Reklama

Niedziela w Warszawie

Żydzi ratowani w ZOO

Historia stworzenia w czasie ostatniej wojny azylu dla Żydów w warszawskim zoo nadawała się na film. Jednak obraz opowiadający o bohaterstwie Antoniny i Jana Żabińskich nakręcili nie Polacy, lecz Amerykanie

Niedziela warszawska 26/2017, str. 6-7

[ TEMATY ]

film

Materiały prasowe

Film "Azyl"

Film Azyl

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

To jedna z tych historii, o które kino musiało się upomnieć. Poruszająca opowieść, o prawdziwych wydarzeniach, gdy rodzina dyrektora warszawskiego zoo ukrywała i ocaliła w czasie II wojny światowej dziesiątki Żydów. „Azyl” – którego scenariusz powstał na podstawie książki Diane Ackerman „Azyl. Opowieść o Żydach ukrywanych w warszawskim zoo” (amerykański tytuł „The Zookeeper’s Wife”) nakręcili Amerykanie, a nie Polacy, ale może to dobrze dla upowszechnienia tej niewiarygodnej historii. Reżyserka Niki Caro historię z warszawskiej Pragi ubrała w hollywoodzkie szaty.

Pomiędzy znaczące wydarzenia, takie jak wybuch wojny, bombardowanie zoo, spalenie getta, Niki Caro wplotła wątek miłosny. Podział na dobrych i złych jest klarowny, nie ma tu miejsca na niedomówienia. Uproszczenia są jednak widoczne, opowieść „ku pokrzepieniu serc”, sprawnie zmierza do happy endu. W opowieści o bohaterstwie Żabińskich, wojenny koszmar, wydaje się być tylko tłem.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Bomby na zoo

Warszawski ogród zoologiczny był bardzo popularny w stolicy przed wojną. Mieszkały tu unikatowe dzikie afrykańskie psy, likaony, na świat przyszła pierwsza urodzona w niewoli zebra Grevy’ego. I duma ogrodu – pierwsze w Polsce i dwunaste na świecie słoniątko urodzone w niewoli, nazwane z tej okazji – Tuzinką. To było ulubione zwierzę warszawiaków. Przed wybiegiem dla słoni gromadziły się tłumy.

Reklama

Pierwsza bomba, która uderzyła w zoo 3 września 1939 r., zniszczyła skalisty wybieg niedźwiedzi. Poranione, oszalałe ze strachu zwierzęta krążyły po ogrodzie, dlatego wojsko dokonało odstrzału wszystkich groźnych zwierząt. Część została ubita na mięso dla mieszkańców Warszawy, część zginęła od pocisków, niektóre wydostały się do miasta, część chowała się między skałami i drzewami w ogrodzie.

Gdy w końcu września Warszawa poddała się, w zoo pojawili się żołnierze III Rzeszy z informacją, że najcenniejsze zwierzęta trafią do ogrodów w Niemczech, reszta zostanie wybita. Tuzinka trafiła do Berlina. Zoo nie dało się uratować, Żabińscy wpadli na pomysł, urządzenia w nim – za zgodą i pod zarządem Niemców – m.in. tuczarni świń i ogródków działkowych. Niemcy tę hodowlę zamienili potem na fermę zwierząt futerkowych na rzecz wojska.

Zza murów getta

Dzięki tuczarni i ogródkom było co jeść, a Jan Żabiński, dyrektor zoo, mieszkający z żoną w willi w granicach ogrodu i działający w AK, wykorzystał przedsiębiorstwo jako placówkę podziemia. Willę natomiast i zabudowania dla zwierząt – jako azyl dla ukrywających się przed Niemcami Żydów. Miał z nimi wcześniej bezpośredni kontakt – po utworzeniu getta, pod pretekstem zbiórki odpadów, zaczął nosić tam paczki z żywnością.

Nie wiadomo, kto pierwszy pojawił się w willi Żabińskich w zoo i ilu owych azylantów było, bo nikt nie prowadził oczywiście rejestru, a pamięć ludzka jest złudna. Najpewniej była to Wanda Englert, przedwojenna przyjaciółka Żabińskich, która teraz odgrywała rolę guwernantki syna Żabińskich – Rysia.

Reklama

Nieco później trafiła tu rzeźbiarka Magdalena Gross, znany lekarz dr Ludwik Hirszfeld, dziennikarka Maria Aszer, dr Róża Anzel z Państwowego Instytutu Higieny, rodzina Kellerów, Irena Meizel, Ludwika Kramsztyk, Irena Sendler. Niektórych – tak jak Lonię Tenenbaum, żonę nieżyjącego przyjaciela z dzieciństwa i jej córkę – Żabiński przeszmuglował zza murów getta osobiście.

