Dyskusja, która rozgorzała po niesławnym spektaklu w jednym z szacownych warszawskich teatrów, jest niepotrzebnym rozgłosem dla taniej prowokacji zadysponowanej widzom przez dyrektora tej sceny, reżysera i aktorów. O to chodziło, aby sprowokować. Do takich metod promowania teatralnej produkcji uciekał się niedawno obecny poseł .Nowoczesnej Krzysztof Mieszkowski. Nie dajmy się wkręcać. Przecież już ukazało się oświadczenie władz teatru, że wolność artystycznej wypowiedzi gwarantuje artystom Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej. Jest to ustawianie narracji pod zaściankowość Polski tradycyjnej, pod autorytarny rząd PiS-u, który w imię ciemnogrodu będzie cenzurował sztukę.
Jestem za tym, aby bronić wolności sztuki, nawet tej mocno kontrowersyjnej, ale pod warunkiem jej wysokich walorów artystycznych. W tym przypadku można byłoby z czystym sumieniem zignorować pseudowydarzenie. Sam pan dyrektor wędrował przez wiele lat po Polsce i obdarzał swoim talentem reżyserskim i kierowniczym Poznań, Bydgoszcz, Lublin, zahaczył również o Częstochowę. Fascynuje go współczesny europejski teatr spod znaku brutalistów, który ma prowokować i być społecznie zaangażowany. Mówi: – Nie staram się sprzedawać ludziom sztucznego, wymyślonego, dobrego świata, ale świat rzeczywisty, a ten bywa okropny i okrutny.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Otóż to! Takim go widzi pan dyrektor, pytam więc: Jak bardzo trzeba nienawidzić polskiej historii, normalności i zdrowego rozsądku, moralności opartej na Dekalogu, aby pozwolić sobie na taką hucpę! Tłumaczenie, że chce się pobudzać widzów do myślenia i uczyć, a nie bawić tanią rozrywką, byłoby do przyjęcia, gdyby jego własna propozycja teatralna miała walory sztuki wysokiej, a nie taniej rozrywki dla ogółu. Nie, nie dla ogółu, lecz dla niewykształconej teatralnie, a uzurpującej sobie prawo do teatralnego szlachectwa gawiedzi.
Oto zatrudniony przez dyrektora reżyser tworzy sztukę, wycierając sobie twarz dziełem Stanisława Wyspiańskiego; w prostacki sposób łączy ociekające fekaliami, pełne obscenicznych gestów i słów obrazoburcze i bluźniercze etiudy w szumnie reklamowane teatralne dzieło. Niczego nowego pan reżyser z Chorwacji nie stworzył! Po raz kolejny powielił obsesje, znane od 100 lat nowoczesnemu teatrowi. Osławiony polski Grotowski też pozwalał aktorowi kopulować z chlebem w bluźnierczej sztuce o Chrystusie. Chciałoby się krzyknąć: Z czym do ludzi, panie Frljić?! Żałosne popłuczyny.
I jeszcze aktorzy – artyści, których nikt nie zwolnił z odpowiedzialności przed publicznością za swoje wyczyny. Aktorzy, aktorzy, kto was przekonał do tego, że bierzecie udział w czymś wybitnym, że spełniacie się artystycznie, że wnosicie kaganek oświaty w nieoświecony lud?! Naprawdę nie trzeba być wykształconym artystą, aby kreować na scenie takie role. Takich ról nie powinno się wpuszczać na uświęcone deski, w które wsiąkły krople potu wybitnych artystów Teatru Powszechnego: Mirosławy Dubrawskiej, Anny Seniuk, Edmunda Fettinga, Kazimierza Kaczora, Franciszka Pieczki, Zbigniewa Zapasiewicza i patrona sceny Zygmunta Hübnera.