WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Łowiectwo już od dawna budzi w tzw. cywilizowanym świecie złe emocje, wywołuje wielką krytykę tzw. ekologów, tymczasem w Polsce resort środowiska niejako na przekór tym trendom usiłuje dziś przywrócić mu nie tylko prastarą godność, ale przede wszystkim istotne miejsce w gospodarce kraju. Czy warto, Panie Ministrze, w tej błahej sprawie budzić ekologiczne demony, otwierać kolejne pole walki?
MINISTER ANDRZEJ KONIECZNY: – Nie tylko warto, ale taka jest konieczność, a sprawa wcale nie jest błaha, lecz bardzo istotna z punktu widzenia dzisiejszego odpowiedzialnego rozwoju kraju. Ministerstwo Środowiska ma obowiązek czuwać nad zagwarantowanym w polskim prawie nakazem zapewnienia ochrony środowiska. A zatem, kierując się zasadą zrównoważonego rozwoju (art. 5 Konstytucji RP), przez inspirowanie lub wydawanie aktów prawnych niższej rangi, stosownie do bieżących wyzwań, stara się jak najskuteczniej chronić środowisko, polską przyrodę, w tym także dziko żyjące zwierzęta.
– Totalni krytycy mówią, że obecny rząd robi to źle, że bezsensownie nawiązuje do niesprawdzających się w dzisiejszym świecie tradycji myśliwskich...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– Twierdzę, że mimo wszystko są to dobre tradycje, które – właściwie pojmowane i kultywowane – sprawdzają się w każdych czasach. Przypominając dziś białowieskie polowania króla Jagiełły, mające zapewnić prowiant na „kampanię grunwaldzką”, wspomnijmy też, że już w owym czasie wszystkie polowania – wielkie (na grubego zwierza, dla możnych) i małe (na zwierzynę drobną, dla biednych) – były prawnie regulowane, nadzorowane przez władzę publiczną. Dziś mamy Prawo łowieckie i zrzeszający myśliwych Polski Związek Łowiecki, nad którym nadzór sprawuje minister środowiska. Można powiedzieć, że dzięki odpowiedniej trosce władców i władz publicznych od czasów średniowiecza na ziemiach polskich nigdy nie brakowało dostatku dzikiego zwierza, a jeśli był trzebiony, jeśli lasy były plądrowane, to tylko w czasie wojen przez najeźdźców... Polski model łowiectwa nie może być nazywany niesprawdzającym się.
Jest on uznany za jeden z najlepszych na świecie, i to na nim wzorują się coraz częściej inne kraje.
– Skąd zatem to dzisiejsze larum ekologów, że mamy w Polsce rzeź drzew, korników, dzików, że zapowiadają się kolejne akty przemocy wobec przyrody?
– Jak zawsze, z niewiedzy! Wszystkie dzisiejsze nieporozumienia ekologiczne biorą się z niedostatecznej i złej edukacji. Z niepodbudowanej wiedzą, bezrefleksyjnej mody na tę niby-ekologię. W Polsce obserwujemy to zjawisko od ok. 20 lat, natomiast w Europie tego rodzaju „ekologiczne” myślenie kształtuje się od lat 60., 70. ubiegłego wieku, kiedy to nurt tzw. głębokiej ekologii całkowicie odwrócił piramidę ważności w pojmowaniu przyrody – od tego czasu człowiek stał się mniej ważny...
– Poczuł się zrównany z resztą istot żywych... Żeby doprowadzić do tej przemiany świadomości, trzeba było solidnej pracy u podstaw.
– I rzeczywiście ją przeprowadzono! Niebagatelną rolę odegrały tu m.in. niewinne dziecięce bajki, zwłaszcza bardzo popularne filmy Walta Disneya. To od filmu o jelonku Bambi zaczął się tzw. bambizm, czyli właśnie to panujące dziś bardzo powierzchowne i sentymentalne podchodzenie do przyrody oraz ekologii. Do tego stopnia uproszczone, że już niemal na każdym kroku zaprzeczające obiektywnej wiedzy naukowej. Niestety, dotyczy to dziś także tej najbardziej podstawowej edukacji szkolnej, nie tylko telewizyjnej.
Reklama
– Można by jeszcze odwrócić tę „odwróconą piramidę” myślenia o przyrodzie?
