"Jestem przekonany - mówi dyrektor Jerzy Rzekoński, otwierając Sympozjum - że te nasze dwudniowe spotkania pozwolą nam na chwilę oddechu, refleksji, zastanowienia się nad tym, co w życiu jest najważniejsze.
Obyśmy wszyscy z tych naszych spotkań wynieśli jak najwięcej i przenieśli do naszych środowisk". A oferta spotkań jest bogata: m.in. świadectwa życia gitarzysty Piotra Płechy i Jana Budziaszka - perkusisty
"Skaldów", koncerty, a także warsztaty: m.in. psychologiczne, dziennikarskie, radiowe, muzyczne i plastyczne, prowadzone bądź współprowadzone przez nauczycieli.
W sali gimnastycznej Zespołu Szkół, gdzie odbywa się Sympozjum, trudno znaleźć wolne miejsce siedzące. Wśród uczącej się tutaj młodzieży są też gimnazjaliści z pobliskich szkół oraz goście: m.in.
dziekan dobrzyński ks. Wojciech Marszał i przedstawiciel Urzędu Miasta i Gminy Dobrzyń n. Wisłą, a jednocześnie prezes Stowarzyszenia Gmin Ziemi Dobrzyńskiej Ryszard Matuszewski. Są też klerycy z płockiego
seminarium i katecheta ks. Artur Janicki - inicjator pomysłu zorganizowania takiego Sympozjum właśnie tu, w Dobrzyniu.
Każdy kryzys jest szansą na rozwój
Reklama
Już tytuł pierwszego wykładu Młodość, wzloty i upadki brzmi obiecująco. Właściwie nie jest to wykład, a raczej otwarta rozmowa o tym, co ten tytuł zwiastuje. Jej prowadzący, Mariusz Błażewicz jest m.in.
stałym współpracownikiem Centrum Kształcenia Liderów i Wychowawców im. Pedro Aruppe w Gdyni oraz wychowawcą świetlicy środowiskowej towarzystwa psychoprofilaktycznego w Bielsku Białej. Jak sam zaznacza,
nie lubi takich spotkań, bo widzi tu zbyt wiele odmiennych historii życia. Każdy uczestnik Sympozjum to właśnie taka zupełnie indywidualna historia, wymagająca oddzielnego spotkania. Tym, którzy będą
mieli taką potrzebę, Mariusz Błażewicz proponuje oddzielną rozmowę, już po wykładzie. A w jego trakcie pojawia się wiele istotnych prawd, chociażby to, że ludzie mają na nas wpływ w takim stopniu, na
jaki im pozwalamy. Jednak, tak naprawdę, największy wpływ mamy sami na siebie. To my także decydujemy o tym, na ile pozwolimy sobie pomóc w trudnych sytuacjach. "Pomyślcie, jakie przeżycia macie już za
sobą - mówi Mariusz Błażewicz do młodzieży, jeszcze przed chwilą trochę rozgadanej, a teraz słuchającej w coraz większym skupieniu.
- Zacznijcie od tych mało istotnych, a skończcie na tych trudnych, najbardziej intymnych. A teraz odpowiedzcie sobie: jaką część z tych rzeczy, które sobie przypomnieliście, znają wasi rodzice. Jeśli
oni nie wiedzą tego, co przeżyłeś, co masz za sobą, to nie wymagaj od rodzica, żeby miał dla ciebie odpowiednie metody wychowawcze. Jak może mieć metodę, jeśli ciebie nie zna? Jak można mieć metodę, nie
znając zjawiska? Albo się nie trafi, albo się trafi przypadkiem. Dlatego nie mogą ci pomóc. I tu życie dorosłego i młodego człowieka się rozchodzi" - konstatuje poważnie Mariusz Błażewicz.
Ale mówi także: "Nie wierzę w idealnych wychowawców, rodziców, bo nie ma idealnych ludzi. Człowiek ma wzloty i upadki. To oznacza, że kryzys jest wpisany w historię naszego życia. Każdy kryzys jest
szansą na rozwój. Jeśli macie problem z przejściem kryzysu, szukajcie ludzi, którzy wam pomogą w przejściu czegoś takiego. Szukajcie ludzi, którzy będą oparciem. Podstawowym kryterium tego, jaki człowiek
może ci pomagać, jest zaufanie".
