Wczesnym rankiem, jeszcze przed wschodem słońca, prom, którym płyniemy, dobija do wybrzeży Krety. Kreta jest największą z greckich wysp i jest sama dla siebie osobnym światem. Górzysta o wydłużonym kształcie
wyspa osiąga 55 kilometrów szerokości, rozciąga się na odcinku 264 kilometrów ze wschodu na zachód. Zamieszkuje ją ok. 500 tys. ludzi. Łańcuchy wysokich gór dzielą wyspę na cztery odmienne regiony, które
tworzą prowincję: Chania, Rethymnon, Heraklion i Lassithi.
Schodzimy na ląd w mieście Heraklion (średniowieczna Candia). Jest głównym portem dla przybywających tutaj drogą morską lub powietrzną. Miasto zyskało na atrakcyjności, gdy w najbliższym sąsiedztwie
odkryto cenne skarby sztuki.
Heraklion, będący niegdyś weneckim portem wiodącym do wschodniego basenu Morza Śródziemnego, zachował w dobrym stanie wzniesione dookoła miasta XVI-wieczne mury. Mamy tutaj okazję zwiedzić takie miejsca,
jak: fontanna Marosini, kościół św. Marka, forteca wenecka, loggia, kościół św. Minasa oraz Muzeum Archeologiczne, w którym dwadzieścia sal wypełniają arcydzieła z Knossos, Faestos, Malii, Aghi Triady
i innych miejsc.
Po przedpołudniowym zwiedzaniu dzielimy się na dwie grupy: jedna udaje się na plażę, aby odpocząć i zażywać morskich kąpieli (temperatura sięga 30o C), natomiast druga grupa (jest nas 13 osób) udaje
się do oddalonego o ok. 5 km Knossos, największej atrakcji Krety. Coś trzeba było wybrać. Jednak nie żałujemy wyprawy do Knossos kosztem odpoczynku, słońca i cudownie czystej i kuszącej wody. Najciekawszymi
ruinami są tam: zrekonstruowany pałac, budynki magazynowe, przedsionki i dziedzińce. W pałacu Minosa mogliśmy odnaleźć bardzo piękną klatkę schodową, szereg komnat i salę tronową najstarszego z europejskich
królestw. Kamienny tron z wysokim oparciem nadal znajduje się, jak przed wiekami, między malowidłami gryfów. System sanitarny pałacu nadal budzi podziw i zdumienie współczesnych. Wejście do wszystkich
komnat było możliwe z centralnego dziedzińca. Większość miała jaskrawe ściany i kafelkowaną podłogę oraz system oświetlenia, wentylacji i kanalizacji. Poza pałacowymi murami ludzie mieszkali w domach
skonstruowanych z kamienia, drewna i płyt gipsowych. Wiele było dwupiętrowych i miało sześć lub osiem pomieszczeń mieszkalnych.
Pałacowe freski są wyjątkowo interesujące. Przedstawiono na nich plotkujące kobiety, ludzi na stadionie obserwujących zawody i odpoczywających na wakacjach. Na jednym z nich obejrzeć można zawody
z bykiem, kiedy młody akrobata chwyta za rogi atakującego byka tylko po to, by się odbić do salta nad ogromnym cielskiem i wylądować w ramionach akrobatki.
Kobiety kreteńskie lubiły duże kapelusze ozdobione wstążkami, głęboko wcięte suknie z wypuszczonymi rękawami, talią osy i przybraniem z falbanek, co też spowodowało porównanie ich w niedawnych czasach
do paryżanek.
Całe Knossos jest niemalże labiryntem. Słowo pochodzi od "Labrys", lidyjskiego terminu dla podwójnej siekiery. Emblemat ten był symbolem pałacu w Knossos i później także pojawił się jako motyw dekoracyjny.