– W Polsce nadarza się właśnie taka okazja w związku z prowadzoną przez nasz rząd reformą edukacji. Należy tylko w podstawie programowej nauczania znaleźć takie miejsce, gdzie można by pokazać, w jaki sposób człowiek może i powinien mądrze wykorzystywać i skutecznie chronić zasoby przyrodnicze.
– Zanim jednak uda się przywrócić w społeczeństwie postawy zrównoważonego i racjonalnego podejścia do przyrody, trzeba zmierzyć się z istniejącymi już konfliktami. Bo jak tu pogodzić, Panie Ministrze, ogień z wodą, czyli np. żądanie rolników, by wystrzelać niemal wszystkie dziki, z protestami ekologów wobec masowej rzezi tych zwierząt?
Reklama
– Problem jest dziś rzeczywiście duży, a jest prostą konsekwencją tego, że naszym poprzednikom bardzo odpowiadała tzw. bierna ochrona przyrody; w żaden więc sposób nie ingerowano nawet tam, gdzie przyroda pozostawiona sama sobie nie mogła przetrwać, lub by zapobiec większym szkodom. I tak w roku 2014, po stwierdzeniu afrykańskiego pomoru świń (ASF), po prostu zawieszono na pół roku polowania na dziki, aby ograniczyć ich przemieszczanie się i roznoszenie choroby... Nastąpił nieokiełznany wzrost populacji dzików i nasilenie ASF. Dopiero od 2015 r. wspólne działania resortów środowiska i rolnictwa doprowadziły do skutecznej walki z chorobą. Konieczne było dopuszczenie całorocznego (bez okresów ochronnych) polowania na te zwierzęta. Do tej pory myśliwi odstrzelili ponad 1,3 mln sztuk dzików. Z naszego rozeznania wynika, że dla zapewnienia pełnego bezpieczeństwa sanitarnego liczebność dzików należy doprowadzić do stanu z 2006 r.
– Jak to się dzieje, Panie Ministrze, że mimo niezaprzestania polowań na dziki wciąż utrzymuje się ich nadmiar, że mimo ograniczeń powodowanych przez postęp cywilizacji – w Polsce w ostatnim czasie wciąż mamy ponoć za dużo łosi, bobrów, żubrów, a nawet szakali...
– Trudno to oceniać, ale prawdą jest, że – mówię to z całą odpowiedzialnością – Polska jest pod tym względem krajem błogosławionym, bo bioróżnorodnym... Mimo polowań, mimo użytkowania lasów zwierzyny i lasów mamy coraz więcej! Na tym właśnie polega rzeczywisty zrównoważony rozwój. A niektórzy rolnicy nieustannie twierdzą, że dzikiej zwierzyny jest za dużo, że trzeba wybić dziki, łosie, jelenie, bobry, kormorany, żurawie, aby nie czyniły szkód...
– Nie mają racji?
– To są racje bardzo subiektywne. Dbając w sposób należyty o ochronę środowiska, kierując się zasadą zrównoważonego rozwoju, musimy zawsze stosować zasadę złotego środka, czyli odpowiednio wyważać wszystkie racje, proponować rozsądne rozwiązania.
– Najprostszym są zaprogramowane odstrzały, a to może znaczyć, że wkrótce np. będą modne bobrowe futra...?
Reklama
– Nie sądzę. A bobry rzeczywiście metodycznie, od czasu II wojny światowej – po której malutka populacja bobrów przetrwała na rzece Marycha na Suwalszczyźnie – systematycznie kolonizują Polskę; dziś są już wszędzie, nawet w miastach, mimo że określano to zwierzę jako bardzo płochliwe. Faktem pozostają coraz większe szkody, dlatego władza publiczna musi zdecydowanie reagować. Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska wspólnie z Polskim Związkiem Łowieckim realizują już niełatwy program redukcji liczby bobrów, zwłaszcza w miejscach dla nich najmniej odpowiednich.
– Dlaczego niełatwy?
– Dlatego, że upolować bobra to wielka sztuka!
– Łatwiej upolować wielkiego, ociężałego łosia... Dlaczego ministerstwo przymierza się do zniesienia istniejącego od 2001 r. moratorium na odstrzał łosi?