Kilkakrotnie uczestnicy Sympozjum słyszą swoiste credo M. Błażewicza: "Ja bardzo wierzę w młodego człowieka. Wierzę, że jest w stanie wziąć na siebie odpowiedzialność". Nie brakuje też "pracy domowej".
"Dziś wieczorem - zachęca Mariusz Błażewicz - pomyślcie jacy jesteście, co możecie w sobie zmienić. Myślę, że warto".
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Grać na chwałę Bogu
Kolejne spotkanie tego dnia. Konferansjerka - uczennica szkoły - przedstawia sylwetkę Piotra Płechy, gitarzysty, który w latach 1983-86 współpracował z "Budką Suflera". Do Dobrzynia przyjechał wraz z
żoną Agnieszką. Opowiada o swojej karierze, sławie, jej konsekwencjach i nawróceniu. Jako 15-letni chłopak zbierał informacje o "Budce Suflera" i słuchał jej muzyki, a już w wieku 19 lat został członkiem
zespołu.
"Jeśli młody człowiek ma pasję w życiu - zauważa - może go to uchronić od wielu niepotrzebnych złudzeń i łez. Dla mnie to była muzyka. Tylko to poszło tak daleko, że w muzyce poszukiwałem wszystkiego,
całego mojego życia. Całą moją fascynację, wszystkie moje siły oddawałem dźwiękom. Z czasem to, o czym myślałem, że da mi radość i szczęście, okazało się niczym niezwykłym. Powoli moje serce zaczynało
być coraz bardziej puste, muzyka zaczynała nie wystarczać". Dalej padają słowa "narkotyki", "nieczystość", czyli popularne "wypełniacze" pustki, która pojawia się w życiu niejednego młodego człowieka.
"Trwało to 2,5 roku - opowiada Piotr Płecha. - Ale pewnego dnia Bóg upomniał się o mnie". Poważne problemy z nerkami, szpital, samotność, a nawet zagrożenie życia zrodziły refleksję, że w jego życiu jest
pustka, a najpiękniejsze dźwięki, które mógł zagrać, nie miały żadnego znaczenia. I wtedy rozpoczyna długą drogę duchowych poszukiwań, aby odkryć na nowo i poznać osobowego Boga, którego objawia nam Biblia.
"Chcę zaświadczyć, że Bóg jest dobry, bo gdy my Mu coś oddajemy, On to rzeczywiście bierze, przemienia i nam oddaje" - zapewnia Piotr Płecha w kontekście swego odejścia i powrotu do muzyki. Teraz
nie gra dla niej samej, nie szuka w niej życia, nie gra też dla pieniędzy, ale gra dla Boga. Gra też podczas dobrzyńskiego Sympozjum, właśnie "na chwałę Bogu".
Tajemnica sukcesu
Pięknym koncertem Tomka Kamińskiego, z wielkim przebojem Ty tylko mnie poprowadź, kończy się pierwszy dzień Sympozjum. Drugi zaś rozpoczyna Msza św. w kościele parafialnym. O godz. 9.30 sala gimnastyczna
dobrzyńskiego Zespołu Szkół znów zapełnia się młodzieżą. Na ścianach sali w trakcie Sympozjum eksponowane są obrazy (pastele), poświęcone Dobrzyniowi i Ziemi Dobrzyńskiej, udostępnione przez miejscową
Bibliotekę Publiczną i Muzeum Dobrzyńskie. Wystawa jest efektem plenerów, które się odbywają w Dobrzyniu. Najważniejsze są tu jednak spotkania z ludźmi, którzy chcą dzielić się historią swojego życia
i refleksjami rodzącymi się w ogniu różnych doświadczeń.
