Przynajmniej dwukrotnie w ciągu swojego pontyfikatu Ojciec Święty Jan Paweł II uczestniczył w odprawianiu uroczystych egzorcyzmów. Ale ile razy robił to nieoficjalnie? Zapewne niejeden pielgrzym takiej
lub podobnej pomocy potrzebował. Paweł był właśnie takim pielgrzymem, choć nie spodziewał się tego, co go spotkało...
Niestety, Paweł nie potrafił takich osób znaleźć. Inni, co prawda się modlili, ale też ich prośba nie została spełniona. Jeszcze inni ograniczyli się tylko do udzielania dobrych rad i tylko odsyłali,
a to do przysłowiowego Annasza, a to do Kajfasza. Paweł bowiem już w tym czasie intensywnie poszukiwał pomocy i odciął się od wszelkich związków z ciemnymi mocami, niestety, one nie miały na to żadnej
ochoty - taka jest cena niefrasobliwych duchowych poszukiwań.
Jego historia zaczęła się z pozoru niewinnie. Wśród młodzieży, zwłaszcza na różnego rodzaju wyjazdach kolonijnych lub obozowych, jedną z atrakcji jest wywoływanie duchów. Przyzywa się wtedy osobę
zmarłą, lecz nie łudźmy się, to nie ona przychodzi do zebranych... A, że ktoś przychodzi, Paweł sam doświadczył. W końcu, gdy już udział w seansach spirytystycznych stał się prawdziwym nałogiem, Paweł
wprost dowiedział się, z kim ma do czynienia. Nie widział go, niemniej poczuł z całą wyrazistością obecność realnego osobowego zła, które chce go przeniknąć, zdobyć, usidlić... Po tym wydarzeniu więzi
demoniczne się zacieśniały i coraz bardziej zniewalały, stały się niczym trąd zarażający systematycznie cały organizm. Właśnie to postępujące zło paradoksalnie wyzwoliło chęć zerwania z nim. Paweł całą
swoją istotą zapragnął wolności. Tak wrócił do Boga i do Kościoła, czego wyrazem stała się jego pielgrzymka do Rzymu.
Nie od razu była to tylko radość. Ledwie autokar wyruszył z Polski, a Paweł już zaczął żałować i czasu, i pieniędzy. Duchowy wymiar pielgrzymki szybko się ulotnił. Już w Wiedniu, gdy wszyscy pasażerowie
"pognali" zwiedzać miasto, nagle okazało się, że w autokarze oprócz Pawła pozostała jeszcze jedna tylko osoba... na wózku inwalidzkim. Cóż było robić, należało się zaopiekować niepełnosprawną. A nie było
to proste, wyciągnięcie wózka z pojazdu, podnoszenie na krawężniki, schody etc. Co gorsza, tak było nie tylko w Wiedniu, ale też na następnym postoju, i na następnym... i tak do końca pielgrzymki. Wszyscy
bowiem uznali, że musi być kimś z rodziny inwalidki, skoro tak się nią opiekuje. Nie tylko się nie kwapili, by mu pomóc, ale też wypominali, jak można chorą osobę narażać na tak długą podróż! Paweł był
wściekły.
Ale oto niespodzianka. W samym Rzymie ktoś zaczął wyciągać z ich grupy niepełnosprawnych (było ich dwoje) wraz z opiekunami i prowadzić po watykańskich korytarzach. W ten sposób trafili na audiencję
do Ojca Świętego, znaleźli się na pierwszym miejscu, w pierwszym rzędzie i jako pierwsi podchodzili do Jana Pawła II. Wtedy Paweł przeżył dziwną sytuację. Pomimo pozamykanych okien poczuł nagle dziwny
podmuch. I nie był to nieznaczny powiew, lecz w pewnym momencie wiatr przerodził się w prawdziwą "wichurę", tak wielką, że pielgrzym obawiał się w ogóle dojdzie do papieskiego tronu. Odczuł, że podmuch
przenika go całego i oczyszcza - oczyszcza z czegoś, czym był jakby cały obsypany. Przeżycie duchowe nabrało wymiaru fizycznego, gdyż Paweł miał odczucie, że jego ciało i ubranie pokrywa cieniutka warstewka
białego proszku, który natychmiast skojarzył z trądem. "Wichura", która wiała od Ojca Świętego, całkowicie "omiotła" go z duchowego trądu.
Czy Pawłowi się to wszystko mogło wydawać? Może tak sądzić tylko ten, kto tam nie był. Natomiast Paweł, ale także siedząca na wózku niepełnosprawna, nigdy nie zapomną tego potężnego powiewu Ducha
Świętego i nie zapomną też głębokiego spojrzenia polskiego Papieża, które mówiło wszystko.
Pomóż w rozwoju naszego portalu