– Z tego samego powodu: od pewnego czasu odnotowujemy wzrost populacji tych zwierząt. Podobnie jak bobry i dziki – łosie nierzadko pojawiają się już na terenie wielkich miast, coraz częściej uczestniczą w wypadkach i kolizjach drogowych oraz powodują znaczne szkody w uprawach rolnych i prywatnych lasach.
– Od kiedy mamy w Polsce za dużo łosi, skoro jeszcze kilkanaście lat temu było ich za mało?
Reklama
– Warto tu przypomnieć, że do połowy XIX wieku w Europie Zachodniej łosie zostały skutecznie wybite. Uchowały się tylko na terenie północno-wschodnich prowincji Prus; w 1848 r. było tam jednak tylko kilkanaście osobników tego gatunku. Naczelny nadleśny lasów rządowych Królestwa Polskiego Juliusz Brincken w 1826 r. pisał o zachowanej ostoi łosia w lasach wokół Rajgrodu, nad Biebrzą; w 1938 r. było tam już ok. 1400 osobników. Po wojnie polscy leśnicy i myśliwi podjęli się hodowli łosi – w 1951 r. do Puszczy Kampinoskiej sprowadzono 5 osobników z Białorusi, w 1952 r. łoś został wpisany na listę gatunków chronionych, w 1959 r. znalazł się już na liście zwierząt łownych, lecz z całorocznym okresem ochronnym. W 1967 r. mieliśmy już w Polsce ok. 700 osobników, i wtedy wznowiono polowania. W 1981 r. mimo polowań było już 6200 łosi, z czego 800 w dolinie Biebrzy.
– A potem w ciągu 20 lat doszło do zbyt wielkiego przetrzebienia populacji?
– W 2001 r. okazało się, że mamy w Polsce już tylko 1500 osobników tego zwierza, czyli tyle, ile było tuż przed wojną. Dlatego minister środowiska podjął decyzję o przywróceniu poprzedniego statusu łosia jako zwierza łownego z całoroczną ochroną. Po 10 latach obowiązywania moratorium okazało się, że – tak twierdzą dr Jan Raczyński i prof. Mirosław Ratkiewicz – spełniło ono oczekiwania.
– Co to znaczy?
– Jak twierdzą naukowcy, od roku 2001 liczba łosi systematycznie zaczęła rosnąć i uważa się, że w roku 2010 ich liczba w Polsce przekroczyła stan z 1981 r. Jednocześnie, jak zaznaczają ci sami naukowcy, już w 2011 r. zaobserwowano też wzrost poziomu szkód w uprawach rolnych i leśnych oraz wzrost kolizji i wypadków komunikacyjnych z udziałem łosi.
– Jak doszło do tego, że w ciągu zaledwie kilku lat liczba łosi w Polsce co najmniej się potroiła?
Reklama
– Rzeczywiście dane statystyczne mówią dziś o 20 tys. sztuk, zaś dane szacunkowe z inwentaryzacji – nawet o 28 tys.! Chodzi tu mianowicie nie tylko o łosie skupione w trzech głównych ostojach – w Biebrzańskim Parku Narodowym, Kampinoskim Parku Narodowym i Poleskim Parku Narodowym – ale o te, które z biegiem lat – mimo cywilizacyjnych ograniczeń – zaczęły się przemieszczać po Polsce, ze wschodu na zachód. W silnie zindustrializowanych i poprzecinanych gęstą siecią dróg Niemczech stwierdza się wprost, że dla polskich łosi – które już dawno przekroczyły naszą zachodnią granicę – nie ma tam miejsca i nikt też tam się nie gorszy koniecznymi odstrzałami.
– Niemcy niechętnie patrzą na polskie łosie, nie chcą przyjąć także żubrów, których mamy w Polsce już za dużo...
– Historia polskiego żubra zasługuje na długą opowieść. Rzeczywiście, mamy dziś w Polsce dużo żubrów i sporo z nimi kłopotów. Minister Jan Szyszko złożył specjalną „żubrzą ofertę” ministrom środowiska wszystkich europejskich krajów. Pozytywnie odpowiedziała tylko Bułgaria, która chętnie przyjmie kilka polskich żubrów. Jak się okazuje, nigdzie nie ma odpowiedniego miejsca dla łosi, żubrów, bobrów, żurawi, tylko w Polsce! W Polsce, która co rusz dostaje cięgi od europejskich ekologów.