Miarowe uderzenia w bębenki i chwila żartobliwego dialogu z młodzieżą - tak rozpoczyna się spotkanie z Janem Budziaszkiem, perkusistą. Jeszcze krótka modlitwa, w którą włącza się najpierw nieśmiało,
a potem głośniej wielu uczestników Sympozjum. I słowa autoprezentacji: "Zawodowo gram na perkusji od 40 lat. Najbardziej w Polsce kojarzą mnie z zespołem «Skaldowie», w którym gram od 38 lat,
z małą przerwą w latach 80., gdy grałem przez 7 lat z grupą "Pod Budą". W tym czasie grałem też w międzynarodowych grupach jazzowych, z którymi objechałem kulę ziemską wiele razy". Ale nie o muzyce i
zawodowych sukcesach będzie tu mowa. Jan Budziaszek dzieli się z młodzieżą dobrzyńską zupełnie inną tajemnicą sukcesu. "Już wtedy, gdy mocno siedziałem w filozofiach wschodnich - opowiada - bardzo skrupulatnie
zbierałem też wszystkie teksty z objawień maryjnych na całej kuli ziemskiej. I zastanawiałem się, dlaczego Matka Najświętsza we wszystkich swoich objawieniach daje, szczególnie młodym ludziom, różaniec.
Dzisiaj Ojciec Święty każdemu, kto do niego przyjdzie, również daje do ręki różaniec. W tym musi coś być. I nagle przychodzi olśnienie: tajemnica sukcesu w piętnastu rozdziałach, do których Ojciec Święty
dołożył jeszcze pięć kolejnych.
Jeżeli chcesz coś w życiu osiągnąć - nieważne czy będziesz krawcem, rolnikiem czy kardynałem - musisz codziennie stawać w poszczególnych tajemnicach różańcowych i bez przerwy porównywać swoje życie
do życia Jezusa i Maryi".
Spotkanie dobiega końca. I choć nikt nie śmie zadać pytania, nie oznacza to, że tych pytań nie ma. Młodzież niekończącym się strumieniem podchodzi do niewielkiego stoiska z kasetami i książkami Jana
Budziaszka. Wielu uczestników Sympozjum przegląda je, kupuje, prosi perkusistę Skaldów o autograf i pomimo wielu chętnych - nierzadko zamienia z nim kilka słów.
Także Niedzieli udaje się porozmawiać z Janem Budziaszkiem. Muzyk pytany o to, co ma zrobić człowiek, który chce dawać świadectwo wiary, ale boi się odrzucenia, odpowiada: "Wszystko w życiu jest łaską.
- Przyjechałem tu nie po to, aby kogoś nawracać, czy kogoś zmieniać. To mnie spotkało to szczęście, że mogę się spotkać z jednym czy drugim człowiekiem, który jest w czymś lepszy ode mnie.
Każdy ma swój czas spotkania z Bogiem: jeden w kołysce, inny na łożu śmierci. My nie jesteśmy od tego, żeby kogoś nawracać. Nigdzie nie jest powiedziane, że cały świat ma być chrześcijański. My mamy
być tylko światłością dla świata. Musimy żyć tak, żeby ludzie, którzy będą na nas patrzeć, mogli powiedzieć: "gdyby Boga nie było, to jest niemożliwe, żeby on tak żył".
Jeżeli ktokolwiek chciałby świadczyć na zewnątrz o swoim chrześcijaństwie - dodaje Jan Budziaszek - to musi najpierw poprosić, że chce. Najpierw musi na kolanach w samotności powiedzieć, że on by
chciał świadczyć, tylko nie może".
Rozmawiamy też o Różańcu, bo ten wątek nieustannie przewijał się podczas spotkania z młodzieżą. Jan Budziaszek opowiada nam jak "przekonał się" do Różańca. A stało się to w dość osobliwy sposób. Podczas
festiwalu jazzowego w Hadze zetknął się z hindusami. Zapytany przez nich o swoją "mantrę", która stanowi zaporę przeciwko atakom złych i niepotrzebnych myśli, zastanowił się. A potem wyjął różaniec. Od
tej pory, wyznaje, nie wstanie z łóżka, póki nie odmówi pierwszej dziesiątki Różańca. To jest jego klucz "do sukcesu". A sam sukces? - pytam. Pada zaskakująca odpowiedź: "To jest w tym momencie to spotkanie.
Dostaliśmy te kilkanaście minut, żeby potem wyjść z tego spotkania z nadzieją...".
Tego dnia dobrzyński Zespół Szkół gości także Janusza Krajewskiego z Monaru, który mówi o zagrożeniach, jakie niesie narkomania. We wtorkowe południe Sympozjum w Dobrzyniu n. Wisłą dobiega końca.
Jeszcze krótkie podsumowanie, a potem powrót do zwyczajnego szkolnego życia. Powrót, być może z nowym, głębszym spojrzeniem na siebie, szkołę i swoją przyszłość.