Czas biegnie nieubłaganie i pora opuszczać Heraklion. Jedziemy malowniczymi drogami Krety do Chanii. Z okien autokaru podziwiamy pełne swoistego uroku plaże prowadzące do wód Morza Śródziemnego, które
w tych okolicach oszałamia swoimi barwami. Życie mieszkańców Krety, mimo rozwijającej się cywilizacji, nadal toczy się własnym rytmem w dzikich górskich regionach lub na równinach, wśród upraw winorośli
i rozległych sadów pomarańczowych i cytrynowych.
Po kilku godzinach podróży dojeżdżamy do Chanii, starego nadmorskiego miasta utrzymanego w weneckim charakterze. Peryferie miasta porastają niezliczone gaje pomarańczowe. Chania, z ok. 50 tys. mieszkańców,
jest stolicą Krety i jej administracyjnym centrum. Tutaj żegnamy Kretę i promem płyniemy w drogę powrotną do Pireusu.
Organizatorzy pielgrzymki w ramach zadośćuczynienia za wczorajsze spóźnienie się na prom i wywołany tym faktem stres fundują bardzo obfitą kolację, której nawet najbardziej głodni nie są w stanie
spożyć do końca. Bardzo zmęczeni udajemy się na spoczynek i nawet lekkie kołysanie nikomu już nie przeszkadza i nikogo nie przeraża. Natomiast rano ks. Marian Kopko zostawia załodze promu w darze za dobry
i bezpieczny rejs pożyczoną od kierowców poduszkę (po prostu o niej zapomniał, za wczesna pora na wstawanie).
Nazajutrz, 19 października, wczesnym rankiem o brzasku słońca (ok. godz. 6.00) schodzimy na ląd w Pireusie. Wyruszamy w stronę Olimpu. Po drodze jeszcze raz przejeżdżamy przez Ateny. Mamy kolejną
okazję, aby podziwiać ten niezwykły w swym charakterze kraj. Grecja jest czymś więcej niż się zwykle oczekuje. Skarby wydają się tam kryć w każdym kącie: ruiny ukazujące minioną wspaniałość i wielowiekową
ludzką obecność, sklep pięknych wyrobów rękodzielniczych, domki campingowe usytuowane wprost na plaży, ogromne przestrzenie szafirowego morza, czy też przydrożna tawerna zapraszająca na posiłek. Ta kombinacja
sprawia wrażenie, iż ciągle znajdujemy się jako przybysze między fantazją a rzeczywistością.
Po trzech godzinach podróży zatrzymujemy się na śniadanie. Na świeżym powietrzu, przy pięknej pogodzie, duża bułka z parówką i do tego kawa smakują wyśmienicie.
Rozpoczyna się wspinaczka na Olimp (oczywiście autokarem i nie na sam szczyt, ponieważ to za wysoko).
Olimp to mityczna góra, miejsce pałaców dwunastu starożytnych bogów mitologii greckiej, usytuowana na północnym wschodzie Tesalii. Tworzy naturalną barierę na drodze do południowej Grecji. Od najdawniejszych
czasów była górą o wielkim znaczeniu strategicznym. Olimp to wiele wysokich wierzchołków i imponujących wspaniałych wąwozów.
W połowie drogi na szczyt, na zbudowanym z kamieni ołtarzu, w przepięknej scenerii malowniczych gór sprawowaliśmy Najświętszą Ofiarę. Tutaj jakby jeszcze bardziej czuło się Majestat Boga. Słowa modlitwy
jakby opadały w doliny, by potem, odbijając się od drzew, przemykać pośród wierzchołków i wznosić się do nieba.
Tutaj właśnie w drodze na Olimp wydarzyła nam się druga przygoda, kiedy to na jednym z ostrych zakrętów w naszym autokarze "strzeliła" poduszka powietrzna, której niestety nie udało się na miejscu
naprawić. Bardzo powoli, z prędkością ok. 30-40 km/h dojechaliśmy na nocleg do hotelu "Panorama" w miejscowości Makrygialos w pobliżu Salonik.
(cdn.)
Pomóż w rozwoju naszego portalu