W willi i poza willą

Jak wspominała po latach Irena Meizel, jedna ze współpracownic, łączniczka Jana Żabińskiego willa państwa Żabińskich była jednopiętrowa, miała liczne pomieszczenia i pokoje z szafami ściennymi. – Mieli dwoje czy troje służby, co oczywiście narażało osoby, które tam przebywały, na różne niepotrzebne spotkania, donosy itd. – wspominała Irena Meizel. – To odbywało się tak: z chwilą, gdy służąca przychodziła i sprzątała, to ukrywające się tam osoby chowały się po prostu do szafy, zamykano je na klucz i nikt o tym nie wiedział.

Gdy służba wychodziła, ukrywający też wychodzili i normalnie funkcjonowali. – Oczywiście nie było o tym mowy, ażeby ktokolwiek z nich wychodził poza willę, już nie mówię poza teren ogrodu. Ukrywający się Żydzi mogli schodzić tylko na dół – na obiad. I wtedy też trzeba było uważać, żeby nikt ich nie zauważył – wspominała Irena Meinzel. Jej Żabiński też pomógł, załatwiając prace, dzięki czemu mogła w miarę normalnie żyć w Warszawie. Po wojnie Meinzel wyemigrowała do Izraela i wraz z innymi ocalonymi przez Żabińskich przyczyniła się do nadania im w 1965 r. medali Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

Żydzi w klatkach dla zwierząt

Reklama

Przez dom Żabińskich przewinęło się z pewnością ponad sto osób. Ukrywali się w pokojach, piwnicach, a gdy w willi zabrakło miejsca – w klatkach dla zwierząt. Dla większości mieszkańców willa, klatki i budki były schronieniem przejściowym, zanim znaleziono im lepsze i wyrobiono fałszywe dokumenty. Wszyscy ryzykowali. Żabińscy żyli w ogromnym stresie, stale nosili przy sobie fiolki z cyjankiem potasu.

Jan Żabiński pytany po latach, dlaczego pomagał Żydom, mówił, że dlatego, iż... potrzebowali pomocy. Podobnie pomagałby Duńczykom czy Anglikom, gdyby znaleźli się w podobnej sytuacji. Wobec najbardziej gnębionych i poniżonych, jakimi wówczas byli Żydzi, czuł obowiązek pomagania, podyktowany względami ludzkimi. – Nie myślałem o grożących nam wszystkim konsekwencjach. Te same motywy zaprowadziły mnie do czynnej dywersji w AK. W naszej willi mieścił się ośrodek materiałów wybuchowych. Zdawaliśmy sobie doskonale sprawę z konsekwencji – mówił.

Arietka z operetki

Teresa Żabińska, córka Żabińskich, która urodziła się w 1944 r., nie mogła pamiętać zdarzeń z czasów wojny. Jednak w domu potem często gościli „pensjonariusze” (tak nazywał ich dr Żabiński) zoo. – Chłonęłam wiedzę i atmosferę. Gdy dorastałam, zdawałam sobie sprawę, jak bardzo to było niebezpieczne – wspominała niedawno w rozmowie z Polskim Radiem.

Choć położenie willi w ogrodzie zoologicznym wydawało się bardzo niekorzystne, bo nieopodal stacjonowali żołnierze, Żabińscy uznali, że najciemniej jest pod latarnią. – Ojciec był dobrym psychologiem, rodzice oceniali, że Niemcom do głowy nie przyjdzie, że tu może się dziać coś takiego – tłumaczy. By ostrzec ukrywających się, ustalono sygnał alarmowy – arietkę z operetki Jacques’a Offenbacha.

Reklama

W lipcu 1944 r. większość ukrywających się opuściła już willę, znajdując sobie inne kryjówki. Gdy rozpoczęło się Powstanie Warszawskie, Jan Żabiński poszedł walczyć, a Antonina została w domu z Rysiem i nowo narodzoną córką Teresą. Żabiński miał szczęście w nieszczęściu: na początku walk trafił do szpitala z szyją przestrzeloną na wylot.

Pod Zwariowaną Gwiazdą

Mógł umrzeć, nie umarł. – Kto znający anatomię mógł przypuszczać, że kula powędruje przez środek szyi i omijając najważniejsze organa – kręgosłup, cztery tętnice, żyły, tchawicę i przełyk – wyjdzie, nic nie uszkodziwszy? – mówił po latach Antoninie Żabińskiej chirurg, który go wtedy badał. Tuż przed końcem Powstania Żabińska z dziećmi została wykwaterowana i schroniła się w podwarszawskim Marywilu. Jej męża, w stopniu porucznika, wywieziono do obozu jenieckiego w głąb Niemiec.

Rok po zakończeniu wojny Żabiński wrócił do Polski i od razu zaczął, razem z żoną, odbudowywać zoo. Otwarte zostało w 1949 r., sześć lat później Żabiński zrezygnował ze stanowiska dyrektora. Nie potrafił dogadać się z komunistyczną władzą. Teraz oboje poświęcili się pisaniu książek – on dla dorosłych, ona dla dzieci. Utrzymywali też kontakt z częścią uratowanych, którzy porozjeżdżali się po świecie. Większość z tych, którzy znaleźli schronienie w willi Żabińskich, przetrwała wojnę. Willa, nazywana przez przyjaciół „Pod Zwariowaną Gwiazdą”, stoi w warszawskim zoo do dziś. Od 1980 r. Jan Żabiński jest patronem jednej z ulic na warszawskim Natolinie.

Korzystałem m.in. z książki Diane Ackerman pt. „Azyl Opowieść o Żydach ukrywanych w warszawskim zoo”

2017-06-22 09:44

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Ewangelizacja z ekranu

– Wiara nie polega jedynie na tym, by uznać istnienie Boga – mówił do zebranych w sali kinowej w centrum Częstochowy abp Wacław Depo.
– W dojrzałym chrześcijaństwie chodzi o dialog z łaską. Człowiek nie tylko musi wiedzieć, że wierzy, ale też musi wiedzieć, co z tą wiarą zrobić

W komentarzu przed rozpoczęciem projekcji filmu ewangelizacyjnego „Czy naprawdę wierzysz?” abp Wacław Depo – przewodniczący Rady ds. Środków Społecznego Przekazu Konferencji Episkopatu Polski dotknął głównego przesłania autorów tego obrazu i odniósł się do jego tytułu. Obecność abp. Depo na pokazie filmowym niejako w przeddzień Dnia Środków Społecznego Przekazu miała szczególne znaczenie. Jak zauważyła redaktor naczelna „Niedzieli” Lidia Dudkiewicz, Ksiądz Arcybiskup doskonale rozumie świat mediów, a przy okazji spotkania z mieszkańcami Częstochowy na prezentacji filmu potwierdził, że Ewangelia powinna być głoszona nie tylko na dachach domów, ale też na ekranach kin. Ks. prof. Marek Łuczak – sekretarz redakcji – przedstawił krótką prezentację filmu, którego patronem medialnym jest Tygodnik Katolicki „Niedziela”.
CZYTAJ DALEJ

Oprotestowana choinka jednak trafi do Watykanu?

2024-11-19 13:02

[ TEMATY ]

Watykan

protest

choinka

Boże Narodzenie

Trydent

Włodzimierz Rędzioch

Wczoraj o godz. 20.10 z Val di Ledro w prowincji Trydent wyjechał przy akompaniamencie braw mieszkańców świerk przeznaczony na Plac Świętego Piotra. Jak podaje katolicki dziennik „Avvenire” 60-letnie drzewo i tak było przeznaczone do wycinki.

Przypomnijmy: Ścięcie ponad 30-metrowej jodły stanęło pod znakiem zapytania i to na krótko przed jej planowanym transportem Valle di Ledro do Rzymu - podały miejscowe media, powołując się na mieszkańców malowniczych okolic jeziora Garda. Mieszkańcy Trentino podpisali się pod petycją, z którą wystąpili miejscowi obrońcy środowiska. Sygnatariusze apelu mieli argumentować, że ścinanie wiekowych drzew z okazji świąt to "anachroniczna hańba".
CZYTAJ DALEJ

Minister finansów przeciw wolnej Wigilii. "To złe rozwiązanie".

Będę przedstawiał argumenty, że pomysł wolnej Wigilii jest złym rozwiązaniem; dla polskiej gospodarki byłby to koszt 4 mld zł, a dla budżetu państwa 2,3 mld zł - ocenił w środę minister finansów Andrzej Domański. Jest to krok niepotrzebny - dodał.

Minister Finansów Andrzej Domański był w środę pytany na antenie Radia ZET, o to czy pomysł Lewicy, by Wigilia była dniem wolnym od pracy jest za dużym kosztem dla budżetu. "W mojej ocenie tak" - stwierdził Domański. "Policzyliśmy w Ministerstwie Finansów, że to koszt dla gospodarki na poziomie ok. 4 mld zł, a dla budżetu na poziomie 2,3 mld zł" - powiedział.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję