Boga nie da się zabić. Owszem, można, ale w sobie, we własnym sercu. I to nie do końca. Śmierć Jezusa nie jest kresem, to dopiero początek wszystkiego, co dopiero miało nastąpić, początek nowej drogi. Pod skałą Kalwarii znajduje się niewielkie pomieszczenie z szybą, przez którą można oglądać pionowe pęknięcie skały, jakby ktoś ją rozdzielił uderzeniem potężnego narzędzia. Pomieszczenie to nazywa się Kaplicą Adama, a to w nawiązaniu do pradawnej opowieści jakoby praojciec ludzkości miał spocząć właśnie u stóp Golgoty. Chociaż pozbawiona podstaw historycznych, opowieść ta zawiera głęboką myśl: oto w momencie śmierci Chrystusa dopełnia się odkupienie i zbawienie, a pierwsze krople krwi Zbawiciela, spadające z wysokości krzyża na ziemię, zraszają najpierw Adama, wybawiają go z otchłani, później Ewę i po kolei wszystkich sprawiedliwych, którzy – choć zbawieni – nie mogli dostąpić szczęśliwości Raju. Bo bramę doń, a ta była zamknięta, mógł otworzyć dopiero Chrystus, pokonując śmierć i szatana. Wymowna ta scena, od średniowiecza malowana po kościołach, jak ta w Torcello na Lagunie Weneckiej, została współcześnie położona na ścianie greckiego katolikonu techniką mozaiki.
Reklama
Ze skały Golgoty schodzi się po schodach do położonej na wprost wejścia do Bazyliki płyty z porfiru, przy której ciśnie się gromada rosyjskich pielgrzymów. Wylewają na kamień pachnące olejki, po czym płyn wycierają chusteczkami, które dla nich posiadają wartość relikwii. Wielu obcałowuje lśniącą od płynów płytę, nad którą wiszą lampiony z żywym ogniem, reprezentujące pięć wyznań chrześcijańskich, mających prawa własności w Bazylice Grobu Pańskiego. Zdjęcie z krzyża ciała Jezusa i przygotowanie zwłok do pogrzebu jest w tym miejscu tematem rozważań Stacji Trzynastej. Wydobyłem z pamięci obrazy wykreowane na przestrzeni wieków przez wielkich wizjonerów sztuki, jak młodego Michała Anioła z jego niedościgłą rzeźbą Piety, jak Caravaggia często odwołującego się do tematu Zdjęcia z Krzyża. Nie było czasu na porządny pogrzeb, bo rozjaśniał się już szabat, jak zauważył Łukasz Ewangelista (Łk 23, 54), czyli w domach zapalano szabatowe świece. W jakiej atmosferze mieszkańcy Jerozolimy spożywali tę wieczerzę paschalną po tym wszystkim, czego tak jeszcze niedawno byli naocznymi świadkami? Czy rozmawiali o trzęsieniu ziemi, jakie nastąpiło w momencie śmierci Jezusa? Czy komentowali rozdarcie się wewnętrznej zasłony w Świątyni, rzecz według praw fizyki niemożliwa do samoistnego zaistnienia? Albo arcykapłani, czy gratulowali sobie powodzenia z powodu usunięcia z życia sprawiającego im tylu kłopotów Mesjasza-uzurpatora? Tak, mogą teraz ze spokojem i czystym sumieniem zasiąść do spożywania paschalnego baranka. Tymczasem na Golgocie zjawił się w porę jeden z żydowskich starszych, niejaki Józef z Arymatei, który oddał na miejsce pochówku swój własny grobowiec. Gdyby nie jego czyn, nie byłoby nawet gdzie złożyć ciała Jezusa. Czy apostołowie pomyśleli o tym, gdy Piłat wydał Jezusa na śmierć?
Grób znajdował się w pobliżu miejsca straceń. Bo Kalwaria - Wzgórze Czaszki - wchodziła w obręb podmiejskich nieużytków, na które składały się kamieniołomy, jakieś nierówności, które musiał ominąć bieg drugiego odcinka murów obronnych, były tam wydrążone w skałach jamy grobowe, rozciągały się dziko uprawiane ogrody i pola, z których jeden mógł należeć do Szymona z Cyreny. Wszystkie te szczegóły topograficzne, wywnioskowane z treści Ewangelii, potwierdzają badania archeologiczne i zapisy Józefa Flawiusza. Tu, jakby na śmietnisku, miała się zakończyć w sposób jakże tragiczny kolejna próba odegrania wyczekiwanego przez Żydów Mesjasza, próba, której podjął się Syn cieśli z Nazaretu. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela (Łk 24,21).
Reklama
Stacja Czternasta pozwala na głęboką zadumę nad tym wszystkim, co się tu wydarzyło. Wszedłem do środka Jezusowego grobu. Nic nie przypomina grobu sprzed dwóch tysiącleci, ani materialne ślady, ani jego marmurowy wystrój, ani otaczająca atmosfera. Mnich koptyjski, który trwa w kapliczce doczepionej z tyłu do Grobu Pańskiego, zaprasza do środka i każe dotknąć dłonią kamienia, który ma być jedynym fragmentem autentycznej skały. Z rozkazu egipskiego kalifa Hakima grób rąbali kilofami muzułmańscy fanatycy w 1009 roku. Jeśli coś jeszcze pozostało z niego, przykryte jest marmurowymi płytami, na których każdego dnia odprawia się poranne Msze święte. Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał (Łk 24,5).
Ażeby wzbudzić w sobie choćby przybliżony obraz Kalwarii czasów Jezusa, wyszedłem na zewnątrz ze Starego Miasta Bramą Damasceńską, pokonałem pod górę tych kilkadziesiąt schodów i przeszedłem na zielonych światłach na drugą stronę ruchliwej ulicy Sulejmana. Stąd, obok arabskiej stacji autobusowej, już prosto dochodzi się do ulicy Nablus Road, skąd długi pasaż pomiędzy wysokimi murami prowadzi do najprawdziwszego ogrodu. Gdzie tylko mogę, staram się wybierać w ściśniętej od zabudowy Jerozolimie takie ustronia jak to, by pośród zieleni znaleźć choćby maleńki kącik na kontemplację. I taki tu znalazłem. Przedziwne to miejsce, odizolowane od zgiełku miasta wysokim murem. Ukryte wśród pinii, tamaryszków, terabintów, wszelakiego kwiecia i bogactwa krzewów, ustronie wiecznie zielone, świeże, pachnące, wypielęgnowane, pozwala przysiąść na jednej z ławeczek i wczytywać się w skupieniu w treść Ewangelii: A na miejscu, gdzie Go ukrzyżowano, był ogród, w ogrodzie zaś nowy grób, w którym jeszcze nie złożono nikogo (J 19,41). Spędziłem tu sporo czasu, zaglądając do wydrążonych w litej skale grobowców, bo i takie się tu zachowały. Te grobowce przez podobieństwo pozwoliły mi odtworzyć w świadomości wygląd grobowca Józefa z Arymatei, w który złożono ciało Jezusa.
Żegnając się z ogrodem, wyraziłem wdzięczność angielskiemu generałowi Gordonowi, jednemu z tych domorosłych archeologów amatorów, jakich sporo wydało XIX stulecie. On to w 1883 roku badał to miejsce i wypatrzył w kształcie okolicznych skał obraz czaszki, co dało mu podstawy do rozgłaszania wiadomości o odkryciu prawdziwej Kalwarii. Wyraźmy wdzięczność temu człowiekowi nie za zamieszanie, jakie spowodował swym pochopnym twierdzeniem, nie podpartym żadnymi dowodami, lecz za to, że jego pobożne fantasmagorie spowodowały zakup owych gruntów przez anglikanów. Tym sposobem oaza zieleni tuż u bram Starego Miasta została ocalona przed wchłonięciem jej pod zabudowę miejską. A to wielki